THE EDDY. Czy dzięki serialowi Netflixa Joanna Kulig wyśpiewa sobie międzynarodową karierę?
Joanna Kulig w serialu Netflixa wyprodukowanym i po części wyreżyserowanym przez Damiena Chazelle’a? Nie ma większej zachęty do obejrzenia najnowszego serialu The Eddy. Niemal z przyzwyczajenia, automatycznie rzucamy się w naszym kraju na wszystko, co zostało zrobione za granicą przy udziale polskich artystów. Nie inaczej dzieje się przy okazji premiery tej produkcji, wystarczy spojrzeć do najważniejszych polskich serwisów internetowych i gazet, by przeczytać wiele wywiadów z rodzimą aktorką.
Szum to o tyle uzasadniony, że rzeczywiście w The Eddy pojawiło się kilku niezwykle utalentowanych filmowców. Mowa oczywiście o autorze La La Landu, ale także André Hollandzie, wspomnianej wcześniej Kulig oraz Taharze Rahimie, odtwórcy głównej roli w pamiętnym Proroku. Ostatnimi czasy rzadko kiedy w Netfliksowych propozycjach pojawiają się takie nazwiska, ponadto pojedyncze odcinki zostały zaprezentowane na festiwalu filmowym w Berlinie, toteż można było się spodziewać niezwykle wysokiego artystycznego poziomu. Jak to bywa z nadzieją, jest ona matką wiadomo kogo, bywa złudna i generalnie nie należy się do niej przywiązywać.
Już początkowe sceny serialu zwiastują coś zupełnie innego, prawie w ogóle niespotykanego w odcinkowych produkcjach. Kamera pędzi po dużym pomieszczeniu, to spoglądając na występujący zespół jazzowy, to podglądając reakcję zgromadzonej widowni. Cała sekwencja jest niezwykle energetyczna, oddaje charakter muzyki, a jednocześnie zwiastuje dominującą estetykę zaproponowaną przez reżyserującego dwa pierwsze odcinki twórcy Whiplash. Chazelle trzyma się możliwie jak najbliżej bohaterów, ciągle przygląda im się ze wszystkich stron, korzysta z długich ujęć, byle tylko nic mu nie umknęło.
Podobne wpisy
Na początku wykorzystywana strategia sprawdza się w znakomity sposób, mimo że pojawiają się pierwsze oznaki fabularnej zadyszki. Choć scenariuszowo serial się rozsypuje, to twórcy nadrabiają to wszystko dzięki świetnej grze aktorów, dobrze zrealizowanym koncertom, a także wspomnianej pracy kamery. Sama historia prezentuje się bowiem licho – tytułowy The Eddy to klub jazzowy ulokowany w Paryżu, gdzie bohaterowie próbują rozkręcić interes. W międzyczasie do bohatera granego przez Hollanda przyjeżdża córka, ma on pewne miłosne zatargi z Mają (Kulig), a z kolei inna z postaci ma na pieńku z szemranymi typami, co może skończyć się tragedią.
Serial Netfliksa ciągle balansuje na granicy wielu konwencji. Jest na pewno musicalem, bywa kryminałem, dramatem rodzinnym oraz klasyczną melodramą. Twórcy Jackowi Thorne’owi nie udaje się jednak tak wielu fabularnych nitek spiąć w sensowną całość. Przede wszystkim brakuje myśli przewodniej w sposobie przedstawiania fabuły – o ile na początku Chazelle stawia na obecność aktorów, spontaniczność i improwizację, o tyle później The Eddy przestaje być widowiskiem naładowanym ogromną energią dzięki pracy kamery. Wszystko się uspokaja, rozpoczyna się „klasyczna” narracja, a w międzyczasie bohaterowie wikłają się w kolejne mało interesujące perypetie.
Śpiewają, kłócą się, schodzą z powrotem, i tak w wolnym tempie mijają kolejne godziny. Brak tu jakiegokolwiek napięcia, zaskoczenia, przełamania wcześniej ogranych schematów. Naprawdę warto pochwalić początkowe poszukiwania języka wypowiedzi adekwatnego do przedstawianych wydarzeń, ale niestety eksperymenty zakończyły się wraz z drugim odcinkiem. Później dominuje już powtarzalność i mozolne zmierzanie do zimnego emocjonalnie finału. W założeniach końcówka miała być zapewne uderzeniem w podbrzusze widzów, a następnie podarowaniem okruchów nadziei, ale jak osiągnąć taki efekt, skoro przez wcześniejsze osiem godzin panowały nuda z monotonią?
Za każdym razem należy doceniać tych twórców, którzy nie chcą iść zgodnie z gatunkowymi prawidłami. W The Eddy scenarzyści zdecydowanie zdradzają taką potrzebę, gdy wciąż jadą slalomem między stylistykami, gdy każdy odcinek poświęcają innemu bohaterowi, byle tylko nie przyzwyczaić widza do jednego sposobu mówienia. Skoro jednak w scenariuszu brakuje spójności i umiejętnego prowadzenia akcji, to finalnie niekonwencjonalna brawura staje się kamieniem ciągnącym na dno. W pierwszych dwóch odcinkach czuć artystyczne zapędy, później jest już tylko do bólu przewidywalna opowieść o sile rodziny, potędze muzyki oraz innych sprawach, które tak naprawdę kompletnie nie są interesujące.
Oczywiście, w polskiej recenzji musi pojawić się ten wątek – Joanna Kulig gra tak, jak pozwala jej scenariusz. Jako że twórcy generalnie poskąpili aktorom porządnego materiału, to Polka nie jest w stanie wybić się ponad ogólną przeciętność. Prezentuje się znakomicie na scenie, w trakcie śpiewania kolejnych piosenek, natomiast poza muzycznymi scenami wtapia się w otoczenie i jest jedną z wielu zagubionych artystek i artystów, którzy, z Hollandem na czele, nie wiedzą, jak mają zbudować swoje role.
Trzeba jednak przyznać, że The Eddy byłby serialem katastrofalnym, gdyby nie znakomicie zrealizowane koncerty zespołu muzycznego, w którym śpiewa Kulig. Muzycy jazzują aż miło, prezentując kunszt techniczny i wirtuozerię w sposobie traktowania swoich instrumentów. To są jedyne momenty, gdy bohaterowie mogą uciec przed problemami codzienności i oddać się pasji sprawiającej im niesamowitą przyjemność. Nie dość, że muzyka łagodzi obyczaje, to jeszcze wygasza złość na to, jak ogromny potencjał został koncertowo zaprzepaszczony przez twórców serialu.
Oczywiście, byłoby fantastycznie, gdyby ciągle eksperymentowano w serialach, na dziesięć Netfliksowych teen dram niech przypada jedna próba wyswobodzenia się z dominujących konwencji, ale niech to będzie robione z głową. W The Eddy takie ryzyko zostało podjęte, ale jeżeli ma to wyglądać w taki sposób, to widzowie tym bardziej będą uciekali przed nowinkami i wracali do starych, dobrych narracji. I niestety, w tym przypadku takie pójście na łatwiznę byłoby w pełni uzasadnione.