search
REKLAMA
Biografie ludzi filmu

SANDRA BULLOCK. Atut przeciętności.

Karol Barzowski

25 listopada 2013

REKLAMA

Demolition-Man-bilde-2

Wyższa liga

Osiem miesięcy później w kinach pojawił się jednak jeszcze bardziej gorący tytuł z jej udziałem. Do kin wszedł „Człowiek Demolka” z Sylvestrem Stallone i Wesleyem Snipesem. Bullock dostała angaż już w trakcie zdjęć, zastępując na planie Lori Petty, która nie wpisywała się w reżyserską wizję postaci. Aktorka wcieliła się w Leninę Huxley – policjantkę z przyszłości, w której nie ma przemocy, seksu, przekleństw i niezdrowego jedzenia. „Człowiek Demolka” w wielu momentach sprawdza się nawet lepiej jako komedia niż film akcji, i Sandra ma w tym swój duży udział. Film w pewnych kręgach uznawany dziś jest wręcz za kultowy, choć nie da się ukryć, że w swoim groteskowym charakterze od początku do samego końca niebezpiecznie balansuje na granicy kiczu. Dialogi z udziałem Leniny czasem tę granicę przekraczają, stąd też być może decyzja o przyznaniu Bullock nominacji do Złotej Maliny. Wielu recenzentów nie zgadzało się z takim „wyróżnieniem” dla aktorki – podkreślali, że postać ta z założenia przypomina android, Sandra jest w tej roli niezwykle urocza, a teksty w stylu „W moim mniemaniu ten brak bodźców jest bardzo rozczarowujący, nieprawdaż?” nie wypadłyby naturalnie nawet w wykonaniu Meryl Streep. Film okazał się wielkim przebojem, zarobił na całym świecie niemal 160 milionów dolarów, a Bullock wskoczyła do wyższej aktorskiej ligi. Widmo Złotej Maliny (ostatecznie „uhonorowano” nią Faye Dunaway) w ogóle jej w tym nie przeszkodziło. Rok po „Człowieku Demolce” w kinach pojawił się „Speed” i, zgodnie z tytułem filmu, kariera 30-letniej aktorki nabrała niesamowitej szybkości.

Speed

Rola Annie, przypadkowej dziewczyny za kierownicą autobusu-pułapki, nie była początkowo przeznaczona dla Bullock. Mimo występu w „Człowieku Demolce”, który zapewnił jej rozpoznawalność, trudno było mówić o tym, by posiadała status gwiazdy. A to gwiazdę właśnie widzieli w roli Annie producenci. O Sandrę kłócił się jednak reżyser Jan De Bont. Tłumaczył, że jest ona kimś, w kogo widzowie uwierzą, z kim łatwo będą mogli się utożsamić. „Chcę zwyczajnej dziewczyny, a nie kolejnej ślicznotki” – mówił ponoć, stawiając producentom ultimatum. Ostatecznie udało mu się przeforsować swoje zdanie, a film z miejsca stał się klasykiem kina akcji. Zarobił na całym świecie ponad 350 milionów dolarów, plasując się wśród pięciu najpopularniejszych tytułów całego 1994 roku. Krytycy także byli mu niezwykle przychylni. Choć gwiazdą tej produkcji zdecydowanie miał być Keanu Reeves, to Bullock zbierała największe pochwały. W wywiadach wciąż jednak powtarzała, że ludzie rozmawiają z nią tylko po to, by dowiedzieć się, jaki jest Keanu. Twierdziła, że gra w kinie akcji, gdzie rola kobiety jest wyraźnie określona i bynajmniej nie jest to rola na pierwszym planie. Całkowicie akceptowała zresztą taki stan rzeczy. Szybko przekonała się jednak, jak bardzo się myliła.

Samodzielna gwiazda

W „Systemie” nikomu już nie partnerowała. To ona była jedyną gwiazdą tej produkcji. Thriller o programistce komputerowej, której grozi niebezpieczeństwo z powodu tajemniczej dyskietki, okazał się kolejnym sukcesem aktorki. Choć w prasie filmowej tytuł zbierał mieszane opinie, właściwie wszyscy podkreślali, że Bullock ciągnie ten film na swoich barkach. Jej ekranową charyzmę zaczęto porównywać do Julii Roberts. I jest to dobre porównanie. Obie z dystansem podchodzą do swojej pracy, obie rozbrajają uśmiechem i twardo stąpają po ziemi. Kobiety widzą w nich kogoś, do kogo mogłyby się upodobnić, zaś mężczyźni – kogoś, z kim mogliby być. Zarówno Roberts, jak i Bullock są gwiazdami „na wyciągnięcie ręki”, nie działającymi na widza onieśmielająco, a wręcz przeciwnie.

Kolejny film Sandry, „Ja cię kocham, a ty śpisz”, ugruntował jej pozycję w Hollywood, ale także umocnił jej wizerunek jako sympatycznej dziewczyny z sąsiedztwa. Pewna „zwyczajność” aktorki została w tym filmie podniesiona do potęgi, i uczyniono z tego jej największy atut. Główna bohaterka Lucy – samotna sprzedawczyni biletów marząca o wyprawie do Florencji – to taki współczesny Kopciuszek, który… pozostaje Kopciuszkiem, tyle, że szczęśliwszym. Akcja filmu dzieje się w środku zimy – właściwie przez cały czas bohaterka nosi więc czapkę, długi, niemodny płaszcz i męskie obuwie odziedziczone po zmarłym ojcu. Nawet, gdy przymierza eleganckie buty na swój ślub, ma na nogach grube skarpety, skutecznie pozbawiające ją sexappealu. „Dziewczyna z sąsiedztwa” nie musi jednak być piękna – wystarczy, że wzbudza sympatię. A to Bullock udaje się znakomicie.

bullock4

Sandra popisała się też dobrą intuicją – na rzecz, teoretycznie mało efektownej, roli w „Ja cię kocham a ty śpisz”, zrezygnowała z udziału w wielkiej produkcji, jaką był „Batman Forever”. Miała się tam wcielić w ukochaną Człowieka-Nietoperza. Bez wahania wybrała jednak Lucy („Scenariusz ‘Ja cię kocham…’ po prostu mnie zachwycił – może dlatego, że sama jestem romantyczką. Wybór był więc łatwy, tym bardziej, że Chase Meridian wydała mi się mało ciekawa na tle barwnej galerii przeciwników Batmana”). Jak się okazało, była to bardzo dobra decyzja. Widzowie pokochali Lucy – bohaterka ta wydaje się po prostu prawdziwa, dzięki czemu łatwo jej współczuć i łatwiej uwierzyć w tę, nieco bajkową, historię. Nieśmiała bileterka chwilami jest bardzo zabawna, w innych momentach wzrusza do łez. Aktorka odgrywa zresztą to wszystko bez cienia fałszu – rola w „Ja cię kocham, a ty śpisz” jest zdecydowanie jedną z najlepszych w jej całej karierze. To za nią właśnie otrzymała swoją pierwszą nominację do Złotego Globu (najlepsza aktorka w komedii lub musicalu). Krytycy nie szczędzili pochwał zarówno filmowi, jak i samej aktorce. Tytuł ten był też bardzo popularny wśród publiczności – przy budżecie 17 milionów dolarów zarobił ponad 180 milionów, utrzymując się w czołowej dziesiątce box-office’u przez wiele tygodni.

Z kolejnych projektów Bullock na wzmiankę zasługuje na pewno rola młodej prawniczki w „Czasie zabijania” – dobrym dramacie sądowym poruszającym temat rasizmu w USA. Choć na ekranie błyszczy przede wszystkim Matthew McConaughey, Sandra dobrze spisała się jako jego niepokorna partnerka w walce o „słuszną sprawę”. Grała też w biograficznym „Miłość i wojna” w reżyserii Richarda Attenborough. Film o wielkiej miłości Ernesta Hemingwaya do, granej przez Bullock, pielęgniarki Agnes von Kurowsky, nie spotkał się jednak z uznaniem. Między Sandrą, a Chrisem O’Donnelem, zdecydowanie brakowało chemii. Produkcja ta nie sprawdziła się ani jako biografia, ani jako melodramat, ani tym bardziej film wojenny. Aktorka jednak po raz pierwszy w swojej karierze miała okazję wcielić się w postać rzeczywistą. To doświadczenie przydało się wiele lat później, gdy dwie role tego typu przyniosły jej jedne z najlepszych recenzji, jakie kiedykolwiek otrzymała.

speed2

Nie tylko aktorka

W 1997 roku Sandra zgodziła się zagrać w sequelu filmu „Speed”. Gdy z powrotu do formuły zrezygnował Keanu Reeves, Bullock również chciała się wycofać. Ostatecznie nie zrobiła tego, a film stał się największą porażką w jej karierze. W samych Stanach Zjednoczonych dochody z biletów zwróciły niewiele ponad ¼ kosztów produkcji. Bullock przyznawała potem, że bardzo żałuje podjętej decyzji, a o tym, że film będzie słaby, wiedziała już podczas zdjęć. Później okazało się, że zawarła z 20th Century Fox specjalną umowę – w zamian za wystąpienie w „Speed 2”, wytwórnia zobowiązała się do finansowego wsparcia jej następnego projektu, „Ulotna nadzieja”. A ten był dla Sandry szczególnie ważny. Nie tylko zagrała główną rolę, ale także – po raz pierwszy – wyprodukowała film. Choć recenzje zbierał średnie, to w kinach poradził sobie całkiem dobrze, a Bullock coraz częściej pojawiała się w czołówkach filmowych nie tylko jako aktorka, ale i producent.

missagent

Zajęła się produkcją m.in. komedii „Miss Agent”. To jeden z tytułów, z którymi najczęściej jest kojarzona. Rola niechlujnej policjantki, która ma za zadanie wcielić się w uczestniczkę konkursu piękności, przyniosła jej m.in. kolejną nominację do Złotego Globu. Nawet w negatywnych recenzjach podkreślano, że film opiera się tylko i wyłącznie na jej kreacji, a jest w niej tak zabawna i urocza, że pozwala to przymknąć oko na scenariuszowe mielizny. Niepozorny tytuł wystartował w kinach średnio; potem jednak zaliczał bardzo małe spadki frekwencji, utrzymując się w czołówce box-office’u przez wiele tygodni. Przy dość skromnym budżecie film zarobił ostatecznie ponad 200 milionów dolarów – Sandra zapisała na swoim koncie kolejny sukces, tym razem także w roli producentki. Tak dobrze nie było już w przypadku, nakręconego kilka lat później, sequela. Wymuszony i zdecydowanie mniej zabawny, nie przyniósł spodziewanych dochodów. Jak wyznała niedawno Bullock, obie „drugie części” popularnych produkcji, w których zdecydowała się wystąpić, poniosły porażkę, zarówno pod względem artystycznym, jak i komercyjnym. Choć tegoroczny „Gorący towar” aż prosi się o sequel, aktorka nie zamierza już nigdy więcej wchodzić w tego typu projekty.

CZYTAJ DALEJ

REKLAMA