Publicystyka filmowa
NAJCIEKAWSZE FILMY Z ALKOHOLEM W TLE. Zdrowie!
„NAJCIEKAWSZE FILMY Z ALKOHOLEM W TLE. Zdrowie!” odkrywa, jak kino ukazuje blaski i cienie picia, prowadząc nas przez życie pełne kieliszków i refleksji.
„Kto nie pije, ten donosi”, „Chluśniem, bo uśniem”, „Ten żyje, kto pije!”, „Tylko ludzie głupie nie piją przy zupie.”… – te i inne hasełka zna każdy, kto nie wylewa za kołnierz. Ci mniej rozsądni stosują owe maksymy nie tylko od święta, ale na co dzień, a nawet o każdej jego (i nocy, ta wszak zawsze młoda) porze. Słabość do alkoholu przejawiają zwłaszcza wszelkiej maści artyści, o czym wydatnie przekonuje nas także kino, ochoczo pochylające się wraz z nimi nad kieliszkiem. Poniżej tuzin filmów, w których alkohol leje się gęsto i w mordę. A w komentarzach czekamy na następną kolejkę. Zdrowie!
28 dni
Sandra Bullock zapijająca bezustannie życiowe niepowodzenia, balująca aż do przesady, robiąca tak zwane sceny i rozbijająca się weselnymi limuzynami? To idealny temat na film – wbrew pozorom nie komedię, choć z początku o wesołym zabarwieniu. Z czasem jednak to radosne upojenie ustępuje dramatowi nieświadomej jednostki.
Nie jest to może najlepsze dzieło dotyczące sięgania po flaszkę, ale otwiera oczy. A dodatkowo punktuje tym, że główną bohaterką jest tu kobieta właśnie, a nie, jak to zwykle bywa, faceci z trzydniowym zarostem.
Bezdroża
Czyli film o piciu wina. Albo raczej: delektowaniu się nim. Ze szczególnym uwzględnieniem gatunku pinot. Nie jest to zatem historia o alkoholizmie jako takim, a raczej o znajdywaniu na dnie mętnej cieczy odrobiny siebie oraz tego, co nas definiuje, podnieca, ogranicza, cieszy. To opowieść o słodko-gorzkim posmaku, daleka od zalewania się w trupa na oczach widza, lecz też bez alkoholu niemająca prawa bytu. Wykwintna rzecz skąpana w słońcu Kalifornii i produkcie eksportowym tego stanu.
Chwasty
Posępne dzieło o tym, jak szarzyzna życia w biedzie pobudza do sięgania po kieliszek, dzięki któremu choć na moment świat będzie kolorowy i weselszy. Ale jakoś nie jest. Alkohol jedynie wzmaga halucynacje i duchy tragicznej przeszłości, pomiędzy którymi prześwituje odrobina miłości – wcale nie ratującej jednak przed bytnością na dnie ludzkiej godności. Niczym wielki kryzys widziany za oknami barów, film ten wypruwa emocjonalnie, nie pozostawiając większej nadziei – no chyba że w postaci kolejnego kieliszka.
Czysty i trzeźwy
Dowód na to, że nawet Batman pije. Co prawda Michael Keaton alkoholika zagrał pomiędzy Sokiem z żuka a Mrocznym Rycerzem, ale to szczegół. Tutaj budzi się rano obok nagiej, sztywnej kobiety, która stanowi tylko jeden z efektów jego pijaństwa… Mimo sytuacji wyjściowej jest to jeden z bardziej pozytywnych filmów tego typu, tytuł którego zobowiązuje. Paradoksalnie jest także jednym z mniej znanych. Skupiony bardziej na wychodzeniu z nałogu niż na nim samym, udowadnia, że przy odrobinie dobrej woli można pokonać swoje demony. Świetna obsada dobrze uzupełnia trudy tak zwanej terapii zamkniętej, ukazując nadużywanie alkoholu od nieco mniej oczywistej (i być może również nie tak atrakcyjnej) strony.
Ćma barowa / Factotum
Charles Bukowski to właściwie synonim alkoholu. Nie dziwi zatem, iż w obu filmach po części opartych na życiu pisarza (scenariusz Ćmy… sam napisał, Factotum to natomiast adaptacja jego książki pod tym samym tytułem) alkohol leje się strumieniami. Głównie do umęczonej gęby jego alter ego – Henry’ego Chinaskiego (odpowiednio Mickey Rourke, który i w życiu prywatnym miał pijackie epizody, i Matt Dillon) oraz jego przygodnych partnerek mających podobne zamiłowania, tak samo błąkających się po dnie codzienności.
Takie są to zresztą historie – codzienne, a więc każdego dnia inne, choć, paradoksalnie, takie same. Bez przesadnego dołowania, ale i bez nadmiernego optymizmu. Ot, swoisty marazm, który pozwala przetrwać między innymi szklaneczka wody ognistej.
Dni wina i róż
Blake’a Edwardsa pierwsze próby ukazania alkoholizmu – potem będzie uskuteczniał je już na wesoło także w Przyjęciu oraz w Randce w ciemno (acz wcześniej było także sławetne Śniadanie u Tiffany’ego). Z nich wszystkich to właśnie Dni wina i róż są najbardziej gorzkie, poważne. Historia dwójki kochających się osób, które wspólnie zatracają się nawzajem w uzależnieniu, rozbijając w pył szczęśliwą instytucję małżeństwa/rodziny, posiada oczywiście charakterystyczne dla tego twórcy elementy czystego humoru.
Lecz to rasowy dramat, w którym nie ma nawet miejsca na typowy happy end po podjętej z uzależnieniem walce. Tytuł filmu zaczerpnięto zresztą z wiersza Ernesta Dowsona, którego dni usłane były zdecydowanie częściej winem niż różami.
Lot
Tym razem mamy nie tyle walkę z alkoholem, co z alkoholikiem – pilotem, który pod wpływem procentów oraz narkotyków dokonuje prawdziwego cudu swoją maszyną, ratując wiele dusz na pokładzie, za co staje przed komisją śledczą. Zaczyna więc coraz bardziej zatracać się w kolejnych kłamstwach, które już wcześniej dominowały jego codzienność, lecz teraz stały się nie do zniesienia.
Alkohol pomaga je uciszyć, generując przy okazji nowe. Reżyser Robert Zemeckis bliski jest tu moralizatorskiej agitce, ale częściej po prostu przygląda się destrukcyjnym dokonaniom swojego bohatera, nie oceniając jego zachowania. Nie skazuje go także na drogę bez powrotu, co sprawia, że mimo dramatycznego punktu wyjścia Lot jest podbudowującą historią, efektownie przy tym opakowaną.
Pijacy
Mało znana pozycja z 1995 roku, której tytuł mówi właściwie wszystko. Obserwujemy całą grupę uzależnionych od alkoholu osób, którzy na spotkaniu AA w ramach programu 12 kroków dzielą się swoimi historiami z życia wziętymi. Niektórzy nie chcą w ogóle przyznać się do alkoholizmu, inni są już na skraju wyczerpania nim. Paradoksalnie o samym alkoholu więcej się tu mówi, niż pokazuje go „w akcji”, co bynajmniej nie czyni filmu mniej realistycznym i/lub przekonującym.
Miejscami słowa są tu zresztą bardziej bolesne od czynów, a zaskakująco doborowa obsada (m.in. Richard Lewis, George Martin, Sam Rockwell, Amanda Plummer, Parker Posey, Dianne Wiest, Calista Flockhart i Faye „Ćma barowa” Dunaway) sprawia, że czujemy ten ból bardziej, niż byśmy chcieli.
Pod mocnym aniołem
Mocny, bezwzględny przykład z polskiego podwórka – wszak co jak co, ale pić to my umiemy. A raczej nie umiemy, co widać między innymi właśnie w filmie Wojciecha Smarzowskiego – jak wiele innych tutaj również powstałego na kanwie książki, której temat został wcześniej skrupulatnie wybadany. Tak że o wiarygodność, względnie sytuacyjny realizm nie ma się co martwić. Zresztą gdy leje się alkohol, wszystko jest możliwe, nawet… niemożliwe. Pozbawiony typowej struktury fabularnej film przypomina bardziej właśnie alkoholowy ciąg niż klarowną historię z morałem bądź puentą. To kino trudne do przyswojenia i męczące. Lecz jakże przy tym sugestywne.
Stracony weekend
Jeden z prekursorów kinowej nietrzeźwości. Nie był to pierwszy taki film, jednak dopiero Billy Wilder oficjalnie wprowadził problem pijaństwa na hollywoodzkie salony, ukazując je w pełnej glorii zdeprawowania i zaprawiając dialogami, które na stałe weszły do języka potocznego. Po siedemdziesięciu latach od premiery to nadal jedna z najbardziej przekonujących i przerażających produkcji tego typu, seans której do straconych bynajmniej nie należy.
To już jest koniec
O piciu na wesoło. Wspominający podczas spotkania AA najlepsze lata swojego życia Gary King, który mentalnie zatrzymał się na etapie szkolnym, pragnie zebrać starą ekipę i ukończyć ambitne zadanie sprzed dwóch dekad – Złotą Milę. Dwanaście piw w dwunastu różnych pubach nie brzmi co prawda jak jakiś specjalnie wygórowany wyczyn (zwłaszcza w porównaniu z innymi pozycjami na liście), ale los skutecznie rzuca Gary’emu kłody pod coraz bardziej plączące się nogi. Całość w niezwykle lekki sposób prześlizguje się w sumie po problemie, niemniej chyba w żadnym innym filmie tego typu chęć umoczenia ust w trunku nie została przedstawiona w równie brawurowy, komiczny i zarazem pełen rozmachu sposób.
Zostawić Las Vegas
Oscarowy Nicolas Cage zamyka zestawienie, będąc chyba jednym z najbardziej ekstremalnych przykładów pijaństwa na dużym ekranie. Jakże zresztą filmowym. Głównym bohaterem jest tu wszak scenarzysta, którego praktycznie nie oglądamy bez szkła z procentami w ręku. Cage pije tu nawet… pod wodą (patrz obrazek), reprezentując późne stadium uzależnienia. Chce zresztą uciec od niego, popełniając samobója, zatem mimo różnokolorowych butelek, które przewijają się przez ekran, nie jest to zbyt różowa opowieść. Całość oparto w dodatku na autobiograficznej powieści Johna O’Briena, który wkrótce po wejściu ekipy na plan odebrał sobie życie.
A na koniec, w ramach poprawiającego humor bonusa, Janusz Gajos radzi, jak spożywać alkohol (najlepiej przed pożywną zupką).
korekta: Kornelia Farynowska
