search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

REMAKE STRATĄ CZASU. Sięgnij po oryginał

Radosław Dąbrowski

16 sierpnia 2017

REKLAMA

Innym przykładem, gdy adaptacja azjatyckiego klasyku okazała się niepowodzeniem, to Oldboy: Zemsta jest cierpliwa (2013). Pierwowzór stanowi drugą część tryptyku Chan-wook Parka, w którym wspólnym mianownikiem dla wszystkich jest akt zemsty. Oczywiście każdy z trzech filmów można oglądać w oderwaniu od pozostałych, co ułatwiło Amerykanom skupienie się tylko na jednym z filmów. Efekt? Szału nie ma. Osoby, które wcześniej widziały koreańską wersję, nie mogły być zszokowane rozwiązaniem intrygi, ale nie to jest mankamentem filmu Spike’a Lee. Wszelkie sceny, które przyczyniły się do sławy Oldboya, w jego amerykańskim odświeżeniu są groteskowe, wręcz kiczowate. Widz ma wrażenie, że włączył kino klasy B. Lee nie nadał swojej historii mroku, tego gęstego, dusznego klimatu, który dominował u Parka, a opowieść nie wciąga, pomimo że staramy się zapomnieć o pierwowzorze.

Niezbyt przekonująco wypada słynna scena z młotkiem. W koreańskiej wersji została nakręcona z jednego ujęcia, a kamera przesuwała się wzdłuż pokonującego przydarzających się po kolei przeciwników bohatera. W amerykańskim filmie napastnicy sprawiają wrażenie, jakby sami się podkładali protagoniście, a pomimo że cięć montażowych jest niewiele, raptem dwa bądź trzy, to jednak wystarczą, aby zakłócić odbiór i zostajemy pozbawieni tego wrażenia płynności, co w dziele Parka. Jasne, u koreańskiego reżysera również nie brakuje naiwności, a nie wszyscy przeciwnicy grzeszą inteligencją, lecz efekt 2D, jedno, długie ujęcie i nawiązanie do tradycji wschodnich sztuk walki sprawiają, że z zachwytem chłoniemy tę scenę, i nie bez podstaw doczekała się ona statusu kultowej. Wątki dodane przez Lee także się nie bronią. Retrospekcje z rodzinnego domu antagonisty są sztuczne i w żaden sposób niczego nie wnoszą. Obrazowanie czegoś, o czym przed sekundą powiedziano, niepotrzebnie wydłuża film, odbierając jego odbiorcy pole do wyobraźni.

Mimo wszystko za całkiem przyzwoity pomysł można uznać wątek realizacji programu telewizyjnego, który dopełnia koncept kształtowania myślenia protagonisty przez grupę antagonistów i budowania iluzyjnego świata. Z drugiej strony trudno nie odnieść wrażenia, że w drugiej połowie filmu akcja nabiera przesadnego tempa, jakby twórcom doskwierało poczucie uciekającego czasu. Koreański Oldboy był dłuższy, a ekspozycja bohatera krótsza, przez co Park miał więcej miejsca na rozwój kryminalnej intrygi, zbudowanie intymnej relacji między bohaterem a napotkaną dziewczyną czy dotarcie do antagonisty.

Spike Lee przyśpiesza poczynania swojej postaci, na czym cierpi podłoże psychologiczne. Co gorsza – dokonał istotnych zmian fabularnych. Wspomniane perypetie szkolne oraz rodzinne są niepotrzebnie rozbudowane. Lee powinien darować sobie wprowadzenie postaci nieznanego kochanka siostry antagonisty czy ojca ze strzelbą. Wątek kazirodczy u Parka lepiej wybrzmiewa i bardziej szokuje w swoim przebiegu. Zakończenie Oldboya często porównuje się do greckiej tragedii. Coś w tym jest, a na pewno finalna postawa bohatera otwiera kolejne pole do refleksji. Lee chciał wywołać podobny efekt, zaskakując widza decyzją protagonisty, niemniej finalny, tandetny uśmieszek Joego Doucetta w stronę kamery znakomicie podsumowuje jakość remake’u.

Niepotrzebny wydaje się także remake Apartamentu (1996). Francuski film zgrabnie łączy w sobie elementu dramatu, romansu, odrobiny thrillera i jest przede wszystkim zajmujący psychologicznie. Nie brakuje także kapitalnych zdjęć, często przy ograniczonym zastosowaniu oświetlenia, co również potęguje romantyczny klimat. Rozwiązanie intrygi także daje widzowi większe spełnienie, czego nie można powiedzieć o remake’u, w którym twórcy nie oparli się potrzebie wprowadzenia kilku zmian fabularnych. Zwłaszcza finał filmu ma inną wymowę, jakby happy end stanowił nieodłączną konwencję melodramatycznego gatunku. Apartament (2004) Paula McGuigana to prędzej ładnie opakowana bajka z przyjemną muzyką w tle niż romans z pazurem, jaki nakręcił Gilles Mimouni. Myślę, że jedynie kreacje aktorskie są na porównywalnym poziomie, zwłaszcza Diane Kruger nie ustępuje świetnym rolom żeńskim z pierwowzoru, jakie stworzyły Romane Bohringer oraz Monica Bellucci.

Pamięć absolutna (1990) to klasyk w swoim gatunku. Na początku lat 90. wizja futurystycznego świata, jaką zaproponował Paul Verhoeven, była czymś nowatorskim, a sama historia szalenie wciągająca. Pomimo że współcześnie jego efekty specjalne nie mają prawa robić takiego wrażenia, to i tak z przyjemnością się spogląda na szereg monstrualnych postaci czy technologiczne urządzenia, które zostały zaprojektowane na potrzeby filmu SF. Remake, którego dokonał 22 lata później Len Wiseman, już takiego postępu gatunkowego nie uczynił. Podczas oglądania rodzi się myśl, że problem tożsamości bohatera był jedynie przerywnikiem pomiędzy kolejnymi, mającymi zabójcze tempo scenami akcji, a sam świat w swojej formie nie oferuje nam niczego, czego nie widzielibyśmy w Łowcy androidów (1982), Raporcie mniejszości (2002) czy nawet Piątym elemencie (1997).

W filmie Verhoevena rozmów odnośnie pamięci protagonisty było znacznie więcej i wspólnie z nim staraliśmy się dociec do prawdy, rozwiązać zagadkę. U Wisemana motyw wszczepiania wspomnień jest punktem wyjściowym, lecz po drodze, w natłoku sensacyjnych fajerwerków, gdzieś zanika. Oczywiście film jest bardziej spektakularny i lepszy technicznie od swojego poprzednika, ale przez to, poza dobrą rozrywką, przestaje nieść ze sobą coś więcej. Aktorsko? Colin Farrell nie był zły, ale w zestawieniu z Sharon Stone beznadziejnie wypada Kate Beckinsale. W filmie Verhoevena blondwłosa piękność nie potrzebowała sypania z rękawa tekstami typu „Zniszczę cię”, „Ja się tym zajmę” czy „Jest mój” i nie musiała tak ostentacyjnie poruszać się po kolejnych platformach, eksponując trzymaną w ręku broń. Momentami ta patetyczna postura zaczynała śmieszyć zamiast budzić respekt. Zdecydowanie wolę skromniejszą w zachowaniu i gestykulacji kreację Stone, a przecież występuje na ekranie o kilkadziesiąt minut krócej od Brytyjki.

Ponadto, o ile na początku lat 90. jeszcze na pewne rozwiązania można było przymknąć oko, tak w drugiej dekadzie XXI wieku od kina akcji oczekiwałbym czegoś więcej niż po raz n-ty oglądać parę bohaterów skaczących na tle eksplodującego budynku. Dlatego Pamięć absolutna Verhoevena była krokiem do przodu i wniosła wiele świeżości do gatunku, z kolei Wiseman stanął w miejscu i zbyt mocno położył akcent na akcję kosztem narracji.

Gloria (1980) to niestandardowa pozycja w twórczości Johna Cassavetesa. Amerykański reżyser przyzwyczaił nas do kręcenia dramatów psychologicznych, zatem realizacja projektu sensacyjnego wzbogaca jego filmografię pod kątem różnorodności gatunkowej. Cassavetes nie zawiódł i nakręcił bardzo dobry, trzymający w napięciu film sensacyjny ze świetnie nakreślonymi portretami tytułowej Glorii oraz trzymającego się jej blisko małego Philipa Dawna. Niecałe 20 lat później nastąpiło powstanie remake’u w reżyserii Sidneya Lumeta. Niestety nowa wersja Glorii pozostawia wiele do życzenia.

Sharon Stone wyraźnie przegrywa w porównaniu z Giną Rowlands. Ta druga wykreowała postać twardej, bezwzględnej i niezależnej kobiety, która jest w stanie skutecznie zamaskować sporadyczne momenty kryzysu i poczucia bezsilności. Stone od samego początku zdaje się być przerażona i przytłoczona sytuacją, w jakiej się znalazła, a jej nieliczne niekulturalne odzywki czy wymierzanie bronią w przeciwników nie sprawiają, że bohaterka zyskuje na pewności siebie. W efekcie trudno uwierzyć, że protagonistka ma za sobą przeszłość kryminalną, przynależy do środowiska gangsterskiego i dopiero co opuściła więzienie. Grono czarnych charakterów także rozczarowuje. U Cassavetesa może nie widzieliśmy prawdziwych mafiosów, ale i tak byli to złoczyńcy z krwi i kości.

W remake’u Lumeta zachowanie gangsterów jest momentami komiczne, wręcz żałosne. Trudno przejmować się zagrożeniem ze strony tak niedojrzałego zespołu przestępców. Postać Philipa Dawna także jest mniej wyrazista od tej, którą pod okiem Cassavetesa stworzył John Adames. Pomimo że czarnoskóry siedmiolatek bywał męczący i swoim zachowaniem denerwował nie tylko Glorię, lecz także odbiorców filmu, to mimo wszystko była to postać z charakterem. W wersji Lumeta Philip jest mało wyrazisty, nie potrafi wyjść na pierwszy plan przed Glorię, tak, jak miało to miejsce w pierwowzorze. Nowa Gloria to przeciętne kino akcji z, co gorsza, słabiutko odtworzonymi rolami.

Na początku lat 80. Brooke Shields zagrała w dwóch filmach: Błękitnej lagunie (1980) oraz Niekończącej się miłości (1981). Na wstępie należy zaznaczyć, że nie są to produkcje o wygórowanych ambicjach, ale jako proste kino na spokojny, relaksujący wieczór sprawdzają się wybornie. Zrozumiałe są jednak głosy krytyki wobec cukierkowatości obu utworów (a zwłaszcza drugiego z nich) i trywialnego ujęcia danych tematów. Mimo wszystko urok lat 80. robi swoje, a uważam, że fabularnie te filmy nie są aż tak złe. Ich jakość na pewno wzrasta w zestawieniu z remake’ami, które miały premierę w zbliżonym do siebie okresie.

Co prawda Błękitna laguna z Shields już jest odświeżoną wersją filmu Franka Laundera z 1949 roku, ale bez wątpienia to właśnie nią posiłkowali się twórcy remake’u. Błękitna laguna: Przebudzenie (2012) ma charakter produkcji telewizyjnej, ale doczekała się rozgłosu na miarę kinowych hitów. Nie mniejszym sukcesem cieszyła się Miłość bez końca (2014). O ile poprzednie filmy z Shields graniczyły pomiędzy kinem dla młodzieży a historią miłosnych perypetii i dojrzewającego uczucia, którą mogliby chętnie prześledzić także dorośli, tak ich współczesne wersje nie wychodzą poza ramy bycia ckliwą opowieścią dla nastolatków. W Niekończącej się miłości, pomimo wszechobecnego kiczu, dostrzegalny był konflikt pokoleń i młodzieńczy bunt, który Franco Zeffirelli zaczerpnął z, jakże mu bliskiej, historii Romea i Julii. David i Jane to para, której mimo wszystko się kibicuje, a ostatnia, słodko-gorzka scena filmu jest bardzo wymowna w kontekście ich miłosnej, acz często burzliwej, relacji. Włoski reżyser może się pochwalić lepszymi dziełami, lecz i tak był w stanie wiele wyciągnąć z tego prostego romansidła.

Miłość bez końca została obdarta z tej romantycznej warstwy, a film razi przewidywalnością i prędzej opowiada o typowym dla wieku zauroczeniu niż wielkiej miłości. Błękitna laguna natomiast stawia na powolny rozwój zgrabnie napisanej akcji, relacja między bohaterami jest stopniowo budowana, a w dodatku twórcy nie zapomnieli o wykorzystaniu przestrzeni, oferując widzowi zachwycające kadry oceanu, jak również uroków samej wyspy. Na upartego można się doszukiwać pewnej symboliki w tejże historii, odniesień biblijnych czy na szereg sposobów interpretować (dość spodziewany) finał, ale bez wątpienia dzieło Randala Kleisera oglądało się bardzo przyjemnie i odczuwalna była magiczna atmosfera.

Remake natomiast jest chaotyczny, pozbawiony realizmu (w pierwowzorze przynajmniej zasygnalizowano pewne zmiany fizyczne bohaterów, ich ograniczoną możliwość dbania o higienę, itd.), zaś losy bohaterów z każdą kolejną minutą przestają zajmować. Brakuje dramaturgii, poczucia niepewności (to w końcu rozbitkowie na bezludnej wyspie!), a błędy rzeczowe stale się mnożą. Ponownie doskwiera poczucie, że film doceni młodsza grupa widzów o mniejszych oczekiwaniach. Do Błękitnej laguny Kleisera można wrócić nawet w tej chwili.

REKLAMA
https://www.perkemi.org/ Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Situs Slot Resmi https://htp.ac.id/ https://pertanian.hsu.go.id/vendor/ https://www.opdagverden.dk/ https://pertanian.hsu.go.id/vendor/ https://kesbangpol.sulselprov.go.id/app/ https://kesbangpol.sulselprov.go.id/wp-content/data/ https://kesbangpol.sulselprov.go.id/dashboard/ https://kesbangpol.sulselprov.go.id/vendor/ https://kesbangpol.sulselprov.go.id/assets/ https://info.syekhnurjati.ac.id/vendor/