search
REKLAMA
Ranking

TOM TEN. Najlepsze role Toma Cruise’a

Jacek Lubiński

24 sierpnia 2017

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Urodzony w 1962 roku „chłopiec o złotym uśmiechu” to jedna z niekwestionowanych gwiazd Hollywood, pomimo upływu czasu wcale nie blaknąca. Nominowany do trzech Oscarów Tom Cruise, któremu w lipcu stuknęło 55 lat, ma na swoim koncie ponad 40 ról – wliczając w to wchodzące właśnie na nasze ekrany Barry Seal: Król przemytu. Z okazji premiery filmu przyglądamy się jego dziesięciu najlepszym występom – kolejność chronologiczna.

David Shawn

Szkoła kadetów (Taps, 1981)

To był dopiero drugi występ młodego Cruise’a na dużym ekranie – i od razu jaka petarda! Jako kapitan akademii wojskowej w Bunker Hill imponował nie tylko fizjonomią i ogromną dyscypliną, ale także niesamowitą charyzmą, wewnętrzną siłą oraz doskonałym wyczuciem. Łatwo było przeszarżować, popaść w śmieszność. Zamiast tego Tom momentalnie przyciąga uwagę widza, choć gra przecież drugie, a nawet trzecie skrzypce. Obsada tli się od gigantów amerykańskiego kina – George C. Scott, Timothy Hutton, Ronny Cox, Sean Penn – ale to właśnie Cruise wykorzystuje dane mu przez scenariusz pięć minut chwały w finale. To on zapada w pamięć najmocniej, nie tylko za sprawą tragizmu swej postaci. Kto wie, być może to najbardziej niedoceniony występ Toma w karierze. Zdecydowanie niesłusznie.

Charlie Babbitt

Rain Man (1988)

Wbrew blockbusterowym dowodom Tomek od samego początku kariery nie stronił od ambitniejszych występów i niełatwych ról. I jego Charlie Babbitt jest niejako zwieńczeniem tych różnorodnych wyborów. Zwieńczeniem z jednej strony delikatnym, gwiazdor bowiem niespecjalnie ucieka tutaj od swojego uśmiechniętego wizerunku, wcielając się w kolejnego przebojowego chłopca żyjącego – do czasu – american dream. Z drugiej strony to jego pierwszy tak duży sukces na polu dramatycznym (wpływy z kas były nieznacznie tylko mniejsze od wcześniejszego superprzeboju Top Gun), mimo iż nieowocujący żadnym wyróżnieniem dla aktora. Lawina nagród spadła tutaj głównie na Dustina Hoffmana, który zagrał starszego, autystycznego brata Babbitta. Ale Cruise stanowi doskonały kontrapunkt dla swojego legendarnego kolegi, tworząc, mimo wszystko, rolę niezwykle wyciszoną, dojrzałą.

Ron Kovic

Urodzony 4 lipca (Born on the Fourth of July, 1989)

Cruise perfekcyjnie zakończył lata 80. Grając u Olivera Stone’a autentycznego weterana wojny w Wietnamie, doczekał się swojej pierwszej nominacji do Oscara. Ostatecznie nie wygrał, bo konkurencja wtedy była naprawdę mocna (Złoty Rycerz powędrował do Daniela Day-Lewisa za Moją lewą stopę, choć sam film Stone’a także zgarnął dwie statuetki w innych kategoriach). Ale nie zmienia to faktu, że zaskoczył wszystkich swoją transformacją w kalekiego, zapuszczonego (te wąsy!) i niestroniącego od kieliszka Kovica. Byli co prawda tacy, którzy uważali, że Cruise przedramatyzował. Zdecydowana większość widzów była jednak poruszona jego występem, w którym czuć prawdziwy ból i złość nie tylko Kovica, ale też wszystkich żołnierzy, którzy zdołali wrócić do domu z azjatyckiego piekła, jakie zgotował im rząd. Mający wtedy zaledwie 27 lat (!) Cruise doskonale wywiązał się ze swojego zadania, tworząc rolę kompletną.

Lestat de Lioncourt

Wywiad z wampirem (Interview with the Vampire, 1994)

Nieśmiertelny, emanujący erotyzmem nocny drapieżnik w fikuśnych ciuszkach z epoki? Już w samej teorii była to rola wręcz skrojona pod Cruise’a. I choć to właśnie on bryluje na plakatach i wszelkich materiałach promocyjnych, to nie tylko jego twarzą film reklamowano. Główną rolę zagrał tutaj inny, śmiało pnący się w górę piękniś z Hollywood – Brad Pitt. Są też Christian Slater i Antonio Banderas, zatem panie na widoki nie mogły narzekać. Cruise jednak znowu zdołał przyćmić pozostałych swym występem, nadając mu odpowiedniej głębi, skrywającego się w cieniu tragizmu, wysokiej niejednoznaczności. Jego Lestat to showman, i owszem. Ale taki, którego trudno – nomen omen – rozgryźć w pełni. I chociaż ciężar historii znowu spoczywa na barkach kogoś innego, to właśnie Cruise otrzymuje jedne z najbardziej pamiętnych momentów filmu. I wykorzystuje je w pełni.

Jerry Maguire

Jerry Maguire (1996)

Tutaj bez zaskoczeń. Tytułowa, wyróżniona kolejną oscarową nominacją rola – tym razem statuetka powędrowała do Geoffreya Rusha za Blask – to prawdziwe tour de force Cruise’a, nawet jeśli jedynie w czysto rozrywkowym wydaniu. Specyficzne love story łączące się z zakulisowym światem amerykańskiego futbolu jest pod wieloma względami typowym feel good movie z obowiązkowym happy endem. Cruise pokazuje tu zatem swoje muskuły i pachnący Colgate uśmiech, w przerwach krzycząc, płacząc i robiąc maślane oczka do (wtedy jeszcze zupełnie nowej w branży) Renée Zellweger. Ale czy to źle? Aktor daje z siebie 200% normy w temacie, ani razu nie popadając w fałsz, a do historii kina przeszło jego kopanie w ścianę i kwestia „Show me the money!”. To wystarczyło.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA