search
REKLAMA
Zestawienie

PSZCZOŁY, GNIEW I KOKAINA. Najbardziej pamiętne momenty NICOLASA CAGE’A

Trwająca już ponad trzy dekady kariera aktora pisana jest zapadającymi w pamięć momentami, w których Nicolas Cage uwalnia nieposkromiony żywioł swojego talentu.

Tomasz Raczkowski

3 maja 2022

REKLAMA

„Mandy” – kokaina

Wracając do regularnego programu, ta lista nie może obyć się bez Mandy. Film Panosa Cosmatosa należy do niezwykle potrzebnego wszystkim kinomanom nurtu pastiszu, w którym Nicolas Cage samoświadomie ogrywa swój status kultowo złego aktora. Cała Mandy to jeden wielki filmowy odlot, w którym grany przez Cage’a protagonista wyrusza po zemstę na demonicznym motocyklowym gangu odpowiedzialnym za śmierć ukochanej. Pamiętnych scen jest tu wiele, jednak moją ulubioną jest moment, w którym po wdarciu się do siedziby antagonistów Cage brutalnie skręca kark gangsterowi-monstrum, po czym z obłędem w oczach efektownie wciąga kokainę. To ten moment, który stawia ostateczną kropkę nad „i” w kwestii tego, jak dobrym filmem jest Mandy i jak świetnie Cosmatos i Cage wykorzystują zarówno arsenał aktorskich możliwości, jak i popkulturowe konotacje tego drugiego.

„Więźniowie Ghostland” – I am radioactive!

Pozostając w temacie subgatunku świadomego pastiszu, wspomnieć należy o Więźniach Ghostland, wyjątkowym crossoverze Nicolasa Cage’a i szalonej poetyki autorskiej Siona Sono. W postapokaliptycznej wizji łączącej toposy Mad Maxa, westernu i kina samurajskiego Cage wciela się w przestępcę zmuszonego do odnalezienia zaginionej dziewczyny. Aby zrozumieć, z jakim klimatem mamy do czynienia w filmie Sono, warto wspomnieć, że Cage zostaje ubrany w specjalny uniform z ładunkami wybuchowymi m.in. na kroczu. W toku misji dochodzi do kilku zwrotów akcji, a protagonista musi zmierzyć się z nadprzyrodzoną klątwą i wikła się przy okazji w mesjanistyczny kult. To stanowi w pewnym momencie okazję do wygłoszenia pompatycznego monologu, w którym Cage ogłasza się wybawicielem i wieńczy płomienną przemowę uzasadnieniem swojej predyspozycji do walki ze złymi siłami stwierdzeniem „Because… I am radioactive!”. Nie musicie wiedzieć nic więcej.

„Zły porucznik” – przesłuchanie starszej pani

Inaczej niż Kult film Zły porucznik Wernera Herzoga to udany remake znakomitego kryminału noir z Harveyem Keitelem. Cage wciela się tu w tytułowego, skorumpowanego i nadużywającego różnych substancji stróża prawa w naznaczonej zapaścią ekonomiczną i żywiołami Luizjanie. W tej opowieści aktor daje popis balansowania pomiędzy groteskowością a klasowym aktorstwem dramatycznym. Chyba nigdzie nie widać tego tak dobrze, jak w scenie, w której jego McDonagh wydobywa z pewnej staruszki i jej opiekunki informacje na temat podejrzanego. Uciekając się do groźby i fizycznej ingerencji wobec bezbronnych kobiet, policjant uzyskuje, co chciał, ale nie przeszkadza mu to dać wyrazu pogardzie wobec rozmówczyń. Cage gra tu bezbłędnie, z odpowiednią mieszanką desperacji i przerysowania, dzięki czemu scena robi piorunujące wrażenie.

„Świnia” – rozmowa w restauracji

Debiut Michaela Sarnoskiego w opisie programowym wygląda jak kolejny film, w którym Cage dokonuje autopastiszu – wciela się w pustelnika wyruszającego do miasta w celu odnalezienia skradzionej mu świni i konfrontacji z odpowiedzialnym za to półświatkiem. O ile jednak Świnia rzeczywiście przynosi sporą dawkę absurdu, o tyle nie jest ekscentrycznym odlotem w stylu Mandy, ale zaskakująco poruszającym dramatem psychologiczno-obyczajowym, a Cage dostaje tu najlepszy od lat scenariusz pozwalający pokazać swój talent do tworzenia złożonych postaci. Nie znaczy to jednak, że nie ogrywa tu swojego wizerunku – robi to jednak, idąc na przekór oczekiwaniom. Jego ekranowa obecność pełna jest napięcia i podskórnej sugestii możliwej eksplozji szaleństwa, ale tym razem aktor zachowuje ekspresyjną powściągliwość. Pomysł na postać świetnie pokazuje scena w restauracji, w której bohater Cage’a konfrontuje się ze swoim dawnym podwładnym, obecnie kuchmistrzem ekskluzywnego lokalu. Cedząc powoli słowa i świdrując rywala spojrzeniem, Cage osiąga równie powalający efekt jak John Wick bronią.

„Bez twarzy” – Alleluja!

Na koniec wracamy do Cage’a na luzie. Bez twarzy Johna Woo to przykład bezwstydnego, idiotycznego, ale równocześnie sprawiającego wiele frajdy kina sensacyjnego lat 90. W opowieści o zamianie tożsamości między policjantem a złoczyńcą Cage wciela się w tego drugiego – zdeprawowanego do szpiku kości Castora Troya. Aby nikt nie miał wątpliwości co do tego, jak zły jest to bohater, na początku filmu Cage raczy nas jedną ze swoich najbardziej pamiętnych popisówek. W sutannie, strzelając oczami, pląsa groteskowo po lotnisku i ordynarnie napastuje chórzystkę, wykrzykując przy tym nie do rytmu „alleluja”. 100% stężenia Cage’a w Cage’u.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, czarnego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA