ANIOŁ. Hipnotyzujące kino z Libanu
Autorką recenzji jest Bernadetta Trusewicz.
Libańskie kino – wystarczy zaproponować takie hasło i możemy spodziewać się informacji zwrotnej – czyli o konflikcie wojennym? W Aniele zobaczymy wiele konfliktów, ale na bardziej neutralnym terenie. Debiutujący w fabule Amin Dora pojawia się z mało innowacyjnym tytułem, a z historią też niespecjalnie wygoni widza poza zbiór jego doświadczeń. Jednak Aniołowi bez wtórnych metod udaje się zahipnotyzować. Dlaczego? Anioł jest empatyczny i zdeterminowany w znalezieniu magii – bez używania najnowszych technologii – w człowieku i w jego historii.
Leba Seba oprowadza nas po swojej rodzinnej miejscowości, jednak tej wycieczce bliżej do poznawania ludzi, niż kolejnych pocztówkowych kompozycji. Bohater pokaże nam całą siatkę charakterów lokalnej społeczności swoim głosem zza kadru. Jest to w pełni uzasadnione, gdyż jako człowiek nieśmiały, czuje się najlepiej prowadząc dialog ze światem pisaniem i muzyką. Z czasem i jedno i drugie nabierze większej siły sprawczej, niż mogłoby się nam wydawać. Leba zrobi z batuty dyrygenta różdżkę. Wcześniej w jego życiu pojawi się syn. Rodzi się on z zespołem Downa.
Pozostająca szczęśliwa i bardzo blisko ze sobą rodzina naszego bohatera, zacznie być prześladowana. Pojawią się znowu lokalsi, przed którymi nic się nie ukryje. Troska społeczności o syna Leby szybo nabierze charakteru polowania na czarownicę, ale w sposób charakterystyczny dla narracji reżysera – bez dramatycznego szalbierstwa.
[quote]Armin Dora tworzy bardzo pozornie niepozorne kino. Proponuje nam film w formacie przypowieści w realiach współczesnych.[/quote]
Udowodnia też, że ani surrealizm ani flirt z oniryzmem nie są niezbędne do ukołysania widza… ale nie uśpienia. Robi to wszystko w formacie bardzo literackim, świadomym swojej konwencjonalności treści proponowanych. Jak w przypowieści tak i tutaj wydarzenia i bohaterowie są nośnikami prawd uniwersalnych i idealnym środowiskiem do rozmnażania się refleksji o grzeszkach. Te zdrobnienia czasami dążą do nieznośnej infantylizacji treści, ale jest w tym rozgrzewająca siła, krzepiąca widza. Co ważne – Dora też umiejętnie umyka pretensjonalności, mimo balansowania po cienkiej granicy prostego konstruowania charakterów.
[quote]To jeden z tym filmów, który ukradkiem robi wrażenie.[/quote]
Jednak wszystkie zaokrąglone kąty i stonowana narracja czułej opowieści jest rozbijana treściami wypowiadającymi w sposób zdecydowany swoje zdanie. Wydobywamy z tej niewinnie opowiadanej historii krytykę hipokryzji, konformizmu i ludzkiej nietolerancji, o której nie trzeba mówić metodą odkrywania nieznanych lądów. Widmo regresu społecznego jest tusz za rogiem i twórca ma tego świadomość. To przecież rzeźnik oszukuje klientów, fryzjer podnosi cały czas ceny, policjant kradnie pieniądze z kapliczki, a i nawet pojawi się nam postać alegoryczna do Mari Magdaleny.
Jednak ciepło historii nie tkwi w wyszukiwaniu mikro wykroczeń i przymykaniu oka podczas tworzenia folderu ludzkich słabości, a w nadziei, której w filmie jest najwięcej. Nasi bohaterowie – mimo przeciętnego ilorazu inteligencji – nie są aż tak naiwni, a jednak kupują historię o Aniele w ciele syna Seba, choć jest mało spójna. To nie jest oda do umiejętności manipulowania ciemnogrodem i żerowania na ludzkich pragnieniach, a stworzenie clue – człowiek potrzebuje w coś wierzyć. Pod grubą skorupą materializmu próbuje się wykluć długo utajone pragnienie wiary. Mieszkańcy wierzą w Anioła ze sztucznymi skrzydłami, a my w uczestników tej skromnej, ale potrzebnej dla odrestaurowania moralności, intrygi. Finał tylko udowadnia, że tak naprawdę wcale nie chodzi w życiu o prawdę.
Anioł czaruje bez efekciarskich chwytów. Nie wyciąga królika z kapelusza, tylko wiarę, która jest w największej zadyszce… Wiarę w drugiego człowieka.