Są filmy i serie filmów, które kochamy. Są też filmowcy, którzy nie wiedzą, kiedy ze sceny zejść niepokonanym. Często powstają kontynuacje, które nigdy powstać nie powinny i które swoim poziomem nie zbliżają się nawet do oryginału czy poprzednich odsłon. Na szczęście jednak obok większości z nich łatwo przejść obojętnie, można je zignorować. Powstają jednak też takie, które zwyczajnie wkurzają. Takie, które wypaczają oryginał, poprzednie odsłony. Zapraszam na pełne gniewu zestawienie sequeli najbardziej mnie irytujących.
Pierwsze trzy filmy z serii Obcy to kino doskonałe. Każda część jest zupełnie inna, zarówno pod względem konwencji, klimatu, jak i stylizacji, ale każda oferuje kinofilskie doznania na najwyższym poziomie. Historię Ellen Ripley dopełnia zakończenie Obcego 3, które z jednej strony znakomicie wpisuje się w pesymistyczny obraz całości, z drugiej niesie pozytywne przesłanie – nasza bohaterka odeszła na swoich warunkach, zabierając ze sobą potwora, który zniszczył jej życie. Ludzkość jest wolna od zabójczego obcego. A przynajmniej być powinna, bo oto pięć lat później na ekrany weszła część czwarta, która wychodzi z absurdalnego założenia, że o to z krwi Ripley sklonować można nie tylko jej ciało, ale i umysł oraz tkwiącą w środku „oryginału” królową obcych. Poświęcenie Ripley poszło na marne.
Batman poświęca się w walce o dusze Gotham i przyjmuje na siebie winy za grzechy Harveya Denta. Komisarz James Gordon nie chce się na to zgodzić, ale wie, że to jedyne rozwiązanie. Dlatego pozwala swoim ludziom spuścić psy i ścigać Mrocznego Rycerza, prawdziwego obrońcę miasta. Wyniszczony, zmęczony Batman dobiega do swojego pojazdu i rzuca się do ucieczki w głąb miasta, które kocha. Niezwykle patetyczne, pełne emocji zakończenie Mrocznego Rycerza dosłownie zwaliło mnie z nóg i przez cztery długie lata czekałem, żeby zobaczyć, jak Bruce Wayne radzi sobie z tym przytłaczającym brzemieniem. Jak chroni miasto, kiedy jest atakowany i ścigany za zbrodnie, których nie popełnił. Niestety nigdy się nie dowiedziałem, bo według zwieńczenia trylogii Christophera Nolana opisana wyżej akcja była ostatnią nocą, w której widziano Człowieka-Nietoperza, a za pomocą machnięcia magicznej różdżki z Gotham zniknęła cała przestępczość.
Uwielbiam pierwszą odsłonę Sin City i zacierając ręce sięgałem po wyczekiwaną kontynuację. Niestety powstał film bardzo kiepski – pozbawiony energii oryginału, sklejony ze źle napisanych historii i koniec końców stanowiący ledwie cień tego, co udało się osiągnąć Robertowi Rodriguezowi i Frankowi Millerowi w pierwowzorze. To jednak byłoby wybaczalne, gdyby nie fakt, że obaj twórcy napluli na swoje dzieła (Rodriguez na pierwszy film, a Miller na swój kultowy komiks) za sprawą kontynuacji wątku Nancy. W części pierwszej bohater grany przez Bruce’a Willisa poświęca się i popełnia samobójstwo – wie, że nikt nie wygra z senatorem Roarkiem. W Damulce wartej grzechu Nancy wygrywa. I to bez większych problemów. Żenujące.