Rzeczy z HORRORÓW, które NIESŁUSZNIE uważałeś za PRAWDZIWE
Jednym z ciekawszych zjawisk psychologicznych jest tak zwany efekt Mandeli, czyli pamięć o czymś, co nigdy nie miało miejsca. Dotyczy ono też kinematografii, bo Lord Vader w Imperium Kontratakuje nie powiedział „Luke, I am your father”, Hans Kloss nigdy nie nazwał Brunera świnią ani nie stwierdził, że nie z nim te numery, a Linda w Psach 2 nie mówił: „Co ty wiesz o zabijaniu?”. Dziś przyglądam się właśnie takim przykładom z filmowych horrorów.
A wy znacie jakieś fałszywe horrorowe szczegóły, które większość z nas uznaje za prawdziwe?
Mumia pokryta bandażami
Boris Karloff to nie tylko gwiazda znana z klasycznych filmów o potworze Frankensteina. Trzeba pamiętać, iż był świetny w produkcji z 1932 roku zatytułowanej Mumia. Co prawda nie było to pierwsze podejście do tego tematu, jednak aktor, a dokładniej jego występ, sprawił, że egipski antagonista sprzed kilkudziesięciu wieków stał się popularny wśród widzów. Ciekawe jest jednak, że większość z nas na pytanie o wygląd tegoż klasycznego potwora najprawdopodobniej wspomniałaby o tonie bandaży i przerażających odgłosach. Nic bardziej mylnego! Postać Karloffa po przywróceniu do życia była ubrana w normalne ubrania oraz fez i daleko było jej do wizji prezentującej mumię jako bezmyślne zombie owinięte bandażami. Jej inteligencja, elokwencja oraz wyrachowanie nie ustępowały niejednemu współczesnemu kinowemu złoczyńcy. Co się więc stało? Otóż osiem lat później wyszła produkcja zatytułowana Ręka mumii, która co prawda nie była sequelem Mumii, ale wykorzystywała element z oryginalnej produkcji. To właśnie tutaj nasz antagonista przybrał znany wszystkim kształt. Wersja ta tak przypadła widzom do gustu, że odtąd tak zaczęto postrzegać mumię.
Dracula Lugosiego
Podobne wpisy
Mimo iż postać hrabiego Draculi nie jest centralną postacią powieści Brama Stokera, to jednak wywarła ona taki wpływ na filmowców, że jego historia adaptowana była już niezliczoną liczbę razy. Obok Nosferatu Murnaua za najbardziej klasyczną wersję uznawana jest ta z 1931 roku, kiedy to w roli rumuńskiego wampira zadebiutował Béla Lugosi, jednocześnie unieśmiertelniając tę postać. Film ten powszechnie uważany jest za dzieło, które ukształtowało w całości obecny kinowy wizerunek wampira. Produkcja ta rzeczywiście wprowadziła pewne klasyczne atrybuty hrabiego, takie moce hipnotyczne jak nieruchomy wzrok czy wrażliwość na krzyż oraz kołek. Ciekawe jest jednak, że wiele osób jest przekonanych o tym, że to pierwszy film, w którym widzimy kły wampira oraz to, że przemienia się on w nietoperza. A te jego cechy rozpoznawcze po raz pierwszy pojawiły się w roku 1948, i to nie w horrorze, ale w komedii. Wówczas to światło dzienne ujrzał film Abbott i Costello spotykają Frankensteina. Idąc dalej, trzeba pamiętać, że w klasyku z 1931 roku nie ma nawet jednego ujęcia, w którym widzielibyśmy „popisowy numer” wysysania przez wampira krwi z szyi ofiary, mimo iż ten motyw pojawiał się wielokrotnie w kolejnych filmach o Draculi.
Asystent Frankensteina to nie Igor
Nie ma chyba osoby, która na wspomnienie o doktorze Frankensteinie nie pomyślałaby o jego garbatym pomocniku Igorze. Okazuje się jednak, że w klasycznym dziele z 1931 roku postać o tym imieniu nie pojawia się wcale. Oczywiście jest zdeformowany pomocnik, ale jego imię to Fritz. Igor pojawił się za to w innych adaptacjach dzieła Mary Shelley oraz w sequelu klasycznego filmu pod tytułem Syn Frankensteina z 1939 roku. Tutaj jednak nie był to Igor, ale Ygor, w którego wcielił się sam Béla Lugosi. Nie był on jednak pomocnikiem, lecz szalonym kowalem, który dążył do zabicia potwora granego przez Borisa Karloffa. Skąd więc przeświadczenie o tym, że asystent Frankensteina to Igor? Wszystko prawdopodobnie za sprawą komedii Mela Brooksa Młody Frankenstein, gdzie Marty Feldman wciela się w garbusa o wyłupiastych oczach o imieniu Igor. Wiele osób założyło, że taka postać pojawiła się też w oryginalnym filmie, co jednak jest błędem.
Amityville
Fani horrorowych franczyz zapewne dobrze znają filmy z końca lat 70. i początku lat 80. o tytule Amityville, których kontynuacje ciągnęły się aż do lat 90. XX wieku, by powrócić w roku 2005. Filmy zostały oparte na książce Jaya Ansona, która dała życie mniej lub bardziej powiązanym z nią produkcjom. To historia rodziny, która wprowadza się do domu z makabryczną przeszłością, by na własnej skórze doświadczyć szeregu zjawisk o charakterze paranormalnym. Wprawdzie sprawa autentyczności mordercy i morderstw popełnionych przy 112 Ocean Avenue w Amityville w Nowym Jorku nie ulega wątpliwości, jednak w rzeczywistości w tym domu nie dochodziło do paranormalnych zjawisk. Okazało się, że cała historia jest zmyślona, a wszyscy w nią uwierzyli. Sam autor książki wiele lat później przyznał, ze mógł trochę przesadzić. Historia tegoż miejsca na zawsze będzie zajmowała zaszczytne miejsce w amerykańskim horrorze, jednak stwierdzenie „na faktach” okazuje się w tym przypadku trochę na wyrost.