Przyczajeni i ukryci wojownicy. MNIEJ ZNANE filmy SZTUK WALKI
Sztuki walki były początkowo elementem akcji klasycznego kina przygodowego, ale za sprawą kręconych masowo filmów, których główną atrakcją były pojedynki, wyodrębnił się osobny gatunek. Mistrzostwo w dziedzinie filmów martial arts zdobył Hongkong – wytwórnia Shaw Brothers na przełomie lat 60. i 70. stworzyła multum podobnych do siebie obrazów o wojownikach, które odniosły ogromny sukces i zachęciły do kontynuacji filmowców zarówno krajowych (wytwórnia Golden Harvest), jak i zagranicznych (Warner Bros. z Wejściem smoka, Kompania Toei ze Street Fighterem i trylogią o Masutatsu Ōyamie). Ogromnego oddziaływania na widza nie osłabiły nawet elementy fantastyczne (nieludzkie wyczyny wojowników, pokonywanie zasad grawitacji itp.).
Osiągnięcie mistrzostwa w sztukach walki możliwe jest dzięki wyczerpującemu treningowi, który ćwiczy ręce i nogi, pomaga szybko reagować na sytuację, uczy panowania nad własnym ciałem, ale także próbuje wpoić uczniom pewną filozofię życiową. W kinie te rozciągające się przez lata nauki musiały zostać ograniczone do minimum, co wymusiło na filmowcach uproszczenia zmieniające się z czasem w szereg klisz lekko tylko modyfikowanych. Trening i walka często są celowo przesadzone w filmach, aby wydobyć z nich to, co najbardziej atrakcyjne dla widza. Często na potrzeby filmu tworzy się nowe style i techniki, w związku z tym sekwencje walk to właściwie osobne filmy mające początek, rozwinięcie i zakończenie, a do ich realizacji zatrudnia się wyspecjalizowanych fachowców, tworzy się osobny scenariusz i scenopis oraz reżyseruje zupełnie inaczej niż pozostałą (mniej dynamiczną) część filmu.
Podobne wpisy
W przeciwieństwie do niektórych znawców gatunku (np. Sławomira Zygmunta, autora książki Bruce Lee i inni. Leksykon filmów wschodnich sztuk walki) uważam, że nie powinno się dzielić produkcji na filmy kung-fu (chińskie) i karate (japońskie), bo ta granica często się zaciera. Na przykład Chuck Norris jest sześciokrotnym mistrzem świata w karate, co nie przeszkodziło mu zmierzyć się (w Drodze smoka z 1972) z Bruce’em Lee, którego technika nie ma narodowości – łączy różne style, nie tylko azjatyckie, ale też zachodnie. Z kolei hongkońskie filmy akcji, np. te z Jackiem Chanem, to nie tylko chińskie kung-fu, lecz także amerykański kickboxing Benny’ego Urquideza, taekwondo Janga-Lee Hwanga oraz japońskie techniki walki (karate, judo, aikido) Richarda Nortona i Yasuakiego Kuraty. Dlatego nie przeszkadza mi, że chińską produkcję zatytułowano Karatecy z kanionu Żółtej Rzeki (1984), bo określenia „film karate” i „film kung-fu” są umowne i nie należy przykładać do nich szczególnej wagi. Słynny mistrz karate Masutatsu Ōyama był Koreańczykiem, bo narodowość nie ma tu znaczenia – chińskie, japońskie czy koreańskie sztuki walki opierają się na tych samych zasadach. Kino niejednokrotnie te zasady przełamywało, pokazując na przykład jednorękich i ślepych fighterów albo magiczne zdolności mnichów z Shaolin lub wojowników ninja.
Kino sztuk walki ma swoich zwolenników, ale i tak nie jest zbyt doceniane – uważa się je za gorsze ze względu na pretekstową fabułę służącą tylko popisom fighterów. No cóż, taki gatunek – jeśli szukasz niebanalnych fabuł, to sorry, źle trafiłeś. Tworząc zestawienie mało znanych filmów w tym gatunku, starałem się uniknąć chaosu i banału, dlatego zdecydowałem się na zastosowanie pewnego klucza, który już wykorzystałem w zestawieniu 10 filmów historycznych z dziesięciu krajów. Chodzi o klucz międzynarodowy, ale uznałem że bardziej sensowne będzie w tym przypadku trzymanie się jednego kontynentu. W każdym kraju, gdzie wybuchały wojny, powstawały różne style walki wręcz lub mieczem (także nożem, kijem, włócznią), ale to Azja uczyniła ze sztuki walki prawdziwą filozofię i doskonale ją wyraziła za pomocą techniki filmowej. Dlatego filmy spoza tego kontynentu reprezentujące ten gatunek (np. kanadyjsko-amerykańskie Pazury Tygrysa Kelly’ego Makina) czerpią garściami z azjatyckich źródeł, ale nie mają już tej mocy ani tych emocji, co produkcje z Dalekiego Wschodu.
Ai Nu (Hongkong, 1972), reż. Yuen Chor
Po angielsku tytuł brzmi Intimate Confessions of a Chinese Courtesan, czyli Wyznania intymne chińskiej kurtyzany. Niezbyt to zachęcający tytuł, bo sugeruje film w rodzaju pamiętnika, w dodatku o rzeczach, które nie interesują miłośnika sztuk walki. W istocie to jeden z ciekawszych filmów gatunku, bo twórcy przyjęli tu interesującą perspektywę. I chociaż intryga składa się z tych samych elementów, co niemal zawsze w kinie zemsty, czyli najpierw doznanie krzywd, potem trening, a na koniec zemsta, to ze względu na niebanalną perspektywę mamy tutaj powiew świeżości. Akcja toczy się wokół burdelu, do którego trafiła wbrew woli młoda dziewczyna imieniem Ai Nu (Lily Ho). Wykorzystana przez rządzącą tym biznesem Chun Yi (Betty Pei Ti) oraz czterech mężczyzn próbuje popełnić samobójstwo. Jest całkowicie bezsilna wobec losu, który ją spotkał, ale mimo wszystko próbuje wykorzystać sytuację na swoją korzyść. Zaczyna trenować sztuki walki, by wyrównać szanse i wymierzyć sprawiedliwość za doznane krzywdy. Używa nie tylko miecza, ale też podstępu i seksapilu. Piękny jest motyw, gdy mężczyzna przekonany, że nie ma ona broni ukrytej w ubraniu, rzuca się na nią, po czym ona atakuje go szpilką do włosów.
W hongkońskich filmach sztuk walki, szczególnie w tych produkowanych przez wytwórnię braci Shaw, unikano nagości i seksu. Jednak tutaj z uwagi na tematykę prostytucji pozwolono sobie na więcej – jest trochę nagości, ale odtwórczynie głównych ról akurat się nie rozbierają, jest także erotyczny klimat i odrobina kontrowersji, gdyż szefowa burdelu Chun Yi okazuje się lesbijką. W kwestii scen walk dominuje styl Shaw Brothers, czyli bardziej „taniec i akrobatyka z mieczami” niż prawdziwe pojedynki. Bo i aktorzy nie są championami w dziedzinie kung-fu. Zaleta tego jest taka, że aktorstwo jest bardzo dobre, wybitne wręcz. Lily Ho wspaniale odgrywa opór, gniew, wolę walki, bezradność oraz przemianę w femme fatale. Świetna jest także Betty Pei Ti, potrafiąca postaci złej kobiety nadać sporo cech, które czynią z niej ludzką i wiarygodną bohaterkę.
O mało znanych filmach sztuk walki z Hongkongu pisałem także TUTAJ.
The Game of Death (Filipiny, 1974), reż. Jun Gallardo
Ostatnim filmem z udziałem Bruce’a Lee była dokończona już po jego śmierci Śmiertelna gra (Game of Death, prem. 1978) w reż. Roberta Clouse’a. Zarówno ten, jak i inne obrazy ze sławnym Bruce’em ze względu na ogromny sukces i legendę wokół odtwórcy głównej roli inspirowały twórców tworzących w ramach kina sztuk walki. Ale filipińskie dzieło w reż. Juna Gallardo, mimo identycznego tytułu, nie może być inspirowane Śmiertelną grą, gdyż powstało cztery lata przed jej premierą. Mimo to czuje się w tym ducha Bruce’a Lee, bo po pierwsze fabuła jest zaczerpnięta z Wejścia smoka (Enter the Dragon, 1973), a po drugie odtwórca głównej roli, Ramon Zamora, w swojej grze, gestach i stylu walki wyraźnie przypomina legendarnego gwiazdora.
Mistrz walk wschodnich wraz ze swoim menadżerem trafiają na wyspę, gdzie rozgrywa się turniej sztuk walki. Pan i władca tego miejsca niczym rzymski cesarz zarządza wyroki śmierci za pomocą kciuka skierowanego w dół przy aplauzie widzów. Ale działalność głównego antagonisty obejmuje nie tylko organizację nielegalnych walk, lecz także porywanie kobiet i polowania na ludzi. W finale uzbrojony w kuszę poluje na grupę uciekinierów. Znakomicie została tu ukazana bezradność głównego bohatera, który nie jest w stanie obronić towarzyszy i po kolei ich traci. Ramon Zamora zwany „filipińskim Bruce’em Lee” doskonale spisuje się w powierzonej mu roli legendy – walki z jego udziałem, w tym także ta z użyciem nunchaku, są na poziomie bardzo solidnym. Ciekawostką jest fakt, że główną rolę kobiecą zagrała I wicemiss świata z 1973, Evangeline Pascual.