O ŚMIERCI I UMIERANIU. Pięć ważnych filmów
Nie lubimy tego tematu, więc odganiamy myśli o śmierci jak najdalej. W końcu liczy się życie, codzienne smutki, radości i przyjemności. Myślenie o śmierci to temat dla smutnych emo-nastolatków. Problem w tym, że gdy śmierć nas dopada, wchodzi do naszych domów, wpadamy w panikę i nie mamy pojęcia, jak to się stało, że akurat my padliśmy jej ofiarą. Nie da się z nią do końca oswoić, nie da się jej zaleczyć śmiechem, ale – jakkolwiek by to zabrzmiało – da się z nią żyć. Nie trzeba o niej ciągle myśleć, choć czasami warto. Zwłaszcza w pierwszych dniach listopada, gdy wspominamy choćby ludzi filmu, którzy odeszli w ostatnich miesiącach.
W założeniu miało powstać zestawienie z kilkunastoma tytułami; przecież w co drugim filmie i serialu ktoś umiera. Ale co chwila odrzucałem łzawe melodramaty w stylu Słodkiego listopada, pretensjonalnych Gwiazd naszych wina czy Moich córek krów, które – mimo kasowego sukcesu i dobrych recenzji – mocno trywializują temat. Pewnie wiele osób się ze mną nie zgodzi (liczę na komentarze), ale gdy zrobiłem wstępną listę tytułów, dotarło do mnie, że nawet kino nie lubi i rzadko traktuje temat śmierci serio, a przynajmniej rzadko decyduje się na serio o nim opowiadać. Zestawienie jest więc krótkie, bardzo krótkie. Wybaczcie. A do tego skupia się na filmach z ostatnich kilkunastu lat.
Ostatnia rodzina
Absolutny numer jeden w tym zestawieniu. Ostatnia rodzina wywołała słuszne zachwyty i liczne kontrowersje, zwłaszcza wśród przyjaciół, znajomych i miłośników twórczości Tomasza Beksińskiego. Pojawiły się głosy, że wcielający się w niego Dawid Ogrodnik przeszarżował, traktując swojego bohatera jak świra. Szkoda, że w tym chaosie znacznie rzadziej przebijają się interpretacje samego filmu – jednego z najlepszych polskich obrazów ostatnich lat. Film o rodzinie Beksińskich to… no właśnie, nie do końca „film o rodzinie Beksińskich”. To opowieść o czekaniu na śmierć, o oswajaniu się z jej obecnością w naszym życiu bez konieczności z rezygnacji z życia i pasji.
Im szybciej oswoimy się ze Zdzisławem Beksińskim (Andrzej Seweryn), jego synem Tomaszem i żoną Zosią (Aleksandra Konieczna), tym szybciej dostrzeżemy geniusz scen, dialogów i monologów. Choćby tej pierwszej, w której Zdzisław Beksiński opowiada swojemu przyjacielowi Piotrowi Dmochowskiemu (Andrzej Chyra) o pewnej fantazji – wizji śmierci z rąk kobiety w „typie Alicii Silverstone”. Zobaczymy dwie starsze panie (matki Zdzisława i Zofii) dyskutujące o tym, „kto w naszej rodzinie umrze pierwszy”. Samobójstwo Tomasza przestanie być “decyzją wariata”, a stanie się świadomą decyzją o opuszczeniu świata, którego się po prostu nie lubi. Mało to pedagogiczne, ale nie wolno nam jej oceniać ani tym bardziej z nią dyskutować. Jan P. Matuszyński nie wartościuje rodzaju śmierci: traktuje odejście na własne życzenie, śmierć z przyczyn naturalnych oraz śmierć z rąk zabójców równorzędnie i z ogromnym szacunkiem. Piękne, mądre kino.
Czas, który pozostał
Zanim François Ozon nieco odszedł od treści na rzecz zabaw filmowymi gatunkami i kliszami – jak to robi choćby w Podwójnym kochanku – nakręcił jeden z najbardziej poruszających filmów kilkunastu ostatnich lat. Czas, który pozostał to w pewnym sensie odpowiedź na łzawe melodramaty „z rakiem w tle”.
Podobne wpisy
Romain (Melvil Poupaud), młody i zawodowo spełniony artysta-fotograf, dowiaduje się, że ma raka w zaawansowanym stadium. Wiedząc, że szanse na wyleczenie są nikłe, a samo leczenie będzie bolesne i trudne, postanawia przeżyć ostatnie dni, godziny, miesiące na swoich warunkach. Brzmi strasznie banalnie, bo Hollywood przyzwyczaiło nas do historii o bohaterach tworzących listy rzeczy, które muszą zrobić przed śmiercią, szalonych miłościach ostatnich dni, przewartościowywaniu swojego życia. Ilu znacie ludzi, którzy wiedząc, że umrą, pragnęli tylko np. zobaczyć Wielki Kanion, skoczyć ze spadochronem? A ilu znacie takich, którzy po prostu chcieli pożyć jeszcze ze zwykłej ciekawości, a wcześniej uporządkować swoje sprawy? Romaina trudno polubić, bo to niezbyt miły gość, nad którego grobem raczej nie będą płakały zastępy przyjaciół. I on o tym wie. Dlatego na śmierć przygotowuje się sam, bo – koniec końców – każdy jest z nią sam na sam. Ogromnie żałuję, że tak rzadko się ten film przypomina, bo jest piękny, poruszający i subtelny.
Kilkanaście lat wcześniej Ozon wyreżyserował krótkometrażową Małą śmierć, ale to już zupełnie inna tematyka.