ROBERT MITCHUM. Kariera myśliwego
Następny ważny krok tego gwiazdora to rola w filmie Petera Yatesa Przyjaciele Eddiego (1973). To była robota, którą doceniano, aczkolwiek dla osoby piszącej te słowa zarówno film, jak i rola są średniej jakości. Znacznie lepiej ogląda się dramat sensacyjny Yakuza (1974) w reżyserii Sydneya Pollacka, w którym grany przez Mitchuma emerytowany detektyw wykonuje rytuał yubitsume – obcięcie palca na znak przeprosin. Kolejnym pozytywnym zaskoczeniem dla fanów aktora była rola starzejącego się Philipa Marlowe’a w dwóch readaptacjach powieści Raymonda Chandlera: Żegnaj, laleczko (1975) i Wielki sen (1978). Szczególnie ta pierwsza jest bardzo udana, zawiera masę kapitalnych dialogów, a Robert Mitchum prezentuje się lepiej niż Dick Powell w ekranizacji Edwarda Dmytryka (Murder, My Sweet, 1944).
Ostatni z wielkich (1976) był ostatnim filmem Elii Kazana, ale nie Roberta Mitchuma, który wciąż nie chciał przejść na zasłużony odpoczynek. Bazując na nieukończonej powieści Francisa Scotta Fitzgeralda i scenariuszu Harolda Pintera, stworzono w epoce Amerykańskiej Nowej Fali trochę niedbały portret środowiska filmowego z czasów Złotej Ery Hollywood, inspirowany historią Irvinga Thalberga. Autorzy połączyli dramat w oldskulowym stylu z odrobiną erotyki i nagości, które w latach siedemdziesiątych były skutecznym wabikiem. Jest tu na przykład taka scena, w której do biura jednego z szefów studia (w tej roli Mitchum) wpada jego córka, a ten próbuje ją spławić. Okazuje się, że w szafie ukrył nagą dziewczynę. Bliski sześćdziesiątki aktor wciąż grał kobieciarza, ale prywatnie od wielu lat był mężem jednej kobiety, z którą miał trzech synów. Dwaj z nich (James i Christopher) zostali aktorami.
Podobne wpisy
W kolejnej dekadzie gwiazdor, o którym mowa, znalazł swoje miejsce w telewizji. Wystąpił w trzech popularnych serialach historycznych: Wichry wojny (1983), Północ–Południe (1985), Wojna i pamięć (1988). Warto też pamiętać o innej arcyciekawej pozycji z lat osiemdziesiątych – Braterstwo Róży (1989), dwuczęściowej produkcji sensacyjnej na podstawie powieści Davida Morrella. Starzejący się aktor stworzył w nim prawdopodobnie swoją ostatnią wielką kreację – jako dyrektor służb wywiadowczych, gotowy dla „bezpieczeństwa narodowego” poświęcić życie adoptowanych synów, których wyszkolił na zabójców. Wypowiada w tym filmie słowa: „Praca to całe moje życie”. I taki właśnie był Robert Mitchum, poświęcający się bez reszty aktorstwu, nie myślący o przejściu na emeryturę. Dlatego w ostatniej dekadzie życia wciąż występował przed kamerą, mimo iż coraz mniej wartościowych ról mu oferowano. Do ciekawszych należą drugoplanowe postacie w Przylądku strachu (1991) Martina Scorsesego i w Truposzu (1995) Jima Jarmuscha. Wciąż miał dobry głos, więc zatrudniono go w charakterze narratora w westernie Tombstone (1993). Jego filmografię zamyka James Dean: Wyścig z przeznaczeniem (1997), telewizyjna biografia legendarnego buntownika, w której Mitchumowi przypadła rola hollywoodzkiego reżysera George’a Stevensa.
Zmarł 1 lipca 1997 roku na miesiąc przed swoimi osiemdziesiątymi urodzinami. Dzień po nim odszedł James Stewart, kolejna legenda Hollywood, starsza o dziesięć lat. Razem wystąpili w Wielkim śnie (1978) Michaela Winnera. Wraz ze śmiercią Mitchum przeszedł na zasłużony odpoczynek. Był niezwykłym typem aktora, który z charakterystyczną (sugerującą burzliwą przeszłość) twarzą stał się gwiazdorem pierwszej wielkości, rozpoznawalnym i cenionym. On sam nie miał dobrego zdania o swoim aktorstwie, ale koledzy z branży, w tym na przykład Charles Laughton, uważali go za wybitną indywidualność. Mierzył 185 centymetrów wzrostu, ale nie tylko dlatego był wielkim aktorem. Miał w sobie coś niepokojącego, co sugerowało, że prowadzi podwójną grę. To jednak nie przeszkodziło mu w przekonującym odgrywaniu szlachetnych postaci, kierujących się w życiu pozytywnymi wartościami.
Od czasu jego śmierci, czyli od dwudziestu lat, brakuje kogoś takiego w branży filmowej. Jego synowie nie odziedziczyli ani charyzmy, ani talentu ojca, ani jego energii i cierpliwości, dzięki którym nigdy nie zraził się do kina mimo wielu niepowodzeń. Pracując przez pół wieku, mógł zaobserwować, jak kino zmieniało się przez lata, jak młodzi i zdolni wykonawcy na jego oczach stawali się geniuszami. Przykładem jest Robert De Niro, z którym wystąpił w latach siedemdziesiątych w Ostatnim z wielkich. De Niro był wtedy dobrze zapowiadającym się aktorem, a po piętnastu latach zadziwił go interpretacją postaci Maxa Cady’ego w remake’u Przylądka strachu. Z czasem przekonał się, że także telewizja się zmieniła. Dawniej dostarczała seriale przypominające serie filmów klasy B i szanujący się aktorzy z głównego nurtu unikali jak ognia tej taniej rozrywki. W latach osiemdziesiątych renoma seriali wzrosła, coraz więcej ciekawszych produkcji powstawało na potrzeby małego ekranu. Zwiększały się budżety, a poziom zbliżał się do solidnej produkcji kinowej.
Poznając filmografię aktora, można trafić na wiele interesujących pozycji, ale najciekawsze są jednak obrazy z początku kariery. Wtedy to kształtował własną osobowość, kreując postacie mroczne, wewnętrznie skomplikowane, co miało duży wpływ na jego dalszą karierę. Nie oznacza to, że ciągle grał podobne postacie. Z każdą dekadą się rozwijał, ale trudno było nie dostrzec pewnych podobieństw. Mitchum miał indywidualny styl i kiedy w tym swoim stylu wcielił się w jakąś postać, trudno było sobie wyobrazić kogoś innego w tej roli. Reasumując, był to człowiek, o którym warto pamiętać i warto odkrywać mniej znane produkcje z jego udziałem. Bo jeśli ktoś pracuje tak intensywnie, zaliczając ponad sto występów, to łatwo przeoczyć wiele interesujących dokonań. Dlatego w niniejszym tekście starałem się wspomnieć nie tylko o żelaznych klasykach, lecz także o tych filmach, które zostały niesłusznie zapomniane.
korekta: Kornelia Farynowska