SERVANT – SEZON DRUGI. Religijny horror o stracie dziecka
Rok 2021 zdecydowanie należy do platformy Apple TV+. Po fantastycznym drugim sezonie opowieści o Emily Dickinson widzowie otrzymali kolejny świetny serial, tym razem o traumie związanej z utratą ukochanego dziecka.
Podobne wpisy
Przypomnijmy: pierwszy sezon Servant od scenarzysty Tony’ego Basgallopa i M. Nighta Shyamalana w roli producenta i reżysera pilotowego odcinka to pokręcona historia małżeństwa pogrążonego w żałobie po stracie niedawno narodzonego dziecka. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy w pewnym momencie w domu ponownie, jak gdyby nigdy nic pojawia się małe dziecko, co wywołuje jednocześnie radość i konsternację. Twórcy serialu fantastycznie lawirowali między jawą a onirycznym horrorem, zacierali granicę między racjonalizmem a imaginacją, sugerując, że być może bohaterowie (i widzowie) nigdy się nie dowiedzą, czy “zmartwychwstałe” dziecko o imieniu Jericho nigdy nie odeszło, magicznie powróciło, a może nawet jest innym dzieckiem porwanym przez tajemniczą opiekunkę Leanne.
Drugi sezon, również składający się z 10 półgodzinnych odcinków, jest bardzo konsekwentną kontynuacją wydarzeń przedstawionych półtora roku temu. Rodzice – Dorothy (Lauren Ambrose) i Sean (Toby Kebbell) – wciąż są podzieleni, jeżeli chodzi o formę doświadczania dziejących się wokół nich wydarzeń. Kobieta nadal ucieka przed katatonią, jakiej doznała po stracie dziecka, wyrzuca z głowy myśli o ostatecznym odejściu Jericho i jeszcze bardziej radykalizuje się w walce o odzyskanie syna. Jest w stanie przekroczyć wszelkie granice, łącznie ze złamaniem najważniejszych zasad Dekalogu, byle jeszcze raz usłyszeć kwilenie niemowlaka. Tymczasem mężczyzna próbuje odciągnąć żonę od ponurych myśli, jednocześnie nadal balansując między wiarą w elementy nadprzyrodzone a jej brakiem. Nie dopuszcza do siebie możliwości, że może istnieć coś więcej poza materialną doczesnością, ale mimo to jest otwarty na poznawanie innych punktów widzenia, zwłaszcza Leanne, do której od samego początku odczuwa coś w rodzaju sympatii.
Basgallop i spółka nie spuszczają z tonu, jeszcze mocniej wikłając bohaterów w perypetie rodem z biblijnej przypowieści. Dosłownie spuszczają na rodzinę Turnerów kolejne plagi egipskie, jak gdyby dobrze sytuowani mieszczanie byli odpowiedzialni za jakiś grzech ciężki, za który muszą boleśnie odpokutować. Wrzody na ciele, potężne gradobicia, najazd robaków w piwnicy, a przede wszystkim utrata syna pierworodnego – ktoś ewidentnie mści się na postaciach, najprawdopodobniej ciągle każąc im porzucić nadzieję na odzyskanie Jericho, którego imię przecież także niesie ze sobą starotestamentowe konotacje.
Zanim przejdziemy do możliwej interpretacji obu sezonów Servant, warto pochylić się nad dwoma elementami świadczącymi o niezwykle wysokim poziomie produkcji spod znaku horroru o podłożu religijnym. Od razu w oczy rzuca się pieczołowicie zrealizowana warstwa wizualna serialu. Propozycję Apple TV+ można potraktować niczym samouczek prowadzenia kamery. Pokazywanie sylwetek protagonistów od góry, od dołu, płynne przechodzenie wraz z aktorami po kolejnych pomieszczeniach, szerokie plany, wąskie kadry z twarzami wypełniającymi cały ekran – twórcy wykorzystują cały arsenał operatorskich środków w zależności od tego, co chcą w danej chwili przekazać. Co istotne, w zasadzie cała akcja toczy się w mieszkaniu głównej pary. Jeżeli spoglądają oni, razem z widzami, na świat zewnętrzny, to tylko poprzez ekran telewizora, ewentualnie smartfona. Rzeczywistość zostaje sprowadzona do dużego domu, poza którego mury, w sensie metaforycznym, bohaterowie nie potrafią w żaden sposób uciec. Postarano się o detaliczne sfotografowanie wszystkich pomieszczeń, przez co każdy pokój spełnia odrębną funkcję.
To wizualne szaleństwo znakomicie współgra ze sposobem budowania napięcia na poziomie fabularnym. Servant składa się z wielokrotnie rytmicznie powtarzanych czynności – brat Dorothy, Julian (Rupert Grint), ciągle pije wino, Sean kroi mięso na obiad, Dorothy pojawia się w telewizji w roli dziennikarki – które po pewnym czasie zostają zdesynchronizowane przez nadejście niespodziewanego gościa. Nie da się utrzymać domowego miru, gdy z zewnątrz nadciągają kolejne niebezpieczeństwa.
Chociaż może być tak, że owo “domowe ognisko” to tak naprawdę fikcja, ułuda ukrywająca prawdziwe problemy w związku. W drugim sezonie Basgallop poświęca sporo czasu na ukazanie pary sprzed tragicznego wydarzenia. Okazuje się, że również w tamtym okresie nie wiodło im się za dobrze, a ciąża partnerki tylko pogłębiła kryzys. Z kolei po śmierci dziecka kolejne wydarzenia – podłożenie lalki i traktowanie jej jak żywego człowieka – jawią się jako niezgoda na wyroki losu. W tym kontekście serial przypomina grecką tragedię, w której zbuntowani bohaterowie muszą zostać ukarani. Ewentualnie Sean i Dorothy są Hiobami à rebours zmagającymi się z okrutnymi działaniami Boga. Być może to kara za mieszczańską pychę, wszak bohaterowie ciągle konsumują. Kamera z lubością przygląda się rozcinanym skórom i wyciąganym wnętrznościom zwierząt przygotowywanych przez Seana do spożycia. Małżeństwo podporządkowało sobie naturę, chciało też podporządkować biologię, za co spadło na nie fatum.
Niewątpliwie Servant w pewnych momentach za bardzo zapętla się fabularnie, przez co wrażenie powtarzalności psuje seans całego sezonu. Pojedyncze odcinki jawią się jak rewelacyjnie zrealizowane etiudy, lecz po złożeniu ich w całość powstaje poczucie pewnego przeciągania na siłę. Niektóre symbole są też nachalnie eksponowane, ale to nie zmienia faktu, że w tym serialu wspaniale gra się enigmatycznością, nieprzewidywalnością i dwuznacznymi wątkami religijno-obyczajowymi. Nie trzeba znowu wracać do Dziecka Rosemary Romana Polańskiego, by obejrzeć zakorzenione w kinie grozy wielopłaszczyznowe studium traumy związanej z posiadaniem i możliwą utratą dziecka.