REKLAMA
Ranking
Seriale, do których można wracać BEZ KOŃCA
REKLAMA
Jacek Lubiński
- Kompania braci – o ile tematycznie nie jest to zbyt przyjemne dzieło, to jednak jest to seria kompletna, która porywa dosłownie każdym swoim aspektem. Oglądanie tych dziesięciu odcinków to jak obchodzenie urodzin – dobrze wiemy, o co chodzi i czym to wszystko się skończy, ale z prawdziwą ochotą i niejakim zniecierpliwieniem je powtarzamy, czekając na rozwój wypadków.
- Firefly – ci bohaterowie, ta lekkość, ta kosmiczna przygoda i luz oraz kryjąca się w środku wolność sprawiają, że Firefly nie nudzi nawet przy włączonej opcji samopowtarzania.
- Przyjaciele – komentarz chyba zbędny, bo już tytuł mówi tu sam za siebie. W końcu z prawdziwymi przyjaciółmi też lubimy się spotykać zawsze i wszędzie.
- Simpsonowie – trochę trudno pisać o powrocie w przypadku serii, która nadal trwa i końca nie widać. Nie znam zresztą wszystkich poszczególnych odcinków Simpsonów, ale wiem, że to jeden z tych rzadkich tworów telewizyjnych, które mogę włączyć o każdej porze i zawsze będę się równie dobrze bawił, nawet bez znajomości szerszego kontekstu. Stare i nowe odcinki są zresztą równie dobre.
- Hotel Zacisze – krótka i diablo śmieszna produkcja – być może dlatego posiada taką dużą moc „powtórki z rozrywki”. Już sam Cleese jest nieśmiertelnie zabawny i choćby dla niego warto wracać do tego tytułu co jakiś czas.
Odys Korczyński
- ‘Allo, ‘Allo – nie żebym od dzieciństwa budował sobie taki dobrotliwy i pocieszny wizerunek nazistów, jednak wtedy, kiedy w plecaku ciążyły mi te historyczne księgi z poważnymi wywodami na temat II wojny światowej, wyłożenie się na kanapie i obejrzenie, jacy to nieporadni byli ci Niemcy, sprawiało przyjemność. Kelnerki wiecznie umizgiwały się do René, porucznik Gruber również, ale po swojemu, a nad całą tą popapraną wojenną rzeczywistością unosił się nieśmiertelny duch „Upadłej Madonny z wielkim cycem” van Klompa.
- Skrzydła – bo Lowell Mather jest jedną z najbardziej pozytywnych postaci w mojej osobistej historii kina i telewizji.
- Kojak – kupowałem w dzieciństwie takie lizaki o smaku coli i udawałem, że jestem łysy. O ile pamiętam, serial leciał w czwartki i obok Dempsey i Makepeace na tropie był moim ulubionym kryminalnym tasiemcem. No, może czasem jeszcze robiłem wyjątek dla Policjantów z Miami, żeby zdziwić się, ile to pieniędzy mają amerykańskie gliny z legalnej pracy.
- Alternatywy 4 – kto żył jako dorosły w tamtych czasach lub chociaż był dzieckiem, doskonale wie, że wizja blokowiska z serialu Barei jest tylko w niewielkim stopniu przesadzona. Na takim się wychowałem. Sąsiad co niedzielę wystawiał kolumny do okna i puszczał muzykę biesiadną. Pod kioskiem Ruch stały zawsze te same męty. W piwnicy wylewała kanalizacja, a zapach ścieków unosił się w okolicy jak odświeżacz powietrza w sklepach sieci Mohito. Mimo wszystko było wiele szczęścia w tej tajemniczej, ułomnej technicznie rzeczywistości, dlatego dla mnie powrót do serialu jest zawsze sentymentalnym przeżyciem.
- Kariera Nikodema Dyzmy – co to była za nieprawdopodobna historia w stylu od zera do bohatera, a później ponownie zera! Nikt inny prócz Romana Wilhelmiego nigdy nie będzie w stanie zagrać człowieka jednocześnie tak prostego i zarazem inteligentnego, który boleśnie obnażył prawdziwą twarz tzw. polskich wyższych sfer lat 20. Pięknie opowiedziana historia w świetnie zagranym, zmontowanym i udźwiękowionym serialu do dziś się nie starzeje.
REKLAMA