Taki chojrak, a węży się boi… Ranking WSZYSTKICH filmów serii INDIANA JONES
15 grudnia fani serii Indiana Jones otrzymali prezent od Disneya w postaci dostępności piątej części przygód słynnego archeologa na platformie Disney+. Gdy już medium strumieniowe zgromadziło całą serię, jest to dobra okazja, by raz jeszcze się jej przyjrzeć. Ja to zrobiłem i zachęciło mnie to do ułożenia filmów w kolejności od najgorszego do najlepszego. A dodam, że nie było to łatwe zadanie. Zgadzacie się z moim wyborem?
5. Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki
Nie mam nic do kosmitów, ale nie tu ich szukałem i nie w taki sposób – tak mogłaby brzmieć najkrótsza recenzja tej odsłony. To też nie lodówka w towarzystwie atomowego grzyba jest największym problemem tego filmu, wbrew temu, co się o nim mówi po latach. Niektóre niedorzeczności mieszczą się w granicach wszelkich innych głupot doświadczanych przez nas w tej serii. Problem w tym, że brak tu polotu pierwszych części, a fabuła oraz poszczególne jej elementy sprawiają wrażenie mało angażującej. Okej, czarny charakter wypadł nieźle. Okej, Indy w wykonaniu Harrisona Forda jeszcze daje rade w scenach akcji. Okej, stawka jest iście kosmiczna i da się ją odczuć (przynajmniej do momentu kulminacji). Ale to trochę taki film-balon, który pomimo tego, że jest intensywnie pompowany, to powietrze ulatuje z niego systematycznie z drugiego, dziurawego końca, w konsekwencji zaprzepaszczając cały sens zabawy. Spielberg dał się namówić ponoć do nakręcenia tego filmu (choć sam był sceptyczny) i szkoda, że się zdecydował, bo czuć, że to już nie jest ta energia. W dodatku zaburzone zostało jądro tej historii, bohater, który dotychczas prowadził przygodę po swojemu, teraz otrzymał odciągaczy uwagi, których rola w tej historii jest niejasna. Odwrócenie ojcowskiej relacji z Ostatniej krucjaty także było czymś, na czym miał się film opierać, a wyszło to, niestety, mało przekonująco. Shia jest irytujący, podobnie jak inne sidekicki tego Indy’ego.
Podobne:
Indiana Jones i artefakt przeznaczenia
Zmiana na stołku reżyserskim okazała się korzystna, ale James Mangold gra tu głównie jedną kartą – starością i przemijaniem. Zaskakująco, jak na Indianę Jonesa, poważny film z tego wyszedł, bo kilka postaci ginie i da się tę śmierć odczuć, a sam bohater wyraźnie wchodzi w nastroje egzystencjalne. Ale to nie jedyne zaskoczenie, jakie piąta odsłona wywołuje. To główne polega na tym, że nie boli on tak, jak faktycznie mógł boleć. Gdy na ekrany wchodziło Królestwo Kryształowej Czaszki, wszyscy mówili, że Ford już wtedy był za stary do tej roli. Po latach nakręcono część piątą i okazuje się, że on nadal, mając osiemdziesiąt pięć lat na karku, ma ten wigor, który pozwala mu wyglądać męsko w kapeluszu. Kobieta, która mu towarzyszy tym razem, czyli Phoebe Waller-Bridge, dostała o niebo lepszą rolę niż Shia LaBeouf, więc jej relacja z głównym bohaterem jest jednym z ciekawszych aspektów tego filmu. Dobra jest ich ekranowa chemia. Owszem, w kilku scenach twórcy przesadzili z potrzebą wywołania efektu wow – pomstuje szczególnie nad prologiem CGI. W dodatku Mads Mikkelsen dostał w twarz, po czym powraca bez uszczerbku na zdrowiu. Ale tu ponownie dobre aktorstwo sprawia, że szybko się o głupotach zapomina. Największy odlot wyobraźni następuje w scenach finałowych, ale szczerze mówiąc, ciekawie tym sposobem napisano paralele do historii archeologa, który przez wszystkie odsłony napotyka znaki historii, a na samym końcu żywo w niej uczestniczy. No i Indy po raz pierwszy w wodzie zanurkował – ciekawy pomysł.
3. Indiana Jones i Świątynia Zagłady
Jeśli piąta część jest najbardziej poważna, to druga jest najbardziej mroczna, momentami aż odrzucająca swym skrętem w kierunku horroru. To jeden z powodów, przez które przez lata miałem problem z tym filmem. Za dzieciaka nie udało mi się go obejrzeć w skupieniu, a niesmak pozostał na tyle długo, że nie chciałem już do drugiej części wracać. Nawet teraz, pisząc te słowa, widzę te pływające w zupie oczy. Fuuuj. Ale trzeba oddać filmowi sprawiedliwość, bo to kawał dobrego kina przygodowego, stojącego trochę na uboczu głównej historii, z racji tego, że jest prequelem, co w dużej mierze stanowi główny atut tej odsłony. Spielberg mógł zaprezentować tu pomysły o wiele mniej bezpieczne, o wiele bardziej zaskakujące, przez co Świątynia Zagłady pozostaje w moim odczuciu najodważniejszą odsłoną. Dość powiedzieć, że ma to także związek z seksualizacją głównego bohatera i jego niesfornej towarzyszki. Indy jeszcze nigdy nie był tak szowinistyczny, a kobieta będąca u jego boku jeszcze nigdy tak bardzo się o takie traktowanie nie prosiła, ale ma to jednocześnie bardzo żywy podtekst erotyczny. O ile się nie mylę, Spielberg był w tracie rozwodu, kręcąc tę część, przez co wiele negatywnych emocji wynikających z damsko-męskich relacji odbiło się na ekranie. Koniec końców – kawał dobrze zbudowanej, spoconej klaty kina przygodowego.
2. Poszukiwacze zaginionej Arki
To oczywiste arcydzieło i nie chcę tego podważać. Niedościgniony wzór kina przygodowego, bo trudno jest wskazać drugą taką serię filmów, tak mocno osadzoną na chęci odkrywania różnych tajemnic naszej kultury. Zaczęło się to wszystko z przytupem, przy nazistowskim akompaniamencie i macguffinem, który w jakiś sposób miał stanowić metaforyczne rozliczenie się Żydów ze złem II wojny światowej. To jednak nie oczyszczenie emocji jest główną cechą tej opowieści, a spotkanie z nim – dr. Henrym Jonesem, wykładowcą archeologii, który po godzinach wkłada kapelusz i rusza w wir przygody, szukając tego i owego, rozwiązując zagadki pozostawione przez naszych przodków. Mierzy się ze złem, ale dzięki swemu awanturniczemu charakterowi wiadomo, że nie będzie grał z wrogami w kulki. W tej części zdecydowanie najlepiej wypadł także wątek romantyczny – twórcy, wiedząc to, pozwoli na jego piękne domknięcie w części piątej, za co trzeba oddać im szacunek. Jeśli miałbym jednak znaleźć jedną przyczynę tego, dlaczego akurat ta część znalazła się u mnie na drugim, a nie pierwszym miejscu podium, to muszę przy całym zachwycie przyznać, że to jednocześnie najbardziej… bezpieczna odsłona. Do obejrzenia, pośmiania się, ale mało w niej osobowości, emocjonalnego haczyka wywołującego chęć powrotu po latach. Przynajmniej dla mnie.
1. Indiana Jones i ostatnia krucjata
Ponoć Spielberg chciał nakręcić Jamesa Bonda, ale wiedział, że biorą do tego tylko brytyjskich twórców. Anegdota mówi, że wówczas George Lucas podsunął mu pomysł na przygody pana przywdzianego w kapelusz i bat. Może i Spielberg nie nakręcił Bonda, ale dał kinu coś nie mniej oryginalnego. I na pewno miał dziką satysfakcję podczas zatrudniania do trzeciej części odtwórcę roli agenta 007 Seana Connery’ego, któremu postawiono zadanie wcielenia się w ojca Indiany Jonesa. Zabieg ten okazał się strzałem w dziesiątkę. Wspaniała chemia! Ich relacje wnoszą bardzo wiele do historii bohatera, którą śledzimy od Poszukiwaczy zaginionej Arki, ponieważ konfrontacja z ojcem przynosi Indy’emu bardzo wiele odpowiedzi odnośnie do tego, kim sam jest, jaka jest jego przeszłość, a nie tylko: jaka jest przeszłość przedmiotów, których poszukuje. To zatem najbardziej terapeutyczny film w serii i chyba jednocześnie najbardziej męski, ponieważ konfrontuje dwie silne osobowości, które – niczym uderzane o siebie kamienie – zaczynają iskrzyć. Ale co ważne, rodzi się z tego ogień – wdzięczności, wielkiego szacunku i miłości, cech, o które nigdy byśmy naszego ulubionego awanturnika nie podejrzewali. Trudno jest zrobić dobry sequel, jeszcze trudniej zrobić taki, by poruszył, wzruszył nas bardziej niż pierwsza odsłona. Ostatnia krucjata to chlubny przykład takiego właśnie widowiska.