PREDATOR. Łowca doskonały
Po dotychczasowych walkach i spotkaniu nad rzeką Dutch wie, że nie ma szans w bezpośredniej walce z łowcą. Stwór jest większy i lepiej wyposażony, a on stracił swoją broń. Bohater dopiero w tym momencie rzeczywiście pokazuje, skąd się bierze jego legendarna reputacja. Wykorzystując poznane informacje na temat swojego przeciwnika, rozstawia pułapki i przygotowuje się do ostatecznego starcia. W tym samym czasie Predator, doceniwszy ducha walki pokonanego wcześniej żołnierza-Indianina, zdobywa swoje ikoniczne trofeum – wyrwaną czaszkę z kręgosłupem. To biologicznie niemożliwe (niezależnie od użytej siły), ale kogo to obchodzi, skoro wszyscy mogą się zgodzić w kwestii tego, jak kapitalna jest ta scena i cały pomysł. Wszystko to prowadzi do końcowej walki Dutcha z łowcą, a ta jest realizacyjnym majstersztykiem. Mistrzowsko budowane napięcie, fantastyczna scenografia i efekty specjalne oraz kapitalny Schwarzenegger, który potrafi połączyć przerażenie z komicznymi odzywkami – wszystko to składa się na wielki spektakl. Kiedy Predator wreszcie lokalizuje swoją ofiarę, następuje kolejna kultowa scena – zdjęcie maski i pokazanie światu ohydnego świadectwa wielkiego kunsztu zmarłego mistrza efektów specjalnych – Stana Winstona.
Podobne wpisy
Co kochamy tak bardzo w Predatorze? Po pierwsze, to rasowe staroszkolne kino akcji. Relikt wspaniałych dla gatunku czasów, gdzie nikt nie obawiał się chlusnąć wiadrem krwi i flaków w widza. Gdzie eksplozje, zniszczenia i śmierć trzeba było ukazać za pomocą praktycznych efektów specjalnych, nie komputera. Jasne, kamuflaż Predatora to przestarzała już magia komputerów, ale porównajcie sobie strzelaninę z pierwszego aktu filmu z tymi z Niezniszczalnych, gdzie fatalne CGI psuje całą wizję powrotu do korzeni gatunku. Tutaj eksplozje są prawdziwe, a bryzgająca krew to rzeczywiście płyn, a nie odrobina pikseli. Nie zrozumcie mnie źle – cyfrowa krew może wyglądać przekonująco, czego dowodem są filmy Davida Finchera, ale zazwyczaj tak nie jest. Predator dużą część swojego sukcesu zawdzięcza temu, że wygląda prawdziwie i nie szczędzi brutalnych scen i przekleństw.
Jest tam jednak miejsce również dla silnej kobiety, która nie traci głowy w krwawym zamieszaniu ani nie rzuca się w ramiona głównego bohatera przy pierwszej okazji. Podobać się mogą także piękne zdjęcia tropikalnego lasu (film był kręcony w naprawdę trudnych warunkach, co się opłaciło) i niepowtarzalna ścieżka dźwiękowa Alana Silvestriego. Ta czasem zdaje się trochę żyć własnym życiem i przytłaczać obraz, ale w większości sytuacji sprawdza się fenomenalnie. Motyw przewodni i jeżące włos na karku bębny to klasyka muzyki filmowej – całkowicie zasłużenie. Słuszną legendą obrósł także tytułowy łowca. Predator nie wygląda i nie zachowuje się jak żaden dotychczasowy filmowy stwór. Ogromnym plusem całości było przybliżenie nam jego niektórych zwyczajów. Wieszanie obdartych ze skóry zwłok, cierpliwe śledzenie i poznawanie swoich ofiar, pozyskiwanie krwawych trofeów, trzymanie się kodeksu honorowego i wysadzenie się w powietrze w obliczu klęski – to wszystko zbudowało ogromny potencjał, który jest wykorzystywany przez ostatnie 30 lat.