KREW I CIAŁO. Najbardziej szokujące sceny w filmach PAULA VERHOEVENA
Niszowy i mainstreamowy, nominowany do Złotej Palmy i Złotej Maliny, amerykański i europejski – jedyny i niepowtarzalny Paul Verhoeven. Holenderski reżyser o zróżnicowanym dorobku i charakterystycznym stylu w pewnych środowiskach cieszy się statusem twórcy kultowego, a w innych pozostaje niedoceniany. Co do jednego nikt nie ma wątpliwości – po mistrzowsku potrafi szokować, dzielić, wbijać w fotel. Oto mój subiektywny ranking pięciu najmocniejszych, najbardziej brutalnych lub obrzydliwych scen z filmów Verhoevena.
Zabójstwo szpikulcem do lodu – Nagi instynkt (1992)
Gdyby to był ranking najsłynniejszych scen nakręconych przez Verhoevena, to przesłuchanie z Nagiego instynktu bezapelacyjnie zajęłoby pierwsze miejsce. Sharon Stone zakładająca nogę na nogę to obraz odważny i zmysłowy, trudno go jednak nazwać szczególnie szokującym – no chyba, że kogoś oburza kobiece piękno. W moim odczuciu najmocniejszą sceną filmu jest jednak ta, od której wszystko się zaczyna.
Obserwujemy dwoje kochanków. On leży na wznak ze skrępowanymi tkaniną rękami, ona porusza się na jego biodrach, a jej twarz pozostaje schowana w półmroku i tylko niepokojąca muzyka Jerry’ego Goldsmitha w tle zdaje się sugerować, że w tej namiętnej łóżkowej scenie kryje się coś złowieszczego. Tą ukrytą grozą jest ikoniczny już szpikulec do rozdrabniania lodu, za który niespodziewanie chwyta kobieta i zaczyna gwałtownie dźgać nim mężczyznę, doznając przy tym najwyższej rozkoszy. Łoże miłości zamienia się w morze krwi, a Sharon Stone – dosiadająca kochanka w dominującej pozycji i zabijająca go przedmiotem o fallicznym kształcie – w archetyp kobiety modliszki i jedną z najwspanialszych femme fatale w dziejach kina.
Piesek spijający wody płodowe – Tureckie owoce (1972)
Podobne wpisy
Dość długo zastanawiałam się, którą scenę z tego filmu umieścić na tej liście – bo że którąś umieszczę na pewno, wiedziałam od początku. Może Rutger Hauer przycinający sobie przyrodzenie zamkiem od rozporka? Albo inna scena Hauera, w której rzyga na konserwatywną rodzinę swojej ukochanej (warto wiedzieć, że aktor wymiotował wtedy naprawdę)? Jasne, to jest obrzydliwe, ale podobnych scen widzieliśmy w kinie już wiele. Jeśli chodzi o Tureckie owoce, to najbardziej kreatywny w swojej fascynacji wszystkim tym, co powszechnie uważane za wstrętne, był Verhoeven w scenie ślubu.
Już na pierwszy rzut oka widzimy, że główni bohaterowie – Eric i Olga – nie przywiązują dużej wagi do zalegalizowania związku. Ona jest w krótkiej, kwiecistej sukience i kapeluszu, on ubrał się równie niezobowiązująco. Są młodzi i szaleńczo w sobie zakochani, ale na tym etapie filmu to uczucie nie zaczęło ich jeszcze spalać. Wyróżniają się na tle innych par, które przyszły do urzędu stanu cywilnego w tym samym dniu, co oni – każda z panien młodych jest w zaawansowanej ciąży, każda w białej obfitej sukni, upodabniającej ją do wielkiej bezy. Podczas ceremonii jedna z panien młodych nagle dostaje skurczy przedporodowych, a kiedy w bólach ucieka z sali, kamera robi najazd na opuszczone przez nią siedzenie. Utworzyło się na nim jeziorko z wód płodowych… Do krzesła podbiega mały piesek i z apetytem zlizuje płyn.
Film jest pochwałą nonkonformizmu i krytyką mieszczańskiej mentalności. Co ciekawe, Tureckie owoce są adaptacją holenderskiej lektury szkolnej i swego czasu chodziły na nie do kina klasowe wycieczki. A u nas dalej Syzyfowe prace…