Ranking wszystkich FILMÓW SUPERBOHATERSKICH 2023 roku
Bez wątpienia był to rok dla kina superbohaterskiego przełomowy. Nie dlatego, że dwóch największych na tym rynku graczy – Disney i Warner – wprowadziło na ekrany kinowe łącznie aż siedem produkcji, ale dlatego, że miażdżąca ich większość okazała się komercyjną porażką. Wszystko wskazuje na to, że widzowie finalnie zmęczyli się ideą superbohaterów (może dlatego w przyszłym roku Marvel pokaże wyłącznie trzeciego Deadpoola, a DC da sobie rok przerwy przed rebootem uniwersum w postaci Supermana: Legacy), nawet jeśli w 2023 roku zobaczyliśmy kilka prawdziwych pereł tego nurtu. Kilka kompletnych gniotów niestety też.
Zapraszam do mojego rankingu kinowych filmów superbohaterskich 2023 roku.
Miejsce 9. „Ant-Man i Osa: Kwantomania”
Jeśli jest w tym roku jakiś tytuł, który jak w soczewce skupia pojęcie tzw. zmęczenia superbohaterami (ang. „superhero fatigue”), to jest nim otwarcie piątej fazy Kinowego Uniwersum Marvela, Ant-Man i Osa: Kwantomania.
Film, który (jak wiemy z przecieków) w planach Disneya miał być wielkim sukcesem, okazał się porażką finansową i artystyczną. Trzecia odsłona przygód Ant-Mana ma pisany na kolanie scenariusz, przez który trudno zaangażować się w opowiadaną historię, kiepski humor oparty na najbardziej wytartych schematach tego uniwersum, odrzucającą stronę wizualną, która widzom przypominała kolejną odsłonę Małych agentów i całą swoją energię zużyła na wprowadzenie w założeniu kolejnego wielkiego zagrożenia dla największych bohaterów Ziemi, następcy Thanosa – Kanga, w zupełnie chybionej interpretacji Jonathana Majorsa.
Miejsce 8. „Blue Beetle”
Przedziwny bękart. Film powstały z myślą o platformie Max, ale ostatecznie lądujący w kinie. Niby należący już do nowego uniwersum DC, ale robiony jeszcze przed planowanym rebootem i od którego James Gunn, obecny zarządca marki, raczej się dystansuje. Produkcja zatem nieprzynależąca nigdzie, a przy tym tak nieciekawa, że można o niej szybko zapomnieć.
Blue Beetle to odtwórcze połączenie Iron Mana i Spider-Mana, które nie tyle czerpie z kina suprerbohaterskiego, ile je nachalnie kopiuje. Do tego stopnia, że w pewnym momencie zacząłem w głowie kończyć sceny, które oglądam, ze zdumiewającą mnie samego precyzją.
A gdy dodamy do tego, że całość oparta jest na zestawie bohaterów, którzy nie budzą grama sympatii, a za to napisane są, jakby uciekły z jakiegoś niezrealizowanego scenariusza filmu Michaela Baya, dostaniemy w mojej ocenie po prostu najgorszy film uniwersum DC.
Jasne, może mniej kuriozalny niż kinowa Liga Sprawiedliwości czy pierwszy Legion samobójców, ale o tamtych filmach chociaż pamiętam. O Blue Beetle zapomnę pojutrze.
Miejsce 7. „Aquaman i Zaginione Królestwo”
Ostatni rozdział uniwersum DC w starej odsłonie, tzw. DC Extended Universe, otwarty przez Człowieka ze stali i skończony właśnie Aquamanem i Zaginionym Królestwem. Po dziesięciu latach ten rozdział zamykamy filmem rozczarowującym, chaotycznym i zrobionym bez grama lekkości. Co złośliwi mogliby nazwać idealnym podsumowaniem minionej dekady uniwersum DC.
W drugim Aquamanie rzeczywiście zabrakło wszystkiego tego, co stanowiło o sukcesie części pierwszej. Sympatyczny, świeży protagonista zamienił się w antypatycznego buca. Ciekawy zestaw postaci drugoplanowych albo zniknął, albo został zredukowany do kuriozalnych epizodów. Przekonujący antagoniści zmienili się w groteskowych złoczyńców. Emocjonujące sekwencje akcji zastąpiono CGI-pulpą. Zgrabne światotwórstwo – pisanymi na kolanie rozwiązaniami. Trzymającego wszystko w ryzach reżysera – znudzonym wyrobnikiem.
Nawet jeśli oba filmy nakręcił ten sam człowiek: James Wan.
Miejsce 6. „Marvels”
Jeśli Marvels nie było dla Marvel Studios kubłem zimnej wody, to już chyba nic nie będzie. Kontynuacja wielkiego komercyjnego hitu, jakim bez wątpienia była Kapitan Marvel, okazała się filmem, którego nikt w kinach nie chciał oglądać, a studio utopiło w nim ogromne pieniądze.
Szkoda, bo mimo że potężnego budżetu w produkcji zupełnie nie widać (to realizacja na poziomie przeciętnego serialu z Disney+), to całość stanowi sympatyczną, pełną humoru i charyzmatycznych postaci (oraz kotów) przygodę idealną na niedzielne popołudnie w kinowej sali. I nie mam wątpliwości, że to film dużo bardziej udany od chociażby trzeciego Ant-Mana czy drugiej Czarnej Pantery.
Miejsce 5. „Flash”
Pamiętacie jeszcze kampanię reklamową Flasha budowaną wokół absolutnych zachwytów wszystkich, który film widzieli, od włodarzy Warner Bros. przez Jamesa Gunna po… Toma Cruise’a? Niestety, balonik ten szybko pękł, bo chociaż film o Barrym Allenie trudno mi nazwać nieudanym, to bez wątpienia ma on swoje rażące problemy.
Wymienić tu należy głównie żenujące efekty specjalne i bardzo niedobry i niepotrzebny festiwal kuriozalnych cameo w ostatnim akcie produkcji.
Niestety, wymienione wyżej zarzuty mocno rzutują na cały obraz, nawet jeśli Flash to bardzo zabawne (film to niemal komedia superbohaterska!) i emocjonujące widowisko, które z jednej strony inteligentnie buduje swoją narrację wokół mierzenia się głównego bohatera z traumą, a z drugiej pozostaje dniem dziecka dla fanów DC, którzy zobaczą tu m.in. powrót Michaela Keatona do roli Batmana.
Jest dobrze, mogło być świetnie.
Miejsce 4. „Shazam! Gniew bogów”
Chociaż druga część Shazama nie przekonała ani krytyków, ani widzów, to w mojej ocenie jest to nie tylko najlepszy tegoroczny film DC, ale też jeden z najciekawszych powstałych w ciągu dziesięciu lat istnienia tego uniwersum.
Shazam! Gniew bogów to bezpretensjonalne widowisko superbohaterskie w starym stylu. Takie, w którym bohater ratuje ludzi, złoczyńcy chcą zniszczyć jego miasto, a wątek miłosny powstaje na bazie wspólnie przeżytych przygód. Wszystko to w ramach świetnie zrealizowanego blockbustera, w którym jest dużo udanego humoru i charyzmy jego obsady, do której w sequelu dołączyły z powodzeniem Rachel Zegler, Lucy Liu i Helen Mirren.
Szkoda tylko, że w finale twórcy nieco zgubili emocjonalny ton opowiadanej historii.
Miejsce 3. „Wojownicze Żółwie Ninja: zmutowany chaos”
Na fali sukcesu animowanego Spider-Mana i sequela Kota w butach na ekranach pojawił się kolejny komercyjny film animowany, który zrywa z liczonym już w dekady dyktatem Pixara i stawia na dużo mniej pokorny styl animacji, Wojownicze Żółwie Ninja: zmutowany chaos, czyli siódmy (!) kinowy film o tych bohaterach.
Tym razem za całym projektem stanął Seth Rogen, który – jak się okazało – doskonale odnalazł się w konwencji. Z jednej strony przywracając żółwiom ich punkowo-undergroundowy charakter znany z oryginalnych komiksów, z drugiej mocno stawia na motyw, nad którym wcześniejsi twórcy się zalewie prześlizgiwali: nastoletniość żółwi.
Powstał film pełen energii, dynamicznie rozdający karty, mocno oparty na absurdalnym humorze i czyniący wojownicze żółwie ninja prawdziwymi przedstawicielami Gen Z. A wszystko to w ramach przywołującej na myśl bazgroły na marginesach szkolnych zeszytów animacji i gwiazdorskiej obsady głosowej, w której znalazło się miejsce na m.in. Jackiego Chana, Ayo Edebiri, Johna Cenę, Ice Cube’a, Paula Rudda, Post Malone’a czy Rose Byrne.
Miejsce 2. „Strażnicy Galaktyki: Volume 3”
Trzeci i ostatni pod batutą Jamesa Gunna (który obecnie buduje od nowa uniwersum DC) Strażnicy Galaktyki to dowód na to, że Kinowe Uniwersum Marvela wciąż może zachwycać. Świadczą o tym dane: film pozostaje najlepiej ocenianym aktorskim filmem superbohaterskim tego roku, był też jedynym tegorocznym blockbusterem Disneya, który nie przyniósł strat.
Jaki był przepis na sukces? James Gunn przygotował z jednej strony idealny film MCU: Pełen udanego humoru, emocjonującej akcji, ekscytującego odkrywania świata przedstawionego, z budzącym prawdziwą grozę antagonistą i zestawem mierzących się z nim bohaterów, których zdążyliśmy przez lata po prostu pokochać. Z drugiej nie bał się odważnej decyzji o uczynieniu zwieńczenia swojej trylogii bolesnym, mocnym manifestem o prawach zwierząt i – jak sam to raz ujął – „patrzeniu poza swój świat i posiadaniu empatii dla wszystkich żywych istot”.
Jeden z najodważniejszych blockbusterów w historii Hollywood. Jeden też z najlepszych.
Miejsce 1. „Spider-Man: Poprzez multiwersum”
„Arcydzieło kina”. Takimi słowami Andrew Garfield określił niedawno Spider-Mana: Poprzez multiwersum, a mi trudno się z historycznym odtwórcą roli Petera Parkera nie zgodzić. Rzeczywiście najnowsza odsłona filmowych przygód Człowieka-Pająka (Ludzi-Pająków?) to nie tylko najlepszy film tego roku (licząc też filmy aktorskie), najlepszy kinowy Spider-Man w ponad dwudziestoletniej wielkoekranowej historii postaci, ale też – być może – najlepszy film superbohaterski w historii.
Zagrało tu absolutnie wszystko, od ambitnej, wielostylowej animacji (dzieła, niestety, przepracowanych artystów) i imponującego voiceactingu przez emocjonującą, mądrą, zabawną i trzymającą w napięciu historię do niesamowitego oddania istoty ekranizowanej opowieści. Historia Spider-Mana – nieważne, czy pod maską kryje się Peter Parker, Miles Morales czy Gwen Stacy – to bowiem historia o trudach codzienności, bólu straty i dziecięcej naiwności w stawianiu kolejnych życiowych kroków przy jednoczesnym wykorzystywaniu swoich talentów do pomocy innym.
„W każdym uniwersum Gwen Stacy zakochuje się w Spider-Manie. I w każdym uniwersum kończy się to źle” to zdefiniowanie ponad 60 lat obecności Spider-Mana w komiksie, telewizji, grach, kinie.
I tym samym zamykamy ranking. W przyszłym roku zobaczyć planowo mamy Deadpoola 3, Madame Web, Kravena Łowcę, trzeciego Venoma (i sequel Jokera).