Oczywiście na całej linii wygrywa Sleuth z roku 1972! Trwający 140 minut oryginał, skupia się na bardzo inteligentnej rozgrywce kryminalnej i błyskotliwej zabawie w kotka i myszkę. Choć punkt wyjścia jest bardzo naciągany, to wdzięczny duet Caine / Olivier oraz sprawna reżyseria Mankiewicza sprawiają, że ten w sumie dość ponury kryminał ogląda się lekko i przyjemnie, a wszelkie, niesamowite zwroty akcji przyjmuje się do wiadomości bez zadawania zbędnych pytań.
Remake mniej więcej do połowy przypomina fabułę oryginału, później przemienia się w bełkotliwy thriller z podtekstami gejowskimi, rezygnując w ogóle z bardzo ważnego w oryginale wątku zabójstwa kochanki Andrew. Nowej wersji brakuje finezji i lekkości. Nie jest to już wdzięczna opowieść o niemal szlacheckiej rozgrywce dwóch dumnych mężczyzn, tylko ordynarna przepychanka między starzejącym się pisarzem a narwanym młodzikiem. Remake nie ma krztyny uroku i wyczucia tempa oryginału. Akcja pędzi na łeb na szyję, wszystkie jej zwroty zachodzą w pięciominutowych odstępach czasu, przez co robi się mało wiarygodnie i widz ma problemy z kupieniem wciskanego przez Branagha kitu. W dodatku Milo i Andrew w rozmowach są często bardzo ordynarni, mówiąc o pieprzeniu i używając innych wulgaryzmów, co w ogóle nie miało miejsca w elegancko skrojonym filmie z roku 1972.
Akcję nowego Sleuth uwspółcześniono, dziwi więc, że tak bardzo eksponowany na początku filmu, zaawansowany technologicznie monitoring, nie odgrywa później żadnej roli dramaturgicznej i zostaje przez reżysera wręcz całkowicie zapomniany. Wykorzystany zostaje jedynie podczas włamania do domu, gdy Andrew obserwuje poczynania Milo w podczerwieni – dramaturgia przez to jednak wcale nie rośnie. Zamiast tego ujawnia się jedna z wielu logicznych wpadek filmu. Jak Milo podczas wdrapywania się na dom cokolwiek widzi, skoro jest ciemno? Dlaczego przed włamaniem skrupulatnie wypytuje o wszystkie szczegóły – żeby nie dać się wkręcić – a w ogóle nie pyta o monitoring, który przecież uwieczni na taśmie jego poczynania. Dlaczego Milo jako policjant przeprowadzający śledztwo w sprawie swojego zaginięcia, nie pyta Andrew o nagranie z monitoringu? I jeszcze słów kilka o kluczowej scenie „egzekucji”. W oryginalnym Sleuth, Milo został „zabity” strzałem ze ślepaka w tył głowy i spadając po schodach stracił przytomność. W nowej wersji strzał ze ślepaka zostaje oddany do Milo idącego w kierunku Andrew. Tylko jakim cudem po „postrzale ze ślepaka” Milo zostaje odrzucony do tyłu, jak po postrzale od prawdziwej kuli?
Nowa wersja Sleuth powstała zupełnie niepotrzebnie. Jest ponuro, ordynarnie, chaotycznie, za szybko (film trwa niecałe 90 minut) i za nerwowo. Niepotrzebnie też grzebano w końcówce scenariusza, co stworzyło zupełnie chybiony klimat, jakby na siłę chciano zrobić inne, bardziej zaskakujące zakończenie. Wyszedł fabularny kipisz, co ostatecznie pogrążyło film Branagha. Ferując wyroki, patrzę na film Kenetha B. przez pryzmat Sleuth z roku 1972 – przy którym remake wypada naprawdę bardzo blado. Być może film zyskuje oglądany bez znajomości oryginału, ale ja już tego nie sprawdzę.
Tekst z achiwum film.org.pl (28.09.2009)