SERIALE, które mogłyby być GENIALNYMI FILMAMI
Żyjemy w czasach, w których to w telewizji czy na platformach streamingowych można znaleźć najciekawsze, najoryginalniejsze, najambitniejsze i kultowe produkcje. Nie dziwi więc odwrócenie tendencji, w myśl której to najbardziej kasowe i intrygujące filmy przerabiano na seriale. O tym, że to seriale zaczynają stanowić w coraz większym stopniu inspirację dla kina, świadczy choćby nadchodząca premiera kinowego Deadwood czy krystalizujące się coraz konkretniej plany kinowego Breaking Bad. A oto mój subiektywny ranking seriali, które chciałabym ujrzeć na dużym ekranie.
Chuck
Serial Chuck towarzyszył mi praktycznie w każdą niedzielę, kiedy to w ramach odpoczynku po trudach studiowania odpalałam TVN7. Zajadając się ciastkami, śledziłam kolejne losy Chucka Bartowskiego, w którego mózgu po otwarciu tajemniczego e-maila od przyjaciela ze studiów, notabene pracującego dla CIA, znalazły się najważniejsze sekrety amerykańskich tajnych służb. Produkcja była genialna pod względem zamysłu, rozwoju całego konceptu w kolejnych sezonach, jak i bohaterów. No i chyba wszyscy fani serii bezgranicznie kochali Johna Caseya, który był wręcz kwintesencją typowego agenta, walczącego za kraj, a jednocześnie zmuszonego niańczyć i chronić dorosłego faceta nieustannie wpadającego w kłopoty. Ciekawe jest, że dla tej postaci najcenniejszymi przedmiotami były broń oraz zdjęcie Ronalda Reagana. Niestety po pięciu bardzo udanych sezonach zadecydowano, że to koniec dla tej produkcji, co przyjęłam z bardzo ciężkim sercem. Ale podobnie jak w przypadku Świrów bardzo czekam na film, w którym moi ulubieni bohaterowie po raz ostatni znów ramię w ramię mierzyliby się z życiem szpiega, kłamstwami, efektownymi bijatykami oraz humorem czasami tak bardzo niezręcznym, że nie pozostawało nic innego, jak tylko zaakceptować fakt, że mamy po prostu do czynienia z wyjątkowym produktem.
Torchwood
Podobne wpisy
O Russellu T. Davisie, byłym showrunnerze serii Doktor Who, można powiedzieć wiele rzeczy, zarówno tych dobrych, jak i złych. Jednak wielu fanów szanuje go za to, że dał uwielbianemu przez wszystkich kapitanowi Jackowi Harknessowi spin-off. Co prawda serialu oficjalnie nie anulowano, jednak szanse na kolejne sezony są niezwykle nikłe. Dlatego najlepszym rozwiązaniem wydaje się stworzenie filmu, choć od daty premiery minęło już sporo ponad 10 lat. Jednak jak się okazuje, zapotrzebowanie na Johna Barrowmana w tej roli jest duże, a co najważniejsze, po dość dużym spadku formy w przypadku serialu matki, czyli Doktora Who, idealnym rozwiązaniem byłoby przywrócenie przygód bohaterów tak lubianych i kochanych nawet tylko na 90 minut. Warto jednak pamiętać, że w tym przypadku jest dużo mroczniej i zgłębiane są tematy, których żaden scenarzysta nie podjąłby się w przypadku pierwowzoru, co sprawia, że całość ogląda się z zapartym tchem.
Magnum
Tom Selleck, Hawaje, rozwiązywanie zagadek kryminalnych oraz charakterystyczny wąs. To bez wątpienia przepis na murowany sukces. To idealne wręcz połączenie akcji, komedii, dramatu oraz pięknych widoków, tak na okoliczności przyrody, jak i piękne kobiety. Co prawda odtwórca głównej roli lata świetności ma już dawno za sobą, jednak jestem święcie przekonana, że ten jeden ostatni raz dałby radę wykrzesać z siebie milion procent. Plus nie zapominajmy, iż bardzo podobny pomysł został zrealizowany w przypadku filmu Mindhorn, gdzie gwiazdor serialu detektywistycznego z lat 80. łączy siły z policją, by po raz ostatni wcielić się w postać detektywa, złapać złoczyńcę i zdobyć serce kobiety.
Doom Patrol
Po DC nie spodziewałam się wielkich rzeczy, jednak ostatnimi czasy osoby odpowiedzialne za ekranizację poszczególnych komiksów robią naprawdę dobrą robotę. Doom Patrol jest idealnym przykładem, jak stworzyć genialną adaptację komiksu o superbohaterach, którzy wcale nie są tacy super, jak mogłoby się wydawać. Po obejrzeniu pierwszych odcinków pokochałam protagonistów, którzy z ratowaniem świata mają tyle wspólnego, co ja z rosyjskim baletem, antagonistę, w którego wciela się genialny Alan Tudyk, rzucający sarkastycznymi uwagami na lewo i prawo, oraz Szefa, który ma twarz Timothy’ego Daltona. Całość jest poprowadzona w tak cudowny sposób, że wydaje się, iż twórcy w ogóle nie przejmowali się tym, co pomyślą widzowie. Jeżeli chodzi o sam film, to po genialnym backstory bohaterów zobaczyłabym ich pełnometrażowe poczynania. Nie można przy tym zapominać, że bardziej z nich patałachy niż pełnowymiarowi bohaterowie z prawdziwego zdarzenia i co ciekawe, chce się ich oglądać tak na małym, jak i dużym ekranie.
Jessica Jones
Już od opublikowania w 2001 roku pierwszych zeszytów komiksowej serii Alias było wiadomo, że ich główna bohaterka Jessica Jones aż prosi się, żeby ją przenieść na ekran. Obdarzona mocami prywatna detektyw, pełna traum, kompleksów i cynizmu, niestroniąca od alkoholu i przeplatająca śledzenie niewiernych małżonków z zajmowaniem się skomplikowanymi sprawami superbohaterskimi, jest tym, czego świat napompowanych testosteronem i patosem superherosów potrzebował. I rzeczywiście. Pierwszy sezon serialu od Netfliksa był dla mnie jednym z największych objawień 2016 roku. Z drugim było już gorzej. Pojawiły się dłużyzny fabularne, niektóre wątki i bohaterowie kręcili się w kółko, nie brakowało dialogów żywcem wyjętych z seriali młodzieżowych. A wszystko przez długość. Okazało się, że twórcom sprawiło poważną trudność sensowne zapełnienie 13 odcinków. Niewykluczone więc, że Jessica Jones dużo lepiej wypadłaby w krótszej, kinowej formie. Stanowiłaby znakomite uzupełnienie filmowego uniwersum Marvela o „dorosły” czarny kryminał, w którym bohaterka przemierzałaby mroczne odmęty miejskiej dżungli gdzieś na zapleczu superbohaterskich przygód Avengersów. I w którym odkrywałaby, że filmowi herosi wcale nie są tacy kryształowi, za jakich próbują uchodzić, a superzłoczyńcy mogą być wyrazistymi postaciami z krwi i kości, a niekoniecznie sztampą, której jedynym celem jest podbicie całego świata. Oczywiście bohaterkę musiałaby zagrać ponownie Krysten Ritter. Marzę, żeby usłyszeć, jak mówi do Kapitana Ameryki: „Daj spokój, Steve, to Chinatown”.