Spiski, konflikty i papierosy. GŁOWY KOŚCIOŁA na ekranie

Habemus Papam – mamy papieża
… czyli papież-antyklerykał
Mamy nowego papieża. Ok, ale co z tego, jeśli wybraniec okazuje się być człowiekiem targanym wieloma wątpliwościami? Bohater Nanni Morettiego (zadeklarowanego antyklerykała) to nie pierwszy kapłan w kinie, który miewa problemy tak z wiarą w Boga, jak i wiarą w sprawowaną funkcję. Konflikt ten wcześniej mistrzowsko ukazał chociażby Ingmar Bergman w Gościach Wieczerzy Pańskiej. Jasne, kler może być oburzony takim przedstawieniem Biskupa Rzymu, z jednego prostego powodu – jeśli przyjmuję się, że konklawe odpowiada na wołanie Ducha Świętego i wybiera najlepszego spośród siebie, to bardzo trudno uznać, że jakimś cudem wśród kardynałów znalazł się ktoś tak bardzo się do urzędu nienadający, a jeszcze trudniej uznać, że ktoś taki mógł wygrać tą elekcję. Ale w porządku, luźna konwencja komediodramatu pozwala spojrzeć na tą historię z odpowiednim dystansem i przypomnieć sobie raz jeszcze, że księża, nawet ci z najwyższych szczebli, to ludzie z krwi i kości, którzy tak jak szaraki, podatni są na trudne do uniesienia ciężary losu.
Karol – człowiek, który został papieżem
… czyli papież-Polak
Swego czasu bardzo ważna i głośna premiera telewizyjna w Polsce. Wiem, bo sam uczestniczyłem w nakręcanym prze media hajpie. Jan Paweł II był ważnym człowiekiem w moim życiu – życiu młodego katolika – dlatego chciałem obejrzeć głośny film jemu poświęcony robiony w dużej mierze za polskie pieniądze (choć z włoskim reżyserem u steru) i przy udziale polskich aktorów. Adamczyk to wedle mnie obsadowy strzał w dziesiątkę, gorzej dla niego tylko, że w kolejnych latach trudno mu było wyjść z szuflady papieża-Polaka. Człowieka, który został papieżem, jak i drugą część, czyli Papieża, który pozostał człowiekiem kojarzę jako dyptyk, z którym obcowanie wywołało we mnie uczucie ciepła. Owszem, to typowa ugrzeczniona laurka, montowana jeszcze za życia Jana Pawła II, a spopularyzowana za sprawą jego śmierci. Bohater jest w niej tak rozświetlany, że film nawet nie myśli by na moment wejść w strefę cienia. Ale ja to kupiłem wtedy, kupiłbym pewnie i dziś. Seans mnie przynajmniej nie bolał, mało tego, zawierał elementy wywołujące autentyczne wzruszenie. Pamiętajmy jednak, że film z 2005 to tylko kropla w morzu produkcji, przywołujących postać Karola Wojtyły. Wcześniej sił w temacie próbował chociażby Zanussi swoim Z dalekiego kraju.
Oto jest głowa zdrajcy
… czyli papież-ortodoks
Nie, nie jest to film o papieżu. Albo inaczej – nie jest to typowy film o papieżu. Klemens VII nie pojawia się w tej historii osobiście, ale pełni w niej kluczową rolę. Jego kontestacja decyzji Henryka VIII, nieuznająca rozwodu oraz nowego małżeństwa króla doprowadza w końcu do sytuacji, w której to ten drugi staje się głową kościoła. Ale głową swojego kościoła. Zdecydowanym przeciwnikiem tych ruchów i duchowym poplecznikiem papieża okazuje się być niejaki Tomasz More, jeszcze do niedawna królewski kanclerz, który stracił wszystko – stanowisko, pozycję, a nawet rodzinę – tylko dlatego za sprawą swego ortodoksyjnego stanowiska. Jego jedyną winą jest stanie przy zasadach prawa boskiego, kierując się też własnym sumieniem. Niesamowita postać, która swoją postawą zbudowała inspirujący wzorzec do naśladowania. A sam film? Przede wszystkim świetnie zagrany, nakręcony przy udziale właściwie kilku, długich, niezwykle teatralnych scen, które wchłaniają widza potokiem dialogów, przykuwając uwagę powagą zaistniałej sytuacji. Obowiązkowe arcydzieło i afirmacja wiary.