search
REKLAMA
Serialowe uniwersum

Serialowe uniwersum. Dollhouse

Kornelia Farynowska

5 czerwca 2017

REKLAMA

Joss Whedon ma świetny pomysł na serial. Stacja Fox jest zainteresowana. Rozpoczyna się produkcja. Stacja Fox jest niezadowolona. Joss Whedon idzie na kompromisy. Stacja Fox bojkotuje jego wizję, słabo promuje serial, w efekcie niemal go sabotuje. Rozpoczyna się emisja. Stacja Fox jest zdziwiona, że mało kto ogląda serial.

Brzmi znajomo?

Cóż, stacja Fox zamordowała już całkiem sporo dobrych seriali, z czego dwa Jossa Whedona. Jednym z nich jest – co chyba dla fanów gatunku i twórczości Whedona jasne – Firefly, drugim natomiast – Dollhouse.

W świecie Dollhouse możliwe jest wymazanie człowiekowi jego pamięci oraz umiejętności z mózgu – tworząc w ten sposób prawdziwą tabula rasa – i zapisanie nowej, wymiennej osobowości. Takich ludzi, wybieranych przez szefa tytułowego Domu Lalek, bogaci ludzie mogą „wypożyczyć”, zamawiając przy tym konkretne cechy. Lalki wykorzystuje się do różnych celów – owszem, niekiedy do czegoś, co w zasadzie nazwalibyśmy prostytucją – ale czasem potrzebne są inne umiejętności. Modyfikacji mogą podlegać wszystkie cechy i zdolności człowieka. Dollhouse przedstawia losy Echo (Eliza Dushku); Echo bywa także negocjatorem, tancerką, fanką sportów ekstremalnych, piosenkarką…

W przerwach między przyjmowaniem tych osobowości Lalki są jak dzieci – bezradne, naiwne, podatne na sugestię. Procedura wymiany charakteru i umiejętności zakładała całkowite wyczyszczenie pamięci, ale my obserwujemy, jak Echo powoli uświadamia sobie, że ma w tyle głowy pojedyncze wspomnienia, choć właściwie żadne z nich nie należy do niej. I gra się zaczyna…

Pomysł jest – przynajmniej moim zdaniem – bardzo ciekawy. Jest jednak zarazem problematyczny. Główna bohaterka co odcinek zmienia bowiem osobowość. Drugoplanowe postacie to w większości inne Lalki, a więc i one mają co tydzień inne charaktery. Jak się tutaj do kogokolwiek przywiązać? Amerykańska publiczność do tego nie przywykła – zresztą nawet Doktor Who nie wprowadza tak drastycznych zmian. Dopiero po kilku pierwszych – niestety dość schematycznych – odcinkach serial rozwinął skrzydła. Właśnie wtedy okazało się, że Echo odkryła, iż nie jest sobą, i wtedy widz zaczyna jej kibicować.

Stacja Fox znowu nie potraktowała serialu Jossa Whedona najlepiej. Fox zamówiło wprawdzie drugi sezon – co samo w sobie było małym cudem – ale nie wyemitowano za to ostatniego odcinka pierwszego sezonu. Epitaph One pokazywał przyszłość, która czekała bohaterów, dość ponurą w dodatku, i niewykluczone, że więcej widzów obejrzałoby później nowe odcinki, by dowiedzieć się, co doprowadziło do takiego stanu rzeczy.

Dollhouse zadaje nam dużo innych niewygodnych pytań. Czy dusza ludzka rzeczywiście istnieje? Czy można się jej jakoś pozbyć, czy raczej zawsze z nią przegramy? Czy niewolnictwo z wyboru wciąż jest niewolnictwem?

W tym świecie w zasadzie nie ma ludzi definitywnie złych albo definitywnie dobrych. Każdy ma coś za uszami, coś ich spotkało, coś, co sprawiło, że teraz są tacy, jacy są. Odkrywanie ich przeszłości i obserwowanie przemian dostarcza dużo przyjemności. Taką przemianę przechodzi na przykład Topher (Fran Kranz), początkowo ukazany jako typowy komputerowiec, nerd nad nerdami, do tego trochę nieśmiały i pyskaty. Podobnie jest z agentem FBI Paulem Ballardem (Tahmoh Penikett), który w pewnym momencie zmienia front – lecz nie można powiedzieć, że nieoczekiwanie. To nie serial, gdzie nagle bohaterowie robią dziwne rzeczy wbrew swoim charakterom.

W tym świecie jest natomiast dużo mroku i smutku. Niewiele tutaj optymistycznych zakończeń, niewielu bohaterów, niewiele radości. To niewątpliwie jedna z przyczyn nie najlepszej opinii Dollhouse nawet wśród fanów twórczości Whedona, którzy rzadko wymieniają ten serial w czołówce ulubionych produkcji. Whedon zasłynął (między innymi) jednak tym, że łączył mrok ze swoistym uśmiechem, radością, optymistyczną wizją przyszłości. Anioł ciemności, choć również przygnębiający, miał jednak w sobie znacznie więcej humoru niż Dollhouse. Typowe whedonowskie odzywki pojawiają się i tutaj, ale w mniejszej dawce.

Nie do końca sprostała swojemu zadaniu również Eliza Dushku, która co tydzień odgrywała zupełnie inną postać. To nie najgorsza aktorka, ale też żadna z niej Tatiana Maslany. Dushku jest na tyle dobra, by dało się bez trudu uwierzyć w jej kolejne wcielenia, ale nie porywa swoją grą. W ogóle pod tym względem Dollhouse to trudny przypadek. Właściwie nie ma tutaj słabych aktorów – ale nie ma też tej jednej osoby, która kradłaby każdą scenę. To dobra, naprawdę solidna ekipa… tylko bez szału.

Wszystko to razem wzięte sprawiło, że Dollhouse przeszło wprawdzie bez większego echa (hehe), ale ma swoich wiernych fanów, do których się zresztą zaliczam. Rzeczywistość tego świata przemawia do mnie o wiele bardziej niż rzeczywistość Buffy czy Firefly. W Buffy były rogate potwory, wampiry i czarownice; Firefly działo się w kosmosie, w dalekiej przyszłości. I oba te seriale lubię. Ale Dollhouse dzieje się niemal teraz. To świat, który znamy – jest miasto, są normalni ludzie robiący normalne rzeczy. Tyle tylko, że w tajemnicy działa Dom Lalek. To mogłaby być nasza rzeczywistość. Bo kto wie, czy nie jesteśmy od niej o krok? O wampira czy statek kosmiczny raczej się nie potkniemy w najbliższym czasie, ale skąd pewność, że jakaś szemrana organizacja nie prowadzi badań, jak wyczyścić ludzki umysł i nanieść na niego nowe, zupełnie inne wspomnienia i umiejętności?

REKLAMA