MROCZNE MATERIE, SEZON 3. Dwa pierwsze odcinki już są! [Recenzja]
Dwa lata czekaliśmy na zakończenie historii Lyry i Willa. U progu wojny z Magisterium i wszechwładnym Autorytetem dwoje nastolatków musi zdecydować, co jest dla nich wartością najwyższą.
Przygotowania do wojny
Początek trzeciego, ostatniego już sezonu Mrocznych Materii zastaje młodych w niezbyt ciekawej sytuacji – Lyra jest więźniem swojej matki, Will poszukuje jej rozpaczliwie we wszystkich dostępnych światach. Żadne z nich jednak nie zamierza się poddać.
Lyra (Dafne Keen), mimo usypiających leków podawanych przez przebiegłą Marisę (Ruth Wilson), czyni słabe wysiłki, żeby uwolnić się spod kurateli toksycznej rodzicielki. Marisa, choć próbuje, nie jest w stanie przekonać nikogo, że tak naprawdę zależy jej tylko na bezpieczeństwie córki. Znamy panią Coulter już od pewnego czasu i doskonale wiemy, że za tą nagłą troską musi stać coś jeszcze. Will (Amir Wilson) w poszukiwaniach dziewczyny otrzymuje nieoczekiwaną pomoc – jego tropem, zwabione błyskiem Magicznego Noża, podążają dwa anioły. Kiedy Will stanowczo odmawia dołączenia do nich, zanim nie uwolni Lyry, niechętnie zgadzają się wesprzeć go w jego wędrówce.
Lord Asriel (James McAvoy) zbiera armię. Jego Rada przygotowuje plan walki z niezwyciężonym Autorytetem, który może nie być tak potężny, za jakiego chciałby, żeby go uważano. Doktor Malone poszukuje odpowiedzi na swoje pytania, wierząc, że tylko tak będzie w stanie pomóc Lyrze. Magisterium także nie próżnuje, choć brat Pavel nie radzi sobie zbyt dobrze z aletheiometrem. Na nieszczęście dla niego, na scenie pojawia się ktoś, kto może dostarczyć mu nowej energii do pracy… niekoniecznie przyjemnymi sposobami.
Najgorsze dopiero przed nami
Sezon trzeci serii zapowiada się burzliwie i widowiskowo. Potężne armie ze wszystkich światów walczyć będą na Ziemi, w Niebiosach i w zaświatach. A w centrum tej zawieruchy znajduje się nie taka już mała dziewczynka, zwana nową Ewą, od której bardzo wiele zależy i która będzie musiała dokonać z pozoru niemożliwego.
Pierwsze dwa odcinki, choć wydają się dość spokojne (Keen nie mogła pokazać zbyt wiele jako otumaniona lekami Lyra, Wilson jako zagubiony, opuszczony przez przyjaciółkę Will także działa raczej na dystansie), utrzymują mroczny klimat znany z pierwszych sezonów. Postawione pod ścianą Magisterium zrzuciło białe rękawiczki i już otwarcie szykuje się do wojny, nie przebierając w środkach. Lord Asriel, po drugiej stronie barykady, zbiera zwolenników. Jak zwykle niepewna jest pozycja jego byłej żony, która zawsze ma na uwadze jedynie własne interesy. Jej głównym celem jest pełna kontrola nad Lyrą, choć raczej oczywiste jest, że nie kieruje się tu czułym sercem – i tutaj po raz kolejny wyrazy uznania dla wspaniałej Ruth Wilson, która potrafi w jednej scenie pokazać kilka, zupełnie różnych od siebie twarzy. Zagrożenie dla młodych bohaterów nadciąga zatem z wielu stron i jest niemal namacalne od pierwszych scen pierwszego odcinka. Biorąc pod uwagę siły przeciwnika, można się zastanawiać, czy nawet połączone armie czarownic, niedźwiedzi pancernych i aniołów dadzą radę wygrać tę walkę. I te emocje, razem z naturalną ciekawością co do losów młodej pary bohaterów, towarzyszą nam podczas seansu.
…i najlepsze zarazem
Sezon finałowy liczy sobie osiem odcinków. Po obejrzeniu dwóch pierwszych jestem spokojna o resztę. Mroczne Materie to przykład świetnej współpracy autora powieści z twórcami filmowymi – okazuje się, że można zrobić ekranizację stosunkowo wierną oryginałowi, która zadowoli zarówno jej wiernych fanów, jak i widzów nieznających powieści. Czekam zatem na drogę Lyry przez zaświaty, na tajemnicze stworzenia, które na swej drodze spotka doktor Malone, i na wojnę z Autorytetem. I wygląda na to, że się nie rozczaruję.