REKLAMA
Ranking
Seriale, których fenomenu NIE ROZUMIEMY
REKLAMA
Tomasz Raczkowski
- Rodzinka.pl – naprawdę nie rozumiem, co jest w tym serialu, co przyciąga i utrzymuje przy sobie widzów. Ba, nie rozumiem nawet, czym ten serial jest – sitcomem?, zbiorem skeczy?, satyrą?, parodią komedii rodzinnych? Ogrywany w nieskończoność banał o konflikcie pokoleń nigdy nie był tu nawet bliski bycia ani prawdziwym, ani zabawnym. Na dokładkę aktorzy (bez wyjątku wszyscy, nawet gdzie indziej świetni Jacek Braciak i Agata Kulesza) nie tyle grają tu „po bandzie”, co zaczynają grać daleko poza nią i budują (powiedzmy) postacie wyjątkowo niesympatycznie przerysowane. Choć trudno mieć do nich pretensje, że nie przykładają się do tak jałowego tekstu. Ale mogliby przynajmniej nie krzyczeć.
- Pitbull – ten serial jest w porządku. Ma swoje zalety, ma swoją charakterystyczną estetykę i wyróżniającą go spośród gatunkowego zbiorowiska bliskość realiów. Ale równocześnie dzieło Patryka Vegi ma swoje wady – mówiąc wprost, jest momentami niechlujny, a pod zużywającym się dość szybko superrealizmem niewiele jest porządnej jakości dramaturgii czy intrygi. Lubię Pitbulla (sezony 1–2, trzeci jest zupełnie niestrawny), ale nie rozumiem obwoływania go najlepszym polskim serialem z nurtu kryminalno-gangstersko-policyjnego.
- Wspaniałe stulecie – będę jednym z pierwszych, którzy przyznają, że historia Imperium Osmańskiego (podobnie jak wielu innych mocarstw praktycznie nieobecnych w naszych podręcznikach historii) jest fascynująca. I rozumiem, że gdy nagle dostajemy rozbudowaną wizję telewizyjną tych serialowych dziejów, może to zaintrygować. Ale chyba nie do stopnia, w którym nawet ci widzowie, którzy na ogół stronią o telenoweli, z wypiekami śledzą ni mniej, ni więcej, tylko operę mydlaną w historycznych kostiumach? Fenomen Wspaniałego stulecia w Polsce jest dla mnie zagadką, bo trudno mi uwierzyć, że aż tak zadziałał tu mechanizm fascynacji egzotyką.
- Teoria wielkiego podrywu – próbowałem zaprzyjaźnić się z tym serialem, ale się poddałem. Nie chodzi nawet o poziom żartów, które bywały nawet niezłe, ale Teorii… brakuje tego, co cechować powinno dobry sitcom – grupy bohaterów, z którymi można się zżyć i wśród których po kilku odcinkach czuć się można jak u dobrych znajomych. Tymczasem tutaj twórcy tak „podkręcili” dziwactwa głównych bohaterów, że stracili oni ludzki urok. Nawet Charlie Harper z poprzedniego dużego projektu Chucka Lorre, choć był chodzącą karykaturą, był też na pewnym poziomie fajnym gościem, do którego czuło się sympatię. Postacie z Teorii wielkiego podrywu tylko irytują.
- Ucho prezesa – początkowe epizody były nawet zabawne jako skecze. Ale im dłużej to trwało, tym bardziej było to nudne. Właściwie gdzie tu satyra, jeśli postacie polityków i zdarzenia przepisane są wprost, z imienia, nazwiska i przebiegu z aktualnych gazet i newsów? Co jakiś czas w tym mało błyskotliwym komentarzu do bieżących zdarzeń pojawiał się dobry żart, ale po jakimś czasie przestało mi się chcieć je wyławiać z tej ociężałej od dosłowności kryptolaurki dla tytułowego wodza.
Filip Pęziński
- Jak poznałem waszą matkę – obejrzałem ten popularny sitcom kilka lat po premierze ostatniego odcinka, i to obejrzałem od deski do deski, bawiąc się przy tym miejscami całkiem nieźle. Wciąż jednak nie rozumiem jego fenomenu, bo to rzecz miejscami bardzo mnie męcząca przez a) tezę, że albo znajdziesz sobie drugą połówkę i założysz z nią rodzinę, albo NIGDY nie będziesz szczęśliwy, b) okropny, obecny w każdym odcinku seksizm i c) przedstawianie różnych form wykorzystywania oraz stalkingu jako czegoś pozytywnego/zabawnego. No i ten żenujący finał.
- Gra o tron – kolejny po Jak poznałem waszą matkę serial, który obejrzałem w całości (a zatem czemu marudzę?!), tym razem premierowy. Tydzień po tygodniu, rok po roku. Niestety, zgodzę się z kolegą Mikołajem, że zapał twórcom szybko się wyczerpał (ja uważam, że jeszcze czwarty sezon był bardzo dobry), a szybko produkcja zawędrowała w stronę nieznośnej, nudnej głupoty. Wszystkie nagrody świata, potężny fandom i nazywanie dzieci imieniem Królowej Smoków? A przestańcie. To niezłe fantasy, nic więcej.
- Teoria wielkiego podrywu – jako rozkochany w popkulturze nerd miałem nazwać serial idealnym, po kilku próbach nazwałem nieoglądalnym, antyśmiesznym zakalcem. Ciarki zażenowania przechodzą mnie za każdym razem, gdy słyszę słowo „bazinga”. W naszym zestawieniu występuje po raz trzeci. I dobrze!
- Green Arrow (i cała reszta serialowego świata DC) – nie, po prostu nie. Kiczowata, źle napisana i kiepsko zagrana interpretacja świata komiksów DC. Nawet produkcje względnie udane (Flash!) szybko wędrowały w stronę absurdu i tandety, które nie pozwalały nazwać ich nawet guilty pleasure. Dlaczego wciąż powstają kolejne sezony kolejnych tytułów? Nie mam pojęcia. Nawet dla fana pierwowzorów nie powinien to być akceptowalny poziom rozrywki.
- Agenci T.A.R.C.Z.Y. – powstało sześć sezonów tego serialu, które razem dały nam 123 odcinki. Ja wytrzymałem PÓŁTORA. Można być fanem Kinowego Uniwersum Marvela, ale serial wciąż jest nieoglądalny.
REKLAMA