Rzeczy, których nie wiedzieliście o filmach z serii HARRY POTTER
Mogłoby się wydawać, że po tylu latach od premiery zarówno książek, jak i filmów o młodym, zdolnym czarodzieju nie ma takich ciekawostek, które wiernym fanom by umknęły. A jednak, wraz z wywiadami aktorów oraz m.in. publikacjami osób zaangażowanych w produkcję serii (jak chociażby wydane niedawno wspomnienia Toma Feltona czy bijąca rekordy popularności biografia Alana Rickmana) na jaw wychodzą kolejne zaskakujące fakty i szczegóły procesu, który dał podwaliny jednej z najsilniejszych fanowskich popkulturowych wspólnot XXI wieku. Sama J.K. Rowling dopiero wraz z wygaśnięciem pierwszej fali medialnego zainteresowania czarodziejskim uniwersum stopniowo ujawniała życiorysy poszczególnych postaci i opisywała ich losy po słynnej bitwie o Hogwart, a współtwórcy serii stali się znacznie bardziej skłonni do wypuszczania w świat szczegółów z planu. Sprawdźmy więc, jakie sekrety o Harrym Potterze mogą zaskoczyć nawet najbardziej zagorzałych miłośników świata magii.
1. Tytuł pierwszej części filmu mógł brzmieć zupełnie inaczej!
Dokładnie tak! Gdy w roku 1997 światowe wydawnictwa pracowały nad pierwszymi egzemplarzami przygód o jedenastoletnim czarodzieju, nie wszędzie zgadzano się na tłumaczenie powieści zgodnie z oryginalną nazwą, czyli Harry Potter and the Philosopher’s Stone. Amerykański wydawca Arthur E. Levine sprzeciwił się publikacji książki w oryginalnym brzmieniu w Stanach Zjednoczonych, tłumacząc to nieobyciem swoich rodaków ze słowem philosopher. Początkową propozycją było nic innego jak: Harry Potter i Szkoła Magii. Kategoryczną odmowę przedstawiła dla tego pomysłu jednak sama autorka, wskazując, iż burzy to kompletnie koncepcję następnych tytułów jej serii i zwyczajnie nie pasuje do kanonu, który za jej pośrednictwem chciała wyrobić. Levine zgodził się więc na pewne zmodyfikowanie amerykańskiej wersji, zawierając w niej słowa dużo bliższe czytelnikowi z USA, mianowicie Sorcerer’s Stone, czyli dosłownie – kamień czarodzieja. Takim wariantem nazwano również pierwszą filmową adaptację.
2. Daniel Radcliffe miał sporego konkurenta
Nie od dziś wiadomo, iż życzeniem J.K. Rowling, do którego dostosować musieli się reżyserowie castingu, było obsadzenie rolami wyłącznie aktorów pochodzących ze Zjednoczonego Królestwa, aby w żadnej kwestii nie musieć rezygnować z przesyconego brytyjskością klimatu opowieści. Mało brakowało, a zasada ta naruszona zostałaby wcale nie w przypadku pewnej mało znaczącej roli drugoplanowej, ale tytułowego bohatera. Daniel Radcliffe, któremu ostatecznie udało się pokonać ponad 300 kandydatów, rywalizował o życiową karierę jako filmowy Harry z niezwykle popularnym wówczas dziecięcym aktorem Haleyem Joelem Osmentem, kojarzonym głównie z filmów takich jak Podaj dalej, Forrest Gump czy Szósty zmysł. Mimo światowej rozpoznawalności i niepodważalnych umiejętności oraz doświadczenia ekranowego na przeszkodzie stanęło jego amerykańskie pochodzenie, ale i niezwykły zbieg okoliczności, dzięki któremu Radcliffe otrzymał od losu szansę jedną na milion. Wystarczyło niezobowiązujące wyjście do teatru, by stać się dzieckiem kojarzonym na każdym kroku. Właśnie w ten sposób główny producent Harry’ego Pottera oraz jego scenarzysta Steve Kloves wypatrzyli idealnego chłopca z blizną – Dan siedział wraz ze swoimi rodzicami kilka rzędów przed nimi, ciesząc się rodzinnym popołudniem w atmosferze dobrej sztuki, nie mając pojęcia, że to moment, który przesądzi o jego całym przyszłym życiu. Filmowcy przekonali jego rodziców, iż chłopiec ma ogromne szanse na przejście do następnego etapu castingu. Jak nietrudno się domyślić – zwykłe zrządzenie losu zdziałało cuda.
3. Robin Williams w roli Hagrida?
To fakt, który w masowym przekazie pojawia się bardzo rzadko, a jednak taka ewentualność nie była wcale nieprawdopodobna. Jednego z ulubionych amerykańskich komików, podobnie jak Osmenta, powstrzymał jednak brak brytyjskiej krwi oraz wielka sympatia autorki do zmarłego przed kilkoma tygodniami Robbiego Coltrane’a, który od momentu castingu pozostawał dla niej idealnym Hagridem.
4. Autobiograficzne inspiracje Rowling
Łatwiej nam pisać i czytać coś, co dobrze już znamy, na czym możemy polegać i wiemy, że jesteśmy w tej dziedzinie niezawodni. J.K. Rowling, kreując postać na pozór przemądrzałej, wywyższającej się i stale tkwiącej w szkolnych podręcznikach Hermiony miała zadanie o tyle łatwiejsze, iż jej główną inspiracją była… ona z czasów młodości. Jak podkreślała, jej celem nie było identyczne odwzorowanie swoich cech i zachowań, gdy była dzieckiem, jednak pewna doza mola książkowego i pilnej uczennicy drzemała w niej od zawsze, czym postanowiła obdarować również Hermionę. Pierwszoplanowa bohaterka kobieca miała być dla odbiorcy pewną zagadką, a jej rozwój osobisty stanowił dla Rowling bardzo ważny wątek na przełomie lat. Hermiona, podobnie jak jej odtwórczyni, Emma Watson, uosabiać miała kobiecą siłę poprzez feministyczny wydźwięk wszelkich swoich działań, dodając odwagi dorastającym czytelniczkom z całego świata.
5. Arthur Weasley (prawie) uśmiercony
Pomysł ten oburzyć może szczególnie tych, których ulubieńcami byli członkowie rodziny Weasleyów, dotkliwie pomniejszonej już i tak za sprawą fabuły finału serii. Jak się okazuje, Fred nie był jedynym, którego Rowling początkowo miała ochotę usunąć z dalszej historii. Mając na uwadze zbyt przesłodzoną jej zdaniem linię fabularną, pragnęła wykorzystać taki zwrot akcji, który zaskoczy fanów, przy tym łamiąc im serce. Finalnie padło na nieco młodszego rudzielca, jednak w szczególności po zaatakowaniu Arthura przez Nagini w Zakonie Feniksa, autorka mocno rozważała, czy to aby nie idealny moment, by na dobre zakończyć losy pracownika Ministerstwa Magii. Od tego rozwiązania odciągnęło ją jednak przeczucie, iż gdyby taka ewentualność faktycznie weszła w życie, w fabule zostałoby stanowczo za mało przykładnych ojców, którzy dbaliby o rodzinne ciepło, a co za tym idzie, radowali również widza i czytelnika. Co nieco zatrważające – po odrzuceniu koncepcji pożegnania Arthura Weasleya, Rowling brała pod uwagę nawet uśmiercenie jego kolejnego syna, a najlepszego przyjaciela głównego bohatera – Rona! Na szczęście dla lwiej części widowni – również i ten pomysł w jej percepcji okazał się nieudany.
6. Tysiące listów autorstwa ekipy filmowej
Słynna scena z Kamienia Filozoficznego, kiedy w domu państwa Dursleyów na Privet Drive 4 wybucha panika spowodowana niespodziewanym wdarciem się do budynku niezliczonej liczby listów zaadresowanych do młodego magika, wcale nie została zmodyfikowana przez efekty specjalne. W rzeczywistości koperty, które wirują w każdym kącie mieszkania, zostały samodzielnie wypisane przez członków ekipy filmowej. A co jeszcze bardziej zaskakujące – musiały one zostać wypełnione aż dwukrotnie. Po pierwszym skompletowaniu tysięcy listów okazało się, że są one zbyt ciężkie dla transportujących je sów, co zmusiło team produkcyjny do ponownego żmudnego wysiłku.