MROCZNE MATERIE. Recenzja pierwszego sezonu
W obliczu szalonej ekscytacji Netflixowym Wiedźminem łatwo przeoczyć niejedno. Czego przeoczyć nie należy, to Mroczne materie produkcji HBO. Jest to bowiem serial, który wydaje się – po pierwszym, ośmioodcinkowym sezonie – ekranizacją niemalże idealną.
Niemalże, bo jak wspomniał już w swoim tekście Jakub Koisz, tego typu adaptacje dzieł literackich co do zasady muszą iść na scenariuszowe ustępstwa. Sztuką jednak jest zrobić to tak, aby ducha pierwowzoru, do którego często przywiązani są liczni fani, zachowano na ekranie. HBO udało się to w pełni.
Lyra Belaqua to dziewczynka mieszkająca w Oxfordzie. Jest to jednak miasto odmienne od tego, które znamy. Ludziom towarzyszą dajmony, cząstki duszy pod postaciami obdarzonych mową zwierząt – do czasu osiągnięcia dojrzałości człowieka zmiennokształtne, później przybierające formę ostateczną. Rządy w imieniu ostatecznego Autorytetu sprawuje wszechwładne Magisterium, z którym jednak Kolegium Jordana, w którym osierocona dziewczynka się wychowuje, nie idzie, ujmując rzecz dyplomatycznie, ręka w rękę. Uczeni prowadzą własne badania, niezależne od woli Magisterium i narzuconej przez nią linii postępowania. A nad wszystkimi unosi się tajemnicza substancja zwana Pyłem – według Magisterium widoczny objaw grzechu – który opada wyłącznie na dorosłych.
Świat Lyry to świat pełen magii i tajemnic, a także złowrogiego mroku. Do chwili, w której ją poznajemy, dziewczynka żyje beztrosko w murach Kolegium Jordana, w niewielkim tylko stopniu mając kontakt ze światem zewnętrznym. Przyjaźni się z Rogerem, sierotą, zatrudnionym w Kolegium, i chwile płyną jej na marzeniach o podróżach, które są udziałem jej wuja, Lorda Asriela. Dzieciństwo Lyry kończy się w momencie, kiedy jest ona świadkiem próby dokonania morderstwa na Asrielu, badaczu istoty Pyłu. Roger, jak wiele innych dzieci, zostaje porwany przez podstępnych Goblerów, do Kolegium zaś przybywa demoniczna pani Coulter…
Pierwszą próbą ekranizacji Mrocznych materii był film w reżyserii Chrisa Weitza. Złoty kompas zgromadził przed kamerą takie gwiazdy jak Nicole Kidman, Daniel Craig, Eva Green czy Sam Elliott. Niestety, zmiany w stosunku do powieści Pullmana były tak duże, że pomimo iż film mógłby się od biedy bronić jako osobne zjawisko, dla fanów serii literackiej pozostaje synonimem klęski. Inaczej jest zdecydowanie z produkcją HBO. W przeciwieństwie do próby z 2007 roku serial nie przedstawia lukrowanej wersji opisanej przez Pullmana historii. Już sama czołówka – jak zwykle w wykonaniu HBO świetna – wprowadza widza w nastrój niepokoju. Przenikające się warstwy o ciemnych barwach, cień noża kładący się ponuro na postaci małej dziewczynki, muzyka o niskich tonach wprost sugerują, że nie mamy tu do czynienia z bajką dla dzieci.
Podobne wpisy
Pierwsze odcinki, w reżyserii Toma Hoppera, dają nam wgląd w Oxford Lyry. Dafne Keen (Logan) w roli głównej bohaterki pokazuje nam Kolegium Jordana, Lorda Asriela (James McAvoy), Rogera. Nieustannie towarzyszy jej dajmon Pantalajmon – człowieka i jego dajmona dzielić może bowiem jedynie niewielki dystans. I tu pojawiają się chyba najpoważniejsze zarzuty w stosunku do serialu HBO – w pierwszych chwilach w świecie Lyry dajmony są bowiem zbyt mało widoczne. Powieść mówi wyraźnie – dajmon jest częścią duszy człowieka. Pozostaje z nim w stałym kontakcie. Dotknięcie dajmona innego człowieka jest uważane za ogromny nietakt, za to między sobą dajmony wchodzą w stałe interakcje, niejednokrotnie zdradzając prawdziwe uczucia człowieka względem drugiej osoby. Przenieść tego typu więź na język obrazu nadal jest niezwykle trudno. Także w serialu HBO, w scenach zbiorowych, ale i tam, gdzie na ekranie śledzimy tylko zabawę Lyry i Rogera, jak na nieodłączną część każdej istoty ludzkiej dajmonów jest zdecydowanie zbyt mało, można wręcz momentami o nich zapomnieć. Po emisji pierwszych odcinków wśród fanów serii zawrzało – czyżby najbardziej podstawowa kwestia świata wykreowanego przez Pullmana miała zostać potraktowana po macoszemu?