Serialowe uniwersum. Buffy, postrach wampirów
Rzeczy stworzone z myślą o nastolatkach już z automatu traktuje się źle. Dorośli zazwyczaj wolą coś dorosłego, w domyśle: ambitniejszego. I na wieść o czymś z łatką „dla młodzieży” wywracają oczami, wzdychają i mówią „obejrzyj lepiej coś porządnego”. Spotkało mnie to niejednokrotnie, chociaż młodzieżą już dawno nie jestem, a rzeczy dla niej przeznaczone oglądam sporadycznie i to raczej od niedawna, żeby mój mózg odpoczął po dwudziestym tekście zgłoszonym do korekty. I o ile dosyć często zarzuty o infantylności filmów czy seriali zrobionych dla nastolatków bywają trafione, o tyle są produkcje, których to nie dotyczy. I do nich należy na przykład Buffy, postrach wampirów.
To serial często wymieniany jako kultowy, wpływowy, do tej pory kształtujący sporo tendencji małego ekranu. Powstał w 1997 roku, kiedy Internet się rozkręcał, fora dopiero powstawały, o serialach mówiło się znacznie mniej niż w ostatnio, a jednak fani Buffy zawzięcie śledzili informacje w gazetach, wywiady, ciekawostki, w tym także te pojawiające się w Internecie. Do tej pory niektórzy wspominają, że gromadzili takie informacje w specjalnych zeszytach. Mało osób jednak wie, dlaczego ten serial jest tak uwielbiany i dlaczego nazywa się go kultowym.
Chociaż emisja Buffy rozpoczęła się w 1997 roku, początków należy szukać raczej w 1992 roku. Joss Whedon zrealizował wówczas film zatytułowany tak samo, jak serial; nie był nim zachwycony, ale nie chciał, żeby pomysł się zmarnował, więc gdy po latach zaproponowano mu przepisanie historii na serial, zgodził się bez namysłu. Historię przedstawioną w filmie potraktował jako kanoniczną – w skrócie i właściwie bez spoilerów: Buffy (Sarah Michelle Gellar) dowiaduje się, że jej przeznaczeniem jest walczyć z wampirami, daje nogę do Sunnydale w nadziei, że tam będzie spokój. Akcja serialu zaczyna się w momencie, gdy Buffy przychodzi do nowej szkoły. Rzecz jasna, plan zawodzi, bo Sunnydale to wyjątkowe skupisko wampirów, potworów i innych uprzyjemniaczy wolnego czasu.
Serial początkowo nie wzbudził entuzjazmu – zgoda, pierwszy sezon ma więcej słabych momentów niż dobrych – ale chwalono go na tyle, żeby dostał zamówienie na więcej odcinków, a dzięki pochwałom krytyków dorobił się większej liczby widzów. I chwała Bogu, bo im dalej, tym serial lepszy. Rzeczywiście przewijają się tam wątki mające trafić raczej do młodzieży, ale są potraktowane poważnie, a nie po łebkach. Weźmy na przykład takie Pamiętniki wampirów – dobra rozrywka, ale jednak lekka w odbiorze: wszyscy są piękni, kochają się nawzajem, trochę trójkątów miłosnych, zawirowań rodem z melodramatu. Klimat i wydźwięk Buffy są zdecydowanie mroczniejsze i na wyższym poziomie.
Serial często traktuje się pobłażliwie ze względu na imię bohaterki – bo co to za imię „Buffy”? Nie jest ono jednak przypadkowe, chodziło bowiem o skontrastowanie jej powołania (postrach wampirów, to brzmi przerażająco) z brzmieniem („nikt nie wziąłby go na poważnie. Nikt na dźwięk tego imienia nie pomyślałby, że to ważna osoba”). Buffy brzmi jak skrzyżowanie słów fluffy i bunny – czyli, w luźnym tłumaczeniu, „uroczy króliczek”. Dziewczęcość Buffy dodatkowo często podkreślano, ubierając ją w typowo kobiece stroje – na przykład sukienki i krótkie spódniczki, oczywiście białe, różowe lub w panterkę. Joss Whedon, twórca serialu, chciał odwrócić schemat niewinnej, bezbronnej blondynki, która w ciągu pierwszych pięciu minut horroru wchodzi w ślepą alejkę i ginie. Zamiast tego Buffy wchodzi w ślepą alejkę i kopie tyłek wszystkim wampirom na tyle głupim, by pójść tam za nią. Przewrotny pomysł, ale sprawdził się znakomicie. Tego typu zagrań w serialu jest sporo, bo Whedon lubi wykorzystywać oczekiwania widzów.
Swoją drogą Buffy dialogami stoi – są inteligentne, sarkastyczne, ze specyficznym poczuciem humoru. Chwalono je do tego stopnia, że Whedon na złość wszystkim w czwartym sezonie napisał i wyreżyserował odcinek Hush, w którym potwory odbierają bohaterom głos i w rezultacie przez dwadzieścia siedem minut nie pada ani jedno słowo. Zapewniam, że nie jest to odcinek ani przyjemny, ani szczególnie młodzieżowy. Whedon zresztą lubił eksperymentować i nie uciekał od trudnych tematów. Odcinek The Body (Ciało) dotyczy radzenia sobie ze śmiercią bliskiej osoby i robi piorunujące wrażenie. Do kompletu można dorzucić jeszcze Once More, With Feeling – nie przepadam wprawdzie za musicalami, ale ten odcinek autentycznie lubię. Cała obada ćwiczyła śpiew, nie wszyscy zaśpiewali czysto, ale zawarty tam humor i emocjonalne zakończenie naprawdę wypadają nieźle. Te trzy odcinki – Hush, The Body, Once More, With Feeling – są zazwyczaj wymieniane w czołówce jako jedne z najlepszych odcinków serialu. Co ja też bym zresztą również zrobiła; stanowią doskonały przykład tego, że młodzieżowa produkcja wcale nie musi być głupia albo płytka.
Buffy, postrach wampirów jak mało który serial zasługuje na opis „zrewolucjonizowała telewizję”. O tym może innym razem, bo chociaż zdaję sobie sprawę z jej nowatorstwa, to jednak dla mnie Buffy to jednak wciąż kawałek dobrej, porządnej telewizji. Napisano ją może i z myślą o nastolatkach, ale napisano ją tak, by nawet po wielu latach od emisji wciąż była aktualna. Gdy zmieść kurz po wampirach, zostaje nam soczysty kawałek wciągającej narracji. W kategorii „nieśmiertelność” można produkcję postawić naprawdę wysoko.