Sceny, które były NAJTRUDNIEJSZE do zrealizowania
Nierozłączni (1988), reż. David Cronenberg
Jeden z klasyków Davida Cronenberga nie bez powodu znalazł się w tym zestawieniu. To film, w którym zastosowano „efekt bliźniaków”, czyli umieszczenie tego samego aktora w dwóch różnych rolach. Ciężko wskazać jedną, trudną technicznie scenę, która zapisałaby się w podręcznikach montażystów, natomiast warto wspomnieć, w jaki sposób 30 lat temu udało się oddzielić Jeremy’ego Ironsa od Jeremy’ego Ironsa. Na potrzeby zadania użyto jedynej dostępnej w Stanach automatycznej kamery poruszającej się na specjalnych szynach. Dzięki niej przejścia pomiędzy bohaterami były płynne, a różnice pomiędzy nimi niedostrzegalne, przez co wywoływały poczucie zmieszania. Poszczególne fragmenty z Ironsem w roli głównej były porównywane manualnie i jeśli pasowały, montowane razem. Jeśli zachodziły dysproporcje, sceny powtarzano. Dwie postaci wykreowane przez Brytyjczyka udało się wpleść razem w sumie w ośmiu scenach – reszta to robota techników. Sam Irons bardzo mocno przestrzegał, żeby nie pomylić wcieleń. Aktor korzystał z różnych kostiumów w dwóch różnych garderobach.
Ludzkie dzieci (2005), reż. Alfonso Cuarón
Emmanuel Lubezki nie byłby sobą, gdyby nie przemycił w operatorce czegoś specjalnego. Przy okazji Ludzkich dzieci co rusz podrzuca nam długie i złożone ujęcia świadczące o sile filmu Alfonso Cuaróna. Wśród nich na szczególną uwagę zasługuje scena przejażdżki autem. Kręcona bezpośrednio ze środka pojazdu, skupia w tak ciasnej i ograniczonej ruchowo przestrzeni aż pięć osób. W jaki sposób Lubezki zmieścił tam ciągle lewitującą niczym dron kamerę? Laureat trzech nagród Akademii zastosował parę sprytnych sztuczek, które nie sposób wyłapać podczas tej dynamicznej i niezwykle dramatycznej sekwencji. Przede wszystkim Lubezki i Cuarón wpuścili kamerę od góry pojazdu, wcześniej demontując dach. W jego miejsce powstała swego rodzaju przenośnia, która umożliwiła niezwykle trudny zabieg. Gdy oglądamy pasażerów na tylnym siedzeniu, a także samą drogę przez przednią szybę, wówczas kierowca (Chiwetel Ejiofor) opuszczał siedzenie, robiąc miejsce dla kamery, która wirowała bezpośrednio nad jego głową. To sprawiło, że akcja dzieje się tu i teraz, a my jesteśmy skazani na przebrnięcie przez to doskonałe ujęcie bez choćby jednego cięcia.
Faraon (1965), reż. Jerzy Kawalerowicz
Długie ujęcia spotkamy, rzecz jasna, również w naszym rodzimym kinie. W scenie otwarcia Faraona operator Witold Sobociński wykorzystał ten właśnie środek wyrazu, aby uchwycić bieg Eunany, egipskiego oficera śpieszącego donieść Ramzesowi o pojawieniu się świętych skarabeuszy. Operator stanął przed kilkoma wyzwaniami. Jak sprawić, by w erze bez steadycam utrzymać kamerę w ruchu i ustabilizować obraz? Jak zrównać tempo biegnącego Ryszarda Ronczewskiego i kamery? I w końcu – gdzie znaleźć dostatecznie płaską powierzchnię, żeby to wszystko wyszło, jak należy? Zaczynając od końca – scena powstała na uzbekistańskiej pustyni, Sobociński poruszał się na dedykowanej platformie z gumowymi kołami, kamerując biegnącego przed sobą aktora. Pomiędzy nimi znajdowała się natomiast tyczka, która utrzymywała ostrość obrazu. Piekielnie trudne i kreatywne otwarcie. Przytoczony już w zestawieniu Lubezki odwzorował, stawiam, że nieświadomie, podobną scenę w Birdmanie, ale biorąc pod uwagę skok technologiczny na przestrzeni tych dziesięcioleci, trucht Michaela Keatona na Times Square musiał okazać się bułką z masłem w porównaniu z wyczynem ekipy Jerzego Kawalerowicza.
Absolwent (1967), reż. Mike Nichols
Pozostając w temacie uciążliwych powtórzeń, to nawet tak, wydawałoby się, nietrudny technicznie film jak Absolwent również wymagał anielskiej cierpliwości od ekipy kręcącej. Różnie to na planie bywało pomiędzy Mikiem Nicholsem i Dustinem Hoffmanem. Perfekcjonizm jednego doprowadzał do szału drugiego. Z poziomu realizatorskiego to Hoffman, jako aktor, musiał dostosować się do wizji reżysera. Czasem pomoc Nicholsa wydawała się bezcenna. Na przykład w scenie, w której Benjamin melduje się w hotelu Taft. Na jej potrzeby Hoffman musiał przyjąć długą, niemalże ojcowską pogadankę o wstydzie, wywlekając na wierzch wydarzenia z przeszłości swojego protegowanego, takie jak pierwszy zakup prezerwatyw. Sam Hoffman bowiem nie umiał wydobyć wymaganych przy tej okazji ekranowych emocji. Inny problem, przy którym twórca Aniołów w Ameryce okazał się mniej dobroduszny. Rzecz dotyczyła sceny, kiedy Elaine policzkuje Benjamina. Dla Dustina ta scena okazała się jedną z najtrudniejszych w filmie, jeśli nie wczesnej karierze. Nichols potrzebował aż piętnastu powtórzeń, żeby odpowiednio „siadło”. Hoffman wydawał się mniej spełniony, ponieważ na drugi dzień obudził się z zakrwawionym uchem i zerwanym bębenkiem.