REKLAMA
Ranking
SZYBKA PIĄTKA #87. Filmy, które kojarzą nam się z dzieciństwem
REKLAMA
Z sentymentem wracamy do filmów, których seans katapultuje nas do czasów dzieciństwa i przywołuje radosne wspomnienia dni, kiedy dopiero kształtował się nasz gust kinomana. Wiele z tych właśnie filmów kojarzących nam się z dzieciństwem w dużej mierze wpłynęło na to, co lubimy oglądać dziś, a oglądane po latach wciąć wywołują te same emocje, co niegdyś. Swoje przykłady takich dzieł wymieniają redaktorzy film.org.pl.
Gracja Grzegorczyk
- Milczenie owiec – niewiele pamiętam z pierwszych lat dzieciństwa, niemniej nigdy nie zapomnę dnia, w którym dziadek przemycił mnie do kina, abym mogła zobaczyć Milczenie owiec. I choć miałam nie więcej niż 4 lata, zakochałam się w tym filmie od pierwszego wejrzenia. To jemu zawdzięczam moją ogromną miłość do Wariacji Goldbergowskich (tylko w wykonaniu Glenna Goulda), muzyki klasycznej, Florencji i filmowych psychopatów. Bez wątpienia jeden z moich ulubionych filmów dzieciństwa, który w dodatku z perspektywy czasu nie zestarzał się ani trochę, podobnie jak choćby Nosferatu czy Halloween. To bez wątpienia film jedyny w swoim rodzaju, który w idealny wręcz sposób manipuluje opowiadaną historią i obrazem, pokazując, że nawet sceny brutalnych morderstw mogą być poetycko piękne.
- Czarodziej Gore – kolejna pozycja udowadnia, że miałam dość dziwne dzieciństwo. Czarodziej Gore z 1970 roku puszczany był bardzo późnym wieczorem na kanale TCM, a ja, będąc dzieckiem, musiałam bardzo długo błagać dziadka, by pozwolił mi go obejrzeć. I po raz kolejny zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Czarno-biała groteskowa historia z dziwacznym plot twistem już do końca będzie kojarzyła mi się z dzieciństwem. Niczym bohaterki show Wielkiego Montaga z filmu zostałam w tamtym momencie zahipnotyzowana i do dzisiaj z sentymentem wracam do tej produkcji, chłonąc jej klimat w taki sam sposób, jak za pierwszym razem.
- Krzyk – zobaczyłam go dość późno, kiedy na swoim koncie małego miłośnika filmów miałam już kilka poważnych klasyków kina grozy. Co prawda, nie udało mi się go zobaczyć na dużym ekranie, co wywołało w tamtym okresie u mnie stan zbliżony wręcz do histerii. Jednak, gdy obejrzałam go w końcu na VHS-ie, horror postmodernistyczny okazał się dla mnie strzałem w dziesiątkę. Nadal autentycznie boję się oglądać horrory, które po brzegi wypełnione są jump scare’ami. Krzyk stanowił bowiem zupełnie nową jakość i jako dzieciak chwaliłam się w podstawówce, że dziadek pozwala mi oglądać takie filmy, przez co często wpadałam w kłopoty.
- Nieustraszeni pogromcy wampirów – jako wielka fanka opowieści strasznych i przerażających, nie spodziewałam się zbyt wiele po filmie Romana Polańskiego, który jawił mi się początkowo jako głupiutka wariacja na temat Drakuli. Niestety wstyd się przyznać, ale w tamtym czasie nie miałam jeszcze styczności z żadnym dziełem najwybitniejszego polskiego reżysera. Jednak jakiż był mój zachwyt, gdy w końcu przemogłam się i wypożyczyłam kasetę video z Nieustraszonymi pogromcami wampirów. Przez prawie 1,5 godz. nie mogłam oderwać się od szklanego ekranu, a Polański został moim nowym crushem, podobnie jak Sharon Tate. Do produkcji wracałam jeszcze niejednokrotnie i za każdym razem wywoływała we mnie tę samą dziecięcą radość jak za pierwszym razem.
- Seria przygód o Jamesie Bondzie – jeżeli chodzi o filmy, które definitywnie kojarzą mi się z dzieciństwem, to muszę wskazać na serię o najwspanialszym agencie Jej Królewskiej Mości – Jamesie Bondzie. W tamtym okresie, czyli w latach 90., mój tata przywoził mi VHS-y z kolejnymi filmami zaliczanymi do złotej kolekcji z legendarnego warszawskiego Stadionu Dziesięciolecia. Miałam nawet specjalną szufladę pod telewizorem, w której trzymałam wszystkie kasety. Nie wiem, ile razy było mi dane obejrzeć wtedy poszczególne filmy, ale miłość do agenta 007 pozostała we mnie do dzisiaj. Produkcje w tamtym czasie zachwycały mnie scenami akcji, rozmachem, no i oczywiście był w nich Sean Connery.
Filip Pęziński
- Batman – kino superbohaterskie to moja największa filmowa miłość, a Batman to mój ulubiony bohater. Wszystko zaczęło się od pierwszego Batmana (Tima Burtona), którego mój odtwarzacz VHS wciągał i wypluwał niezliczoną liczbę razy. Do dziś otwarcie filmu – pierwsza akcja Batmana na dachu jednego z budynków Gotham – przenosi mnie do dzieciństwa niczym ratatuj Antona Ego w pixarowskim Ratatuj.
- RoboCop – wciąż zastanawiam się, co myślała sobie moja mama, pozwalając mi namiętnie oglądać ten brutalny, pełen seksu i narkotyków film, ale jestem jej niezmiernie wdzięczny, bo to jedna z tych pozycji, które ukształtowały mój filmowy gust.
- Maska – wraz z dwiema przyjaciółkami z dzieciństwa potrafiliśmy oglądać Maskę z Jimem Carreyem dosłownie kilka razy dziennie. A Tina Carlyle, postać grana przez Cameron Diaz, była moją pierwszą i największą filmową miłością.
- Ostatni smok – ach, jak ja kochałem ten film i jak często do niego wracałem. Chyba dobrze, bo morał płynie z niego piękny.
- Gra – udawało mi się czasami wśród wypożyczonych przez rodzinę filmów obejrzeć także ten dla dorosłych. Jednym z nich była Gra Davida Finchera, która końcowym twistem wywróciła moje kilkuletnie życie do góry nogami.
Łukasz Budnik
- Król Lew – to już któryś raz, jak wspominam o tym filmie w kontekście mojego dzieciństwa, ale cóż poradzić, skoro to dla mnie niemalże film-symbol? Oglądany na kasecie VHS dziesiątki razy, przeżywany za każdym razem tak samo. Emocje, które potrafił wzbudzić, były absolutnie niepowtarzalne (są zresztą do teraz), a muzyka autorstwa Hansa Zimmera bez wątpienia zapoczątkowała moją sympatię do muzyki filmowej.
- Dzwonnik z Notre Dame – kolejny Disney. Ciekawy przypadek, bo o ile Króla Lwa oglądałem niemalże codziennie, tak Dzwonnik z Notre Dame zamiast cieszyć – przerażał swym mrocznym klimatem i postacią sędziego Frollo. Dopiero po latach bardzo doceniłem tę animację, dziś będącą jednym z moich ulubionych punktów filmografii Disneya, właśnie ze względu na tę ciężką atmosferę i przepiękną, chóralną muzykę Alana Menkena.
- Gwiezdne wojny. Epizod IV: Nowa nadzieja – wtedy były to po prostu Gwiezdne wojny i pod takim tytułem funkcjonowały na kasecie przyniesionej do domu przez ojca. Wykreowany przez George’a Lucasa świat przepięknie zadziałał na wyobraźnię, a Darth Vader – choć wydawał się przerażający – z miejsca wskoczył do grona ulubionych filmowych postaci, gdzie zresztą jest do dzisiaj. Dodatkowym smaczkiem był fakt, że film na VHS-ie czytał Tomasz Knapik – jego głos kojarzy mi się dzisiaj właśnie z Gwiezdnymi wojnami.
- Toy Story – historia żywych zabawek na długo zawładnęła moim dziecięcym umysłem. Na tyle, że w domu pojawiła się cała seria gadżetów, komiksów, książek, kaset, wreszcie samych figurek przedstawiających postaci z filmu. Wielokrotnie powracałem do przygód Chudego i Buzza, a już najpiękniejszy powrót nastąpił w roku 2010, gdy podczas seansu trzeciej części serii sercem i duchem wróciłem do dni, gdy jako dziecko z wypiekami na twarzy raz po raz na nowo przeżywałem ich losy.
- Hulk – co prawda tu byłem już trochę starszy, ale postanowiłem uwzględnić Hulka na liście, bo to pierwszy film superbohaterski obejrzany przeze mnie w kinie, bardzo mocno wyczekiwany. Co więcej – kinowy seans bardzo mnie usatysfakcjonował, na tyle, że do dziś patrzę na Hulka bardzo przechylnie, doceniając jego inność, która wyróżnia się nie tylko na tle ówczesnych filmów Marvela, ale i – może nawet przede wszystkim – dzisiejszych. Poza tym to jedyny film, na jaki spóźniłem się kiedykolwiek do kina. Nie, żebym był z tego dumny, ale w pamięci zostało.
Jakub Piwoński
- Park Jurajski – za dzieciaka byłem zdrowo zafiksowany na punkcie dinozaurów. W późniejszych latach ta fascynacja nieco przygasła, ale wrażliwość przejawiana w stosunku do historii najdawniejszej ukształtowała mnie później jako dorosłego człowieka, wpływając na dokonywane wybory zawodowe. To dlatego film Spielberga o gigantycznych, prehistorycznych jaszczurach tak bardzo mnie urzekł i po latach tak bardzo kojarzy się z moim dzieciństwem – przypomina mi o pokorze, jaką powinienem przejawiać względem natury, będąc jednocześnie jej częścią.
- Moce ciemności – to niechlubny przykład filmu, który pojawił się przed mymi oczami za sprawą rodzicielskiego zaniedbania. Ten wyjątkowo mroczny horror akcji z udziałem Chucka Norrisa ma szereg zapadających w pamięć scen, których jednak nie powinno uświadczyć niespełna dziesięcioletnie dziecko. Cóż z tego, że było to popołudnie, za oknem świeciło słońce, mama zmywała naczynia, a tata z bratem siedzieli przed telewizorem. Spoglądając na Moce ciemności nawet jednym okiem, przerażony byłem co niemiara.
- Robin Hood: Książę złodziei – film z 1991 wiele we mnie ukształtował. Robin Hood stał się wzorem idealnego bohatera, ucieleśniającego najlepsze cechy. Kevin Costner stał się moim ulubionym aktorem. Kevin Reynolds jednym z moich ulubionych reżyserów. Złego słowa nie powiem w kontekście tej produkcji, choć wiem, że po latach nie każdy dobrze ją wspomina.
- Wojownicze Żółwie Ninja – ależ ja się rajcowałem zarówno animowanymi historyjkami z udziałem żółwi, jak i właśnie aktorskimi prezentacjami. To było to. Zarówno koszulki, buty i przybory szkolne oznaczone były podobiznami słynnych bohaterów. Na bal przebierańców przebrałem się za Donatella, miałem też kiedyś żółwia greckiego w akwarium. Film z 1990 (lub jego sequel) to chyba pierwszy film, na którym byłem w kinie. Po latach została z tego fascynacja sztukami walk.
- Hook – nie ma dla mnie lepszej i ważniejszej historii rodem z dzieciństwa, jak historia o Piotrusiu Panu. Kryje ona w sobie smutną opowieść o dorastaniu i trudzie pozostawienia za sobą wszystkiego tego, co dziecinne. Spielbergiem otworzyłem moją piątkę i nim też ją zamknę. Każdy ma swoją Nibylandię, w której już na zawsze chciałby pozostać dzieckiem.
Jan Dąbrowski
- Tajemniczy ogród – prawdę mówiąc nie pamiętam dziś szczegółów z samego filmu, niemniej byliśmy w kinie całą klasą, co zazwyczaj kończyło się wygłupami przez cały seans. W przypadku tego filmu wszyscy siedzieli grzecznie i chłonęli wydarzenia na ekranie. Najlepiej zapamiętałem sceny z Colinem (Heydon Prowse) i panią Medlock (Maggie Smith). Do tego oczywiście niesamowite piękno przyrody w tytułowym ogrodzie.
- Terminator 2: Dzień sądu – nie widziałem jedynki, a tu akurat w telewizji leci dwójka. Niezrażony siadam i oglądam z przejęciem starcie Arnolda i tego drugiego, który jest z płynnego metalu. Myślę sobie – ale ekstra, chciałbym mieć takie figurki (miałem mnóstwo, w dodatku zanim to było modne)! Jeszcze sobie ich nie kupiłem. Oszukuję się, że wyrosłem z tego.
- Olej Lorenza – niby historia, jakich wiele: walka rodziców o życie i zdrowie dziecka z nietypową chorobą genetyczną. Bardzo przejmujący film, który wziął mnie z zaskoczenia. Do dziś pamiętam scenę ze zrozpaczonym Nickiem Nolte’em płaczącym i zsuwającym się ze schodów.
- Małe kobietki – podejrzewam, że obejrzałem ten film w telewizji, być może podczas ferii lub w święta. Dla mnie to przełomowy seans. Przede wszystkim dlatego, że wtedy po raz pierwszy zobaczyłem moją ekranową miłość, czyli Winonę Ryder jako Jo March.
- Grom w raju – co wakacje z kolegą graliśmy w Tekkena 2 lub oglądaliśmy filmy na VHS-ach. Stojąc przed wyborem – Forrest Gump czy Grom w raju – bez wahania wybraliśmy ten, który miał bardziej kozacki tytuł. Wtedy nie miało dla nas znaczenia, czy to jest część jakiejś serii i kto tam gra. Było pogodnie i kolorowo, a śmigająca po falach supernowoczesna łódź Grom dostarczyła nam zabawy. Wąs Hulka Hogana przyniósł nam szczęście.
REKLAMA