search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

REMAKE STRATĄ CZASU. Sięgnij po oryginał

Radosław Dąbrowski

16 sierpnia 2017

REKLAMA

Psychoza znacząco wpłynęła na rozwój gatunków thrillera oraz horroru, co potwierdzają późniejsze (liczne) kopie, np. motywu zabójstwa pod prysznicem. Wiele do kina grozy wniósł także Koszmar z ulicy Wiązów (1984), do którego bezpośrednio powrócono 26 lat później. Naturalnie nie można zapomnieć o sequelach kapitalnego dzieła Wesa Cravena, lecz to do pierwszej części nawiązuje remake Samuela Bayera. W postać Freddy’ego Kruegera wcielił się Jackie Earle Haley, znany widzom doskonale z roli Rorschacha. Niestety jako kultowy morderca kalifornijski aktor nie wypadł przekonująco. Na pewno na myślenie o tej kreacji wpływa legenda, jaką stworzył Robert Englund. Bez względu na to, jak Haley by zagrał – w większości porównań z pierwszym Kruegerem i tak będzie bez szans. Można współczuć aktorowi, że stanął na straconej pozycji, lecz z drugiej strony, gdy spojrzymy na jego postać, to faktycznie trudno ją określić uosobieniem zła.

Nowy Krueger ani nie przeraża, ani nie częstuje widzów czarnym humorem. Sarkastyczny ton wielu wypowiedzi Freddy’ego był jedną z podstawowych cech tego bohatera. Englund nas straszył, ale jednocześnie delikatnie uśmiechaliśmy się, słysząc jego ironiczne docinki. W wersji Bayera, ujmę to w niezwykle wyświechtany frazes, otrzymujemy za mało Kruegera w Kruegerze.

Ponadto u Cravena liczył się nie tylko morderca. Myśląc o pierwszej części, mam przed oczami słynne ujęcie na front domu, dziewczynkę na rowerku, a w uszach pobrzmiewa niepokojąca wyliczanka. Interesuje mnie także los Nancy Thompson oraz jej przyjaciół. Zwłaszcza pomiędzy protagonistką a Kruegerem wyczuwalne jest nieustające napięcie i specyficzność tej relacji. Z grona młodzieży Nancy jest dla psychopaty wyjątkowa, a on również staje się dla niej kimś więcej niż tylko zagrożeniem do pokonania. To prawdziwy pojedynek dwóch bohaterów, którzy twórcy słusznie rozbudowali w oparciu o odpowiednio trzecią oraz siódmą część sagi. W remake’u natomiast występuje grupka młodych ludzi, o których człowiek szybko zapomina, tak jak w przypadku innych slasherów. Koszmar z ulicy Wiązów w wydaniu Bayera nie doczekał się kontynuacji, co zdaje się potwierdzać błędną decyzję o jego realizacji. Całe szczęście, wszak niech to stary Freddy odwiedza nas w snach.

Wyjątkowość serii o Jasonie Voorheesie polega na tym, że dopiero w trzeciej części został ukształtowany jego powszechnie znany wizerunek. Wówczas słynny psychopata z obozu Crystal Lake włożył maskę będącą jego znakiem rozpoznawalnym. Pierwsza część, podobnie jak Koszmar z ulicy Wiązów, to przykład horroru, który silnie wpłynął na rozwój gatunku. Co prawda z dzisiejszej perspektywy może już nie straszy, a zachowanie nastoletnich bohaterów wciąż budzi wątpliwości, niemniej Sean S. Cunningham sprawnie nakręcił historię seryjnego mordercy, pomimo że w pierwszej odsłonie tego klasyku za nóż nie chwycił jeszcze uwielbiany Jason, lecz jego matka. Pojawia się wobec tego problem, jak w takim razie postrzegać nakręcony w 2009 roku remake.

Tytuł Piątek trzynastego nawiązuje do pierwszej części, ale Marcus Nispel nie powraca do motywu zemsty matki, lecz od razu sięga po jej syna. Właściwym rozwiązaniem będzie zatem uznanie tego filmu jako odniesienia do całej serii. Oczywiście jeśli zestawimy nowy Piątek trzynastego z ostatnimi sequelami, wypada on stosunkowo nieźle, albowiem po najpóźniej piątej części historie z obozu Crystal Lake zaczęły bawić coraz mniej. W porównaniu z pierwszymi trzema epizodami remake wypada już jednak dość blado. Odczuwalne jest odgrzanie kotleta i w aspektach, w których dzieło Cunninghama (oraz późniejsze Steve’a Minera) było nowatorskie, remake zdaje się je nieudolnie powielać. Ujęcia POV, znakomite połączenie obrazu z charakterystyczną muzyką, odkrywanie kart przeszłości (i jej niemałe znaczenie dla wydarzeń bieżących), poznawaną przez widza za pomocą retrospekcji czy po prostu napięcie spowodowane nieznanym jeszcze mordercą to mocne zalety Piątku trzynastego, jak również przynajmniej jego dwóch następnych części.

W remake’u brakuje świeżości, reżyser nie rzucił nowego spojrzenia na historię Jasona, a w XXI wieku wciąż twórcom trudno ograniczyć nielogiczne postępowania bohaterów. Jasne, możemy to uznać za cechę gatunku albo odniesienie do tradycji, niemniej idea remake’u powinna zakładać pewne rozwinięcia, udoskonalenia fabularne, zamiast powielać rażące błędy. Piątek trzynastego Nispela to niepotrzebne rozbudowanie, i tak przydługawej, sagi o Voorheesie, a zmierzenie się z legendą nie wyszło reżyserowi na dobre. Tak, nie boję się użyć słowa „legenda”, albowiem nie sposób podważyć kultu Jasona, którego można stawiać w jednym szeregu z Michaelem Myersem czy wspomnianym już Freddym Kruegerze.

Teraz kilka słów o sięganiu po (z amerykańskiego punktu widzenia) filmy zagraniczne. Myślę, że w tym przypadku rezultaty pracy filmowców zza oceanu wypadają jeszcze mizerniej. Chciałbym się przyjrzeć trzem filmom: mojemu ulubionemu azjatyckiemu horrorowi, czyli tajskiemu Shutter – Widmo (2004), oraz japońskim Kręgu (1998) i Ju-on (2000). W gronie amerykańskich remake’ów Shutter – Widmo wypada najsłabiej, ale jego podstawowy problem jest wspólny dla wszystkich produkcji. Azjatyckie filmy nie cechuje rozmach, wszelakie napięcie jest budowane powoli, a twórcy nie serwują widzom wyświechtanych już zabiegów typu jump scare. W tychże horrorach brakuje sztucznego budowania napięcia, nic nie jest przesadnie udźwiękowione, a przez większość seansu widzom nie towarzyszy nadęta muzyka, co pozwala wykreować specyficzną, bardzo niepokojącą atmosferę.

Na niekorzyść remake’ów wpływa również próba połączenia kultury japońskiej z amerykańską. Jedynie The Ring (2002) w zupełności rozgrywa się w Ameryce, a bohaterami są jej rodowici mieszkańcy, co na dzieło wpływa w miarę korzystnie. Miejscem akcji w Klątwie (2004) jest Tokio, a szereg postaci to Amerykanie, co momentami się ze sobą gryzie. W przypadku Shutter – Widmo (2008) również otrzymujemy mieszankę japońsko-amerykańskich bohaterów, albowiem para protagonistów udaje się z Nowego Jorku do Japonii. Ponadto reżyserią remake’u zajął się Masayuki Ochiai, dla którego była to pierwsza kooperacja z amerykańskim środowiskiem filmowym.

Nie przemówiły do mnie także kreacja antagonistek. Postać kobiety w białej sukience z długimi, czarnymi spływającymi wzdłuż ramion włosami to wręcz znak kulturowy Japonii. Genezy wizerunku antagonistek z Kręgu czy Ju-on można upatrywać w demonach onryō wywodzących się z wierzeń japońskich, do których zdają się również nawiązywać np. XIX-wieczna sztuka teatralna Tōkaidō-Yotsuya-kaidan czy uznany horror Czarny kot (1968). W amerykańskich remake’ach tego kulturowego podłoża być może nie brakuje, ale powstaje wrażenie, że mimo wszystko mamy do czynienia z pewnym monstrum, niekoniecznie symbolicznym, sięgającym do tradycji Kraju Kwitnącej Wiśni uosobienia zła. Ponadto sam wizerunek został przez Amerykanów podrasowany efektami specjalnymi, co moim zdaniem również nie posłużyło.

REKLAMA
https://www.perkemi.org/ Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Situs Slot Resmi https://htp.ac.id/ https://pertanian.hsu.go.id/vendor/ https://www.opdagverden.dk/ https://pertanian.hsu.go.id/vendor/ https://kesbangpol.sulselprov.go.id/app/ https://kesbangpol.sulselprov.go.id/wp-content/data/ https://kesbangpol.sulselprov.go.id/dashboard/ https://kesbangpol.sulselprov.go.id/vendor/ https://kesbangpol.sulselprov.go.id/assets/ https://info.syekhnurjati.ac.id/vendor/