SMUTEK IMPRESJONISTY, czyli WYCINKI z PEWNEGO RAZU… W HOLLYWOOD
Już wszyscy obejrzeli, prawda? Nie muszę ostrzegać przed spoilerami? Czy na pewno każdy wie, jak się zakończyło? I że zupełnie inaczej, niż się zakończyło?
No to jazda. Amerykańskie wozy są większe nawet od amerykańskich marzeń, a nikt się nimi nie wozi tak, jak Cliff Booth. Facet o fizys Brada Pitta oferuje podróż w czasie, nie będę się opierała. Za cenę biletu przenoszę się do fabryki snów w dwojakim tej frazy znaczeniu, bo i do Hollywood u szczytu swej magii, i do krainy tęsknot, wizji oraz moich-nie moich wspomnień, implanted memories, swoistej pamięci zbiorowej, jaka łączy miłośników kina. Cliff obwiezie mnie po zaułkach Los Angeles i planach filmowych, a ja będę mu bardzo wdzięczna za brak pośpiechu w tej lekko przymulonej słońcem i kwasem trasie. Nostalgia. Melancholia. To najsubtelniejsze, najbardziej efemeryczne z dotychczasowych dzieł Amerykanina. Tarantino daje się poznać jako impresjonista, z trzęsawiska nieregularnych kropek-scen tworzy zdumiewająco spójną całość, migotliwy kolaż chwil ulotnych jak ulotka. Co usiłuje złapać? Czasy, których nie ma prawa pamiętać, a które ukształtowały go jako kinomana. A co zostanie ze mną po Pewnego razu… w Hollywood?
*
55-letni Tyler Durden wskakuje na dach i ściąga koszulkę. Co chce przed nami obnażyć? Przede wszystkim to, że nic się nie zmieniło: jest równie wspaniały i pociągający, co dwadzieścia lat temu, gdy wprowadzał Edwarda Nortona do Podziemnego kręgu. Brad Pitt u Tarantino po raz kolejny gra rolę fantazmatu. To postać ostentacyjnie filmowa, komiksowa wręcz, wyposażona w iście nadnaturalne moce, na luzaku spuszczająca łomot Bruce’owi Lee. Cały podziw i splendor za jego kaskaderskie popisy spływa jednak na granego przez Leonardo DiCaprio Ricka Daltona, czyli aktora, dla którego pracuje. Rick żyje zatem w swoistej symulacji, wiecznym kłamstwie, jakie wpisane są w profesję gwiazdy filmowej. Na ekranie gra różnych Cliffów, niejako podszywa pod wyjątkowość swojego kaskadera, a prywatnie, po zejściu z planu, jawi się jako płaczliwy, niedojrzały emocjonalnie egocentryk. Cliff i Rick są jak rozdwojona jaźń kina, dwa jego aspekty. Pierwszy z mężczyzn to uosobienie wielkoekranowego czaru, fabuł większych niż życie, ludzi piękniejszych od Apolla, efektów specjalnych, podrasowanych kolorów, kompensacyjnej funkcji sztuki. Rick to z kolei kulisy spektaklu, odarta z magii naga prawda o Hollywood, pot i łzy procesu produkcyjnego, mali, niedoskonali ludzie fabrykujący nasze sny i niezapomniane wrażenia. A ja mam wrażenie, że nie tylko klata Brada, ale i Tarantino nam się tutaj obnaża. Cliff – to jego niemal jednogłośnie fetowane filmy. Rick – to on sam, ich twórca, o wiele mniej piękny, o wiele bardziej przeciętny.
*
Leonardo DiCaprio płacze, streszczając dziewczynce fabułę pulpowego westernu. Dalton to postać trochę śmieszna, trochę żałosna, ale Tarantino zawsze miał do siebie dystans. Tak, nadal widzę w Ricku alter ego reżysera, nie tylko dlatego, że obaj konsumują podobne popkulturowe wytwory i żenią się z Włoszkami. Tarantino nigdy wcześniej ustami fikcyjnej postaci nie wypowiedział się tak bezpośrednio na temat sztuki i natury tworzenia. Reżyser używa bohatera DiCaprio jako trybuna własnego kreatywnego niepokoju. Dojmujące uczucie wypalenia. Strach przed byciem zapomnianym i niepotrzebnym. Poczucie, że nie jest się już tak dobrym w swoim fachu jak kiedyś. Za fasadą filmowego twardziela chowa się wiecznie niepewny własnego talentu, niezadowolony z siebie artysta, zapijający alkoholem swoją słabość. Narcyz, otaczający się własnymi podobiznami, podporządkowujący wszystkich sobie, podporządkowujący siebie pracy, wyjeżdża do niej o świcie, wraca o zmierzchu. Jego chybotliwe ego cierpi na dwubiegunówkę, przeskakuje od samozachwytu do samoudręczenia, bez stanów pośrednich. Proces twórczy w pigułce: długie i męczące ścieranie się ze sobą samym, by choć na moment wykrzesać tę zachwycającą, tak szybko gasnącą iskierkę geniuszu. By usłyszeć z ust tej samej dziewczynki, która wcześniej zrozumiała nasze łzy, że to najlepsze aktorstwo, jakie widziała w życiu.