REKLAMA
Ranking
SZYBKA PIĄTKA #127. Jak oni to zrobili?! Sceny, które zachwyciły nas realizacją
REKLAMA
Jacek Lubiński
- Stare, nieme kino (np. Metropolis) – oj, sporo jest takich sekwencji czy nawet prostych ujęć w starych filmach, gdzie człowiek widzi i myśli, że przecież oni to kino dopiero co wymyślili, wszystko czarno-białe, zamknięte w ciasnych kadrach i bez dźwięku, a tu już takie cuda na ekranie, że trudno uwierzyć. Część z nich, jak wzięte przeze mnie w nawias dzieło Fritza Langa, bazuje na prostych sztuczkach, ale rozwala system inscenizacyjnym przepychem i wielkością przedsięwzięcia, jakie nawet dziś byłoby trudne do ogarnięcia. Inne zadziwiają skromnymi, ale efektownymi sztuczkami, które niekiedy do dziś pozostają słodką tajemnicą ich twórców.
- 1917 – świeżynek. Od początku do końca porażający inscenizacyjną perfekcją, gdzie wszystko musiało zostać wyliczone do ułamków sekund, żeby się udało zamarkować to jedno długie ujęcie, czyli, jakby nie patrzeć, jedną długą scenę. I te ukryte cięcia – czy są tu, czy może tam, ile ich jest, jak to zmontowano tak zgrabnie i tak dalej. Tyle pytań, tak mało odpowiedzi, tak dużo wrażeń.
- Kingsajz – polski, ale jakże amerykański film, PRL i w ogóle krasnoludki. Już sam ten fakt się nie dodaje w zwojach mózgowych współczesnego internauty. A tymczasem te wszystkie mydła, rolki papieru, czajniki, muchy i banknoty prawdziwe, nie na kompie, naprawdę zrobione. A do tego ten bonus w postaci spacerku po nagiej Kasi Figurze. Gdzie jest teraz takie kino w Polsce, ja się pytam?
- Ben-Hur (1959) – pościg rydwanów to jeden z tych przykładów, które nawet po latach zwyczajnie imponują środkami wyłożonymi na produkcję, detalami świata przedstawionego, dbałością o wizualną perfekcję i – przede wszystkim – złożeniem tego wszystkiego do kupy tak, żeby można było tylko zbierać szczękę z podłogi. Mimo późniejszej rewolucji technicznej i coraz większego zaawansowania kina to rzecz dzisiaj nie do powtórzenia. Zresztą próbowano – z marnym skutkiem.
- Twój Vincent – po całości film dosłownie jak malowany. Wiedza o tym, jak to powstało, ile osób i jak długo nad tym pracowało, jedynie pogłębia podziw dla gotowego dzieła, które po prostu imponuje formą.
Gracja Grzegorczyk
- Lśnienie – winda – po dzień dzisiejszy wiele osób zastanawia się, czy to geniusz Kubricka, czy też magia kina sprawiły, że Lśnienie ma tak wiele pamiętnych scen. Na mnie największe wrażenie zrobiła scena, w której hektolitry krwi wylewają się z szybu windy. Wydawać by się że mogło, że to proste ujęcie, ale jakże jest sugestywne.
- Gladiator – bitwa w lesie – choć cały film Ridleya Scotta wypełniony jest epickimi scenami, to właśnie bitwa w lesie przeszła już do historii. Rozmach, trup ścielący się gęsto, praca kamery, która zdaje się nigdy nie opuszczać bohaterów – to wszystko składa się na scenę, która bez wątpienia zachwyca nie tylko poziomem realizacyjnym, ale i ilością osób w nią zaangażowanych. Ani wcześniej, ani później czegoś takiego nie widziałam.
- Alexander Nevsky – bitwa na jeziorze Pejpus – scena, w której lód załamuje się pod krzyżakami, nie tylko pokazuje geniusz Eisensteina. Jak się okazuje, pod koniec lat 30. możliwe było zrealizowanie tak spektakularnego ujęcia. Mamy więc ogromną liczbę osób i klasyczny rozlew krwi na ekranie. Ba, scena ta była wielokrotnie kopiowana w innych produkcjach, chociażby w Królu Arturze z 2004 roku.
- Sceny w horrorach – za każdym razem, gdy widzę kolejne, coraz to wymyślniejsze sposoby na uśmiercanie w horrorach kolejnych turystów, studentów, przypadkowych przechodniów itd., zadaję sobie jedno pytanie: jak oni to zrobili i jak dużo syropu imitującego krew musieli przygotować do danej sceny?
- Armia ciemności – Sam Raimi wielokrotnie pokazywał, że jest mistrzem łączenia efektów praktycznych i komputerowych. Tak jest też w scenie, kiedy to siły ciemności próbują szturmować zamek, a przewodzi im zły Bruce Campbell. Warto dodać, że zamek był prawdziwy.
REKLAMA