O ŚMIERCI I UMIERANIU. Pięć ważnych filmów
Miłość
Zawsze gdy słyszę bzdury o „zgniłym Zachodzie” nieszanującym bliżej nieokreślonych “wartości rodzinnych” i śmiejących się par żyjących ze sobą kilkadziesiąt lat, na myśl przychodzi mi właśnie dzieło Michaela Hanekego. Miłość to prawdziwy hołd oddany uczuciu, wspólnie przeżywanej starości i ostatnim wspólnym chwilom.
George (Jean-Louis Trintignant) i Anne (zmarła w styczniu 2017 Emmanuelle Riva) tworzą przepiękną parę. Gdy stan zdrowie Anne zaczyna się pogarszać, George opiekuje się nią z niezwykłą czułością, wspominając czasy, gdy razem chodzili na koncerty, słuchali muzyki wyznaczającej nie tylko rytm ich życia, ale też tego filmu. Zdarzają się chwile, w których George traci cierpliwość, ale nawet te momenty nie przysłaniają obrazu bezgranicznie kochającego się małżeństwa, porozumiewającego się niemal bez słów. Oboje wiedzą, że właśnie teraz, po kilkudziesięciu wspólnych latach, mają przed sobą ostatnie miesiące, tygodnie, dni… I wiedzą, że nie warto nic zmieniać, a “jedynie” z tych chwil korzystać. Nietypowe wyznanie Hanekego i film wart wszystkich nagród.
33 sceny z życia
Śmierć to tylko przejście? Element życia? Trzeba ją zaakceptować i mieć nadzieję na powtórne spotkanie z najbliższymi? W 33 scenach z życia nie uraczymy metafizyki. Dla Małgorzaty Szumowskiej (i nie tylko dla niej) śmierć to koniec. Reżyserka odziera ją z mistycyzmu. Jest choroba, jest śmierć. Po niej ciało trafia do ziemi, a ci, którzy pozostali, muszą się zmagać z tą nieodwracalną zmianą, jaka zaszła w ich życiu. I muszą sobie z nią poradzić. Jak reagują, to już zupełnie inna sprawa.
Na szczęście ten film to nie „manifest ateisty”, choć trzeba przyznać, że 33 sceny z życia oparte są na odrzuceniu religijnej otoczki i tradycji celebrowania śmierci. Szumowska ten sposób przeżywania śmierci odrzuca, ale go nie piętnuje. Jej film, oparty na autobiograficznych wątkach, to po prostu osobisty punkt widzenia, zaprezentowany uczciwie i bez pozerstwa.
Historia rodziny intelektualistów i artystów, która w obliczu śmierci matki głównej bohaterki pozornie się rozpada, traci grunt pod nogami, ale koniec końców pozostaje właściwie taka sama. W ogromnych bólach odchodzi matka, potem umiera ojciec, w pewnym sensie rodzina przestaje istnieć. Niełatwo jej członkom, którzy przez całe życie starali się uciekać (w świat filmu, literatury czy muzyki) od banału, zrozumieć tak banalny, napisany przez życie scenariusz.
Pora umierać
Podobne wpisy
Gdy film Doroty Kędzierzawskiej wchodził na ekrany, już wtedy nieśmiało mówiło się, że ta rola to dla Danuty Szaflarskiej pewien rodzaj podsumowania kariery, być może ostatnia aktorska kreacja. Przynajmniej druga część tego zdania okazała się nieprawdziwa, bo po roli w Pora umierać Danuta Szaflarska wystąpiła jeszcze w siedmiu filmach i dożyła pięknego wieku 102 lat.
Nie uważam filmu Doroty Kędzierzawskiej za arcydzieło. Ale warto wejść do świata pani Anieli, warto go poznać, oswoić się z nim, bo to po prostu piękna, mądra kobieta. Trzeba docenić rolę Danuty Szaflarskiej, na której ten czarno-biały obraz został oparty. Bez jej życiowego doświadczenia i autoironii Pora umierać nie miałaby prawa się udać. A tak możemy razem z panią Anielą nawrzucać niesympatycznej lekarce, stoczyć nierówną batalię o dom czy z dystansem i smutkiem zadzwonić do syna, który rzadko odbiera telefon, a matkę odwiedza tylko z obowiązku i przyzwoitości.
Nie przepadam za takimi uproszczeniami, ale w Pora umierać zupełnie drażnią. Dzięki odtwórczyni głównej roli żart miesza się z goryczą, a ironia staje się remedium na samotność. Przeplatana wspomnieniami codzienna rutyna może sprawiać przyjemność pod warunkiem, że człowiek godzi, iż pod koniec życia przyjdzie mu tylko oczekiwanie na członków rodziny, którzy wpadną od czasu do czasu, oraz na śmierć. Pani Aniela umiera spokojnie, gdy po jej domu radośnie biegają dzieci.
korekta: Kornelia Farynowska