search
REKLAMA
Recenzje

DROGA MISTRZA. O pierwowzorze wielkiego Rocky’ego

Mikołaj Lewalski

11 maja 2018

REKLAMA

Jeśli nie jesteście miłośnikami boksu, to istnieje duża szansa, że nie słyszeliście o Chucku Wepnerze. Na pewno jednak wiecie kim jest Rocky Balboa, zakładając, że skończyliście już przynajmniej 12 lat. Dla wielu nie lada ciekawostką może okazać się fakt, iż ten drugi zawdzięcza swoje istnieniu pierwszemu. To mająca miejsce w 1975 roku walka Wepnera z Muhammadem Alim prawdopodobnie (Stallone początkowo zaprzeczał temu, ale wynik utarczki sądowej przemawia na korzyść wersji Wepnera) zainspirowała Sylvestra Stallone do napisania scenariusza Rocky’ego, który okazał się wielkim przełomem karierze aktora. Sam Wepner niestety nie wykorzystał należycie otrzymanej przez los szansy, a jego historia potoczyła się mniej różowo, w dużej mierze na jego własne życzenie. Droga mistrza ukazuje mocno subiektywną wersję tych wydarzeń – nieobcy jej jednak luz i dojrzała autorefleksja.

Tytułowego bohatera poznajemy w nieokreślonym momencie jego kariery – możemy się tylko domyślać, że nie jest ona w najlepszym stanie, skoro przeciwnikiem Wepnera na ringu jest niedźwiedź grizzly. Zanim jednak będzie nam dane zobaczyć ciąg dalszy tej niedorzecznej sytuacji cofamy się w czasie do młodocianych lat Chucka. Nie zostajemy tam na długo i po szybkim skrócie z życia bohatera docieramy do połowy lat 70., na krótko przed przełomową walką z Alim. Wepner zdaje się mieć udane małżeństwo (drugie, o pierwszym nic nie wiemy), jego sportowa pozycja jest niezła, a w swojej okolicy traktowany jest jak bohater. Nie znosi wprawdzie swojego przydomku, który zyskał za sprawą obfitego krwawienia na ringu, ale jest dumny ze swojego statusu niebywale wytrzymałego zawodnika. Wszystko to wiemy od samego Chucka, jako że jego narracja towarzyszy nam przez cały czas. I o ile często w interesujący sposób ukazuje rozdźwięk między wyobrażeniami Chucka a rzeczywistością, o tyle nierzadko jej podstawową funkcją jest łopatologiczna ekspozycja faktów, które można było po prostu pokazać. Znacznie lepiej wypadają momenty, w których dochodzi do nas, jak bardzo Wepner oszukuje samego siebie albo odwrotnie – kiedy zaczyna on rozumieć swoje błędy i wpadki.

Chuck jest niezwykle interesującą postacią nie tylko dzięki rozbieżnościom między jego opowieścią a czynami, które możemy zobaczyć na ekranie. Wiele niejednoznaczności dodaje mu także kapitalny i zniuansowany występ Lieva Schreibera, nadającego swojemu bohaterowi wiele sprzecznych cech. Trudno bowiem polubić kogoś, kto zdaje się być tak zakochany w sobie jak Wepner, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego lekceważący stosunek do żony i córki, a także liczne wątpliwe decyzje życiowe. Z czasem możemy jednak zrozumieć, że wiele zachowań Chucka jest maską przykrywającą brak pewności siebie i poczucia własnej wartości. Dostrzegamy jego dobre serce, samotność i chęć bycia przyzwoitą osobą. Droga, którą odbywa nie jest łatwa, zwłaszcza, że za większość swoich problemów odpowiedzialność ponosi właśnie on sam.

Drodze mistrza wspomniany upadek zastąpiony zostaje sukcesem, jakim jest wytrzymanie 15 rund z Muhammadem Ali. Otwiera to wiele możliwości przed Wepnerem, który niedługo później zaczyna żyć na fali sukcesu Rocky’ego. Niestety, to jest moment, w którym do głosu dochodzi autodestrukcyjna natura bohatera nierozważnie trwoniącego swój sukces. Umiejętnie napisane wewnętrzne monologi i świetna gra Schreibera sprawiają, że nie potępiamy Chucka, a raczej czujemy się jakbyśmy oglądali upadek dobrego kumpla.

Droga mistrza miejscami powiela pewne narracyjne schematy, ale jako całokształt prezentuje dość świeże podejście do wyeksploatowanych filmowych motywów. Przedstawiona historia pozostawia więcej pola do domysłów i własnego osądu niż się wydaje, a klimatyczna stylizacja na lata 70. pozwala nam zapomnieć, że oglądamy współczesną produkcję. Chwalonemu już przeze mnie Schreiberowi godnie towarzyszy na ekranie Naomi Watts, Elisabeth Moss i Ron Perlman, a aktor wcielający się w młodego Sylvestra Stallone wypada lepiej niż można by było się tego spodziewać. Prawdę mówiąc, dziwię się, że tyle lat musiało minąć zanim zdecydowano się na filmową biografię Wepnera. Z pewnością jest to seans godny polecenia, nawet pomimo okazjonalnie kulejącej ekspozycji i niedopracowania niektórych wątków. Warto wiedzieć, skąd wziął się Rocky i jak nauczyć się pokory w walce z własnymi słabościami.

REKLAMA