Przerażające SCENY OTWARCIA w filmach SCIENCE FICTION
Kino science fiction, nawet jeśli zawiera sceny przerażające, to zwykle nie używa ich w prologach. Ma to swoje uzasadnienie, bo groza nie jest charakterystyczna dla fantastyki. Nie chodzi w niej o straszenie, lecz w miarę spokojne i właściwie przygodowe rozważanie, jaka będzie nasza gatunkowa przyszłość, co nam przyniesie dobrego i złego technika, co nam zagraża w sensie globalnym i na ile zmienimy się jako istoty biologiczne w przyszłości. Czasem jednak w SF pojawia się groza, czasem na początku. Są to filmy specyficzne, które nie do końca przynależą do fantastyki naukowej. Traktują ją swobodnie, żonglując motywami, reinterpretując je nieraz bardzo nienaukowo. Groza tego wymaga, a więc połączenie gatunku science fiction z horrorem. Nie jest to jednak element popularny konstrukcyjnie, więc poniższe filmy, prócz jednego, nie należą do mainstreamu SF.
Małpy, „2001: Odyseja kosmiczna”, 1968, reż. Stanley Kubrick
Są dwie płaszczyzny grozy w tej sekwencji świtu ludzkości – estetyczna i etyczna. Estetyczną są małpy, zrobione tak, żeby się ich bać. Są z jednej strony nad wyraz ludzkie, o wiele bardziej niż w rzeczywistości, a z drugiej dzikie, nieokiełznane, straszne, brutalne. I tutaj pojawia się druga płaszczyzna grozy tego prologu do kosmicznej podróży – małpa wykonuje kluczowy krok na swojej ewolucyjnej podróży, stosując przemoc. Tłucze więc na śmierć inną małpę za pomocą kości, a ujęcie jej twarzy straszy bardziej niż niejeden trup w horrorze.
Nieudany eksperyment, „Reanimator”, 1985, reż. Stuart Gordon
Każdy naukowiec na początku drogi popełnia błędy, zwłaszcza gdy naprawdę chce zrewolucjonizować podejście do śmierci w zawodzie lekarza. Herbert West jest studentem medycyny. Wymyśla miksturę, która pozwala ożywiać martwe ciała. Niestety jeszcze nie jest pewien, jakie powinny być dawki, więc wstrzykuje jej za dużo jednemu z wykładowców na wydziale medycyny uniwersytetu w Zurychu. Doktor umiera w męczarniach, przerażająco brocząc krwią z oczodołów. I to wszystko w pierwszych minutach filmu.
Rezonator, „Zza światów”, 1986, reż. Stuart Gordon
Kolejny w tym zestawieniu film Stuarta Gordona nie odpuszcza widzom. Fani tego typu kina znów doświadczą mnóstwa specyficznie podanej grozy, zmieszanej z eksperymentami naukowymi. Zaczyna się już na początku w tajemniczej rezydencji naukowca o specyficznych upodobaniach masochistycznych, który zatrudnia równie osobliwego asystenta. To właśnie asystent dokonuje pierwszego ważnego odkrycia za pomocą rezonatora, który otwiera przed nim obcy wymiar. Wtedy wyskakuje z niego obrzydliwa istota i próbuje zaatakować asystenta. Rani go w twarz, lecz udaje się ją z powrotem wtrącić do innej rzeczywistości. Dalej akcja toczy się już szybko, jak zawsze w tanich mieszankach horroru i science fiction od Gordona.
Pierwszy atak i pierwsza ucieczka, „Skanerzy”, 1981, reż. David Cronenberg
Cronenberg uwielbia szokować widzów od początku, ale jeszcze nie odkrywać wszystkich kart. W Skanerach krwawa jest nie kulminacja, lecz jej podwaliny – a stworzone zostały one w pierwszej scenie, gdy mężczyzna przypominający bezdomnego wchodzi do kawiarni w galerii handlowej i siada przy jednym ze stolików. Nic nie zamawia, ale mimochodem słyszy dwie rozmawiające kobiety. Zaczyna się im przypatrywać, aż w końcu i one zwracają na niego uwagę. Oceniają go źle, wytykają w rozmowie palcami, zwłaszcza jedna. Mężczyzna nie może tego wytrzymać i z powodu swojej złości, trochę w niekontrolowany sposób, atakuje kobietę swoją skanerską siłą.
Jak przestraszyć kierowcę, „Strefa mroku”, 1983, reż. Joe Dante, George Miller
Noc, opustoszała droga, samochód z dwoma kolegami pokonuje kolejne kilometry i ostre zakręty. Dookoła nie ma domów, jedynie lasy i wzgórza. Mężczyźni bawią się doskonale. Jednego z nich gra Dan Aykroyd, a drugiego Albert Brooks. Słuchają kasety, śpiewają, robią sobie zgadywanki muzyczne, aż w końcu psuje się magnetofon. Radio także nie działa. Kolejną zabawą jest straszenie. W tym Aykroyd okazuje się mistrzem. Prosi, żeby kolega zjechał na pobocze, to mu coś pokaże; coś, co jest naprawdę straszne. Na chwilę ukrywa się w mroku poza okiem widzów, aż wreszcie pokazuje swoją twarz, a jego partner w podróży zaczyna przerażająco krzyczeć.
Kwiaty, „Inwazja łowców ciał”, 1978, reż. Philip Kaufman
Fani horroru z pewnością pamiętają finałową scenę z Donaldem Sutherlandem, który wykrzywia twarz i pokazuje innym zainfekowanym przez pasożyty jedną z ostatnich wolnych od nich, czyli Nancy. Cały ten wybuch skondensowanej grozy przygotowywany jest już od pierwszej sceny, gdy na Ziemię trafiają pasożyty. Zbliżenia tajemniczych narośli na roślinach, poruszających się, oślizgłych kwiatów oraz zestawienie tego ze zwykłym ludzkim życiem jest tak zrobione, żeby widz odczuł dyskomfort. W scenie zobaczyć można również beztrosko huśtającego się księdza na placu zabaw, którego zagrał Robert Duvall. Na forach komentujących jego udział w tym filmie niektórych użytkowników przeraziło to bardziej niż obcy z kosmosu.
Stworzenie, „Prometeusz”, 2012, reż. Ridley Scott
Sekwencja ta robi wrażenie, zwłaszcza w kinie. Zasiewa w głowie widza ziarno grozy, które potem już tylko z sukcesem kiełkuje, żeby osiągnąć kulminację. A przerażający jest rozpad ciała Inżyniera. Najpierw stopniowy po wypiciu poruszającej się mazi, aż w końcu radykalny, gwałtowny, jakby coś rozrywało go od wewnątrz. Cały ten proces pokazany jest z detalami, anatomicznie, krwawo. Tak zrodził się… nie zrobię tego tym, którzy jeszcze Prometeusza nie oglądali, bo warto.