Przyjrzyjmy się zatem ojcom fikcjonalnym, być może odzwierciedlającym doświadczenia Tarantino lub stanowiącym rezultat jego własnych poszukiwań czy idealnych wyobrażeń.
Prawdziwy romans
Pierwszym z ojców, którego można zarejestrować w twórczości Tarantino, jest Cifford Worley – bohater z kart jego debiutanckiego scenariusza, Prawdziwego romansu, wyreżyserowanego przez Tony’ego Scotta. Clifford jest ojcem głównego bohatera – Clarence’a Worleya, który, jak nakazują reguły subgatunku criminal couple movie (filmu o wyjętych spod prawa kochankach w stylu Bonnie i Clyde’a), spotyka dziewczynę marzeń i wkracza razem z nią na ścieżkę przestępczej kariery. Po drodze z Detroit do Los Angeles, gdzie Clarence i Alabama planują sprzedać kradzioną walizkę z kokainą, bohaterowie odwiedzają Clifforda, byłego gliniarza, by wypytać go, czy jego starzy znajomi z policji wiedzą coś na ich temat. Ojcu Clarence’a – kinofila i miłośnika wszelkich przejawów popkultury, czyli wymownego alter ego reżysera – daleko do wzorowego rodzica. Właściwie przypomina on kolejnych ojczymów filmowca – słabych i nieodpowiedzialnych, którym jednak Tarantino nigdy nie miał niczego za złe.
Nigdy nie prosiłem cię o żadną pieprzoną rzecz. Jezu Chryste, po tym, jak matka się z tobą rozwiodła, prosiłem cię o coś? Nie. Nie prosiłem. Kiedy nie widziałem cię przez rok czy dwa, zawracałem ci głowę? Cały ten czas, kiedy chodziłeś pijany, wkurwiałem się albo cię oceniałem? Nie. Nigdy. Wszyscy to robili, ale ja nie. Słuchaj, po prostu potrzebuję pomocy, a ty możesz mi, kurwa, pomóc. Ok? Teraz to właściwie jestem samowystarczalny. Gdybym nie potrzebował pomocy, nie prosiłbym – wyrzuca ojcu Clarence.
Niedługo po głównych bohaterach przyczepę Clifforda nawiedzają gangsterzy. Eks-gliniarz staje się w tej scenie wyobrażeniem idealnego ojca, lojalnego wobec swojego dziecka. Mafiosi torturują go i wypytują o Clarence’a, jednak Worley jest nieugięty. Jego winy zostają odkupione, gdy w końcu oddaje życie za syna i zabiera do grobu informację o miejscu jego pobytu.
„Lubię cię, Clarence. Zawsze lubiłem i zawsze będę”
– Elvis Presley, Prawdziwy romans
Kwestie lojalnościowe między ojcami i synami będą tematem, do którego w najbliższych projektach Tarantino będzie powracał. W Prawdziwym romansie wytyczy jeszcze drugi szlak, który jednak podejmie na poważnie znacznie później, po latach, przy okazji Kill Billa. Mowa o relacjach mentorsko-uczniowskich między figurami ojca i figurami syna, delikatnie narysowanych w zaledwie dwóch scenach Prawdziwego romansu. Clarence spotyka w nich swojego idola i duchowego przewodnika – Elvisa Presleya – który służy mu radą i wsparciem. Więź między nimi jest bardzo wymowna. Gwiazdor w Prawdziwym romansie stanowi jakby personifikację wszechobecnej na ekranie popkultury, która przecież „wychowała” Tarantino. Być może Elvis Presley zastępuje Clarence’owi ojca na tej samej zasadzie, na której Howard Hawks zastępował go Quentinowi.
Wściekłe psy
W debiucie reżyserskim Tarantino – filmie o nieudanym napadzie na jubilera – jego rodzinne kompleksy uwidaczniają się w relacji Pana White’a („ojciec”) i Pana Orange’a („syn”). Orange zostaje postrzelony w brzuch podczas ucieczki z osaczonego przez policję sklepu jubilerskiego. Rabuś wykrwawia się, z każdą kolejną chwilą zbliżając się do nieuchronnej śmierci. Pan White będzie opiekował się rannym towarzyszem aż do ostatniej minuty filmu, czując na barkach brzemię odpowiedzialności za młodszego wspólnika.
Być może zachowanie doświadczonego złodzieja wyda się nieco irracjonalne komuś, kto zważy fakt, że mężczyźni są dla siebie zupełnie obcy. Cały koncept szajki Joe Cabota opiera się bowiem na zasadzie, w myśl której jej członkowie nie znają tożsamości swoich wspólników (zamiast nazwisk noszą kolorowe pseudonimy). Nie mogą tym samym zdradzić towarzyszy w razie aresztowania. Dlatego lojalność i opiekuńczość White’a wobec nieznajomego może zadziwiać. Nie dopuszcza on możliwości, że Orange jest kretem, którego złodzieje przez cały czas trwania filmu próbują zdemaskować. A gdy Joe Cabot – stary przyjaciel i zarazem szef Pana White’a – przekonany o winie chłopaka, wycelowuje w niego pistolet, White bierze stronę nieznajomego i zabija bossa. Oczywiście, istnieje możliwość, że obaj złodzieje zżyli się ze sobą w czasie planowania skoku, co Tarantino sugeruje kilkoma scenami. Można też tę nadzwyczajną ufność zrzucić na karb talentów perswazyjnych Pana Orange’a – jak się okazuje – tajniaka, który być może owinął sobie White’a wokół palca (wbrew zakazom szefa, by członkowie szajki nie rozmawiali o sprawach osobistych, Pan White opowiada policjantowi o swoich rodzinnych stronach). Trudno jednak uwierzyć w to, żeby profesjonalista (to swego rodzaju słowo-klucz we Wściekłych psach) pokroju Pana White’a stawiał najwyżej kilkutygodniową zażyłość ponad wieloletnią przyjaźń z zaufanym Joe Cabotem. Jest coś niezrozumiałego i czysto intuicyjnego w relacji tych dwóch postaci. Zupełnie jakby ich więź miała charakter bezwzględny, jak w rodzinie – między ojcem i synem.
W scenach, w których White zajmuje się Orangem, zadziwia subtelność i czułość, z jaką znany z upodobania do kinowej przemocy i dialogowych pyskówek Tarantino buduje relację dwóch mężczyzn. Larry, wnosząc pół żywego Freddy’ego (to prawdziwe imiona rabusiów) do złodziejskiej kryjówki, próbuje dodać mu otuchy i mówi do niego jak do małego dziecka: „Kto jest twardzielem? No, kto jest twardzielem?”, „Przestań walić głową. Wywalisz dziurę w podłodze. Przecież nie chcesz skrzywdzić podłogi. Co ona ci zrobiła?”, „Możesz się bać. Byłeś wystarczająco dzielny jak na jeden dzień”. Przerażony chłopak prosi, by White go przytulił. Złodziej, w przypływie ojcowskich uczuć, wyciąga z kieszeni grzebień i starannie przeczesuje młodzieńcowi włosy, jakby szykował bliską osobę na spotkanie ze śmiercią. Robert Hilferty, komentując ostatnią scenę filmu, w której Pan White trzyma w ramionach umierającego Pana Orange’a, odpowiedzialnego za krwawą łaźnię w magazynie, pisze: „Nigdy nie widziałem podobnej czułości między dwoma mężczyznami w tak ostentacyjnie heteroseksualnym filmie kryminalnym”.
Napisanie przez Tarantino postaci White’a i Orange’a może wynikać z jednej strony z głęboko zakorzenionej w jego podświadomości tęsknoty za nieobecnym ojcem, z drugiej z chronicznego poczucia zdrady przez różne obecne w jego życiu zwane z angielska father figures. Wściekłe psy są bowiem opowieścią o negacji takich wartości jak lojalność czy zaufanie. Freddy Newendyke to policjant, pracujący pod przykrywką. Zdobywa szacunek przestępców z organizacji Cabota i zbiera na ich temat informacje, cały czas razem z innymi stróżami porządku szykując na nich zasadzkę. Jednak gdy w akcji zostaje śmiertelnie ranny, musi złożyć swoje życie w ręce jednego z przestępców. Pan White staje się jego jedynym przyjacielem. „Musisz mnie uratować, człowieku!” – wykrzykuje w agonalnej malignie Orange. Larry Dimmick jest jedynym członkiem szajki, którego obchodzi los towarzysza. Reszta tytułowych psów jest zajęta rzucaniem na siebie wzajemnych oskarżeń, wykłócaniem się o masakrę w sklepie jubilerskim i martwieniem się o skradzione diamenty. Jedynie Larry naciska na „Nice Guy” Eddiego, by jak najszybciej sprowadził lekarza. Dlatego Orange w finałowej scenie, po tym jak White zabija Cabotów w jego obronie, zdobywa się na dramatyczne wyznanie: „Jestem gliną, Larry… Przepraszam… Tak bardzo cię przepraszam. Jestem gliną”. W odpowiedzi White wydaje z siebie przeraźliwy, zwierzęcy skowyt, po czym zabija oszusta i sam zostaje zastrzelony przez wkraczających do magazynu policjantów. Gavin Smith pisze o tej scenie, że zdradzony złodziej „umierając, pozostawia po sobie pusty kadr wyrażający ostateczne, definitywne zaprzeczenie obecności sensu”.
Ojcowsko-synowskie relacje bohaterów Tarantino owocują również, jak to u twórcy Pulp Fiction, szeregiem komicznych sytuacji. Reżyser swoje dorosłe postacie często infantylizuje, rozbraja, a także – jako rasowy postmodernista – dekonstruuje ich gatunkowe typy. Szajka złodziei z Wściekłych psów przez cały film zamartwia się, że Joe – czyli w tym wypadku figura ojca dla całej grupy – jest na nich zły za bałagan, którego narobili w sklepie jubilerskim. Z szykownych twardzieli, których poznajemy w scenie otwarcia, w mgnieniu oka zamieniają się w przestraszone dzieci, czekające na nieunikniony powrót rozgniewanego taty. W patowej sytuacji zabawnie wybrzmiewają słowa Pana Blond, który pojawia się w magazynie i mówi do szamoczących się Pana White’a i Pana Pinka: „Nie powinniście tak ostro się bawić, dzieci, bo ktoś w końcu zacznie płakać”. Podobną dziecinadę prezentują „Nice Guy” Eddie i Pan Blond w gabinecie Cabota, gdzie starzy przyjaciele zaczynają szamotać się ze sobą jak dwa podlotki.