NOWY PAPIEŻ. Oda do narcyzmu PAOLA SORRENTINO
Wielki krzyż pulsuje wielokolorowymi światłami neonów, a przed nim w białych strojach tańczą „wyzwolone” zakonnice. W tle rozbrzmiewa klubowa muzyka, wokalistka zespołu Sofi Tukker śpiewa, że można ją nazywać „good time girl”. Czołówka serialu Nowy papież przypomina najgorsze sny młodych kleryków, bowiem każde ujęcie dosłownie wybucha nadmiarem sensualnego pobudzenia. Trwa właśnie impreza bożych ciał ku czci Najwyższego.
Uwaga! Tekst zawiera elementy zdradzające szczegóły fabuły!
Paolo Sorrentino z właściwą sobie swadą rozpoczyna drugi rozdział opowieści o ludziach piastujących najważniejsze stanowiska w Watykanie. Przypomnijmy: na koniec pierwszego sezonu urzędujący papież Pius XIII (Jude Law) w niewyjaśnionych okolicznościach traci przytomność. Mijają kolejne tygodnie, bohater tkwi w śpiączce i nic nie wskazuje na to, by mógł z niej powrócić do żywych. Zostaje przetransportowany do Wenecji, gdzie pod dwudziestoczterogodzinną opieką lekarzy jest cudem podtrzymywany przy życiu. Wystarczyłoby jednak odłączyć jeden przewód, by zgasła wszelka nadzieja.
A skoro tron jest pusty, to trzeba odnaleźć jego kolejnego „lokatora”. Z zapowiedzi prasowych wynikało, iż następcą Piusa zostanie sir John Brannox grany przez Johna Malkovicha, więc pysznym żartem ze strony reżysera jest przedstawienie konklawe, podczas którego wybrano innego kandydata. Jakież musiało być zdziwienie widzów, gdy zamiast popularnego aktora pojawił się ksiądz znany z pierwszego sezonu, w dodatku postępujący niczym Franciszek z Asyżu i porzucający bogactwo na rzecz ubóstwa i pomocy bliźnim. Pierwszy odcinek Nowego papieża należy potraktować jako odpowiedź włoskiego twórcy na publicystyczne zapotrzebowanie odbiorców, pragnących pewnego komentarza do obecnej sytuacji w Kościele katolickim. A artysta rzecze tak: kuria nie jest gotowa na materialną rewolucję. Po czym w drugim odcinku przechodzi od dygresji do właściwej opowieści.
Podobne wpisy
Znaczna część drugiego sezonu oscyluje wokół nowego papieża – stanu jego ducha, traumatycznej przeszłości, a także przesłania, jakie chce nieść światu. Grany przez Malkovicha Jan Paweł III jest przeciwieństwem swoich poprzedników. Mimo że wierni traktują go jako autorytet w kwestiach wiary, on sam twierdzi, iż Bóg go nie lubi. Jego kreacja przypomina katolicką wariację na temat Oscara Wilde’a. Mężczyzna mieszka w rodowym zamczysku otoczony pięknymi zdobieniami ścian, obrazami, a także innymi drogimi fidrygałkami, którymi próbuje załatać dziurę od lat tkwiącą w jego sercu. To bolesna przeszłość – poczucie odpowiedzialności za śmierć brata bliźniaka – chodzi za nim jak kostucha, nie dając szansy na normalne funkcjonowanie i izolując od innych ludzi. Brannox zachowuje się jak podręcznikowy dekadent, gdy snuje dywagacje na temat piękna oraz przemijania.
Główny bohater, tak interesująco zarysowany w początkach sezonu, z odcinka na odcinek staje się kulą u nogi całej produkcji. Sorrentino nie wie, kim konkretnie ma być ten papież, co ma sobą reprezentować. Jego działania są zaledwie echem kroków podejmowanych przez Lenny’ego Belardo. Wykrzyczane „nie” po zamachu w Lourdes nie ma już takiej mocy jak wygłoszone przez Piusa hasło „zapomnieliśmy”. Serial jest jak charakter Jana Pawła III – kruchy niczym porcelana, rozsypujący się dramaturgicznie przy kolejnych próbach interpretacji wydarzeń przedstawianych na ekranie. Nie ma w sobie charyzmy, by pociągnąć całą produkcję. Nie ma przestrzeni do pokazania trawiących go wyrzutów sumienia. Ciągle tylko mówi na swój temat, pozostając jednak statycznym w działaniach. Jest niczym ulegająca erozji statua ustawiona na cokole.
To zresztą znamienne, że włoski twórca często traci zainteresowanie nowym papieżem, meandrując fabularnie między drugoplanowymi postaciami. A to zajmie się buntem sióstr zakonnych mieszkających w Watykanie, a to przyjrzy się relacji kardynała Voiello z jego protegowanym Girolamo, a to podejrzy perypetie zagubionej Esther, przyjaciółki chorego papieża, która przy pomocy ciała niesie ratunek ludziom pokrzywdzonym przez bezlitosne wyroki losu. Nigdy jednak dostatecznie nie pogłębia żadnego z tych wątków. Prezentowani bohaterowie są niczym figury wyciągnięte prosto z kart Biblii, chodzące alegorie cnót i grzechów, z którymi na co dzień muszą borykać się przedstawiciele homo sapiens.