PRAWO ULICY (THE WIRE). „-30-”, czyli ostateczne potwierdzenie geniuszu twórców
W poprzednim odcinku #49. PRAWO ULICY. „-30-”, czyli machina działa dalej
Gdy w marcu 2008 roku na antenie HBO wyemitowany został -30-, finałowy odcinek Prawa ulicy, serial Davida Simona i Eda Burnsa już cieszył się mianem jednego z największych osiągnięć w historii telewizji. Osadzona w Baltimore historia zmagań lokalnych policjantów z narkotykowymi gangami to do dziś najbardziej przenikliwa analiza rozmaitych społecznych i instytucjonalnych mechanizmów, jaka kiedykolwiek pojawiła się na małym ekranie. Z kolei niezapomniana puenta tej sagi, czyli -30-, to ostateczne potwierdzenie geniuszu twórców.
„Liczy się każdy szczegół” – Freamon
Pomysł na serial zrodził się w głowach Davida Simona – dawnego redaktora „Baltimore Sun” oraz byłego funkcjonariusza wydziału zabójstw: Eda Burnsa. Obaj twórcy mieli już doświadczenie w opisywaniu zmagań policji z Baltimore z dealerami narkotyków – współtworzyli chociażby (również dla HBO) miniserial The Corner. W Prawie ulicy Simon i Burns poszerzyli jednak punkt widzenia. Choć serial od początku do końca pozostaje historią specjalnego policyjnego wydziału ścigającego lokalny gang narkotykowy, to w każdym kolejnym sezonie tłem dla tych wydarzeń jest inna warstwa społeczna, inna instytucja. Twórcy biorą pod lupę kolejne szczebelki społecznej drabiny – od lokalnego wymiaru edukacji aż po miejski ratusz – pokazując siatkę zależności między nimi i wykazując stojące za nimi analogiczne mechanizmy: morderczą biurokrację, krótkowzroczność czy korupcję.
Simon i Burns większość inspiracji zaczerpnęli z rzeczywistości, prawie każda postać z serialu miała swój odpowiednik w prawdziwym świecie. To poczucie realizmu wzmógł jeszcze casting – na drugim planie i w epizodach pojawili się prawdziwi policjanci, politycy czy reformowani gangsterzy.
Prawo ulicy zwraca uwagę również swoją literacką konstrukcją. Składają się na nią nie tylko otwierające każdy odcinek cytaty poszczególnych bohaterów, ale przede wszystkim – struktura poszczególnych sezonów. Simon sam porównał kolejne odcinki serialu do rozdziałów, które razem składają się na większą całość. Oznacza to, że nie da się mówić o pojedynczych epizodach Prawa ulicy – dyskusja o finałowym odcinku to więc również, do pewnego stopnia, dyskusja o całym serialu.
„Kłamstwo to nie punkt widzenia. To po prostu kłamstwo” – Terry Hanning
Centralną postacią serialu jest Jimmy McNulty – niepokorny funkcjonariusz wydziału zabójstw, regularnie działający na przekór przełożonym, ścigający kolejnych kryminalistów tyleż z moralnej potrzeby, co dla zaspokojenia własnego ego. W finałowym sezonie McNulty, któremu odmówiono środków na tropienie gangstera Marlo Stanfielda, zaczyna inscenizować działania zmyślonego seryjnego mordercy. Do schwytania fikcyjnego zabójcy zaangażowany zostaje cały wydział, a bohater wykorzystuje pozyskane w ten sposób pieniądze i sprzęt do wytropienia Marlo. Jego nieświadomym sprzymierzeńcem w tej maskaradzie zostaje Scott Templeton – młody redaktor „Baltimore Sun”, który w pogoni za sensacją gotów jest przekłamywać swoje reportaże (ciekawostka: w tej roli Tom McCarthy, przyszły reżyser Spotlight).
Piąty sezon Prawa ulicy skupia się właśnie na światku reporterskim. Simon nie tylko odreagowuje tu własne frustracje z czasów pracy w „Baltimore Sun” (zorientowany widz bez trudu wyłapie aluzje do ówczesnych przełożonych Simona), kontrastuje też ze sobą dwie wizje dziennikarstwa. Postępującą tabloidyzację mediów uosabia tu więc cyniczny karierowicz Templeton, naprzeciw niego staje zaś doświadczony i uczciwy redaktor Gus Haynes.
Ten dziennikarski wątek to, niestety, prawdopodobnie najsłabszy element serialu. Nie chodzi tu o wnioski, do jakich dochodzi Simon (które są, jak zwykle, celne), tylko o nadmierny dydaktyzm całego wątku, opartego na zbyt prostych opozycjach. Jego wartość uwidacznia się gdzie indziej – pokazuje bowiem, z jaką władzą wiąże się kreowanie odpowiednich narracji. W finałowym odcinku widzimy w końcu, jak fikcyjna historyjka o seryjnym mordercy przynosi niespodziewane korzyści dla części postaci. Wprawdzie McNulty odchodzi ze służb mundurowych w niesławie, jednak Templeton za swój przekłamany reportaż zostaje nagrodzony Pulitzerem, z kolei burmistrz Carcetti, za wkład włożony w poszukiwania „mordercy”, dostaje się na fotel gubernatora.
Ten wątek kreowania narracji widać też na przykładzie konfliktu Marlo i Omara Little’a – postrachu wszystkich dealerów z Baltimore. Wydaje się, że zwycięzca w tej walce jest oczywisty – w finale serialu Omar nie żyje, z kolei Marlo zostaje zwolniony z aresztu i dostaje szansę na dołączenie do świata legalnego biznesu. Marlo dostaje więc to, o czym zawsze marzył jego dawny rywal Stringer Bell. Problem w tym, że dla gangstera takie rozwiązanie to największe życiowe piekło – działanie poza granicami prawa to jedyne życie, jakie zna. Marlo zostaje więc skazany na egzystencję w zapomnieniu, podczas gdy legenda Omara żyje dalej. W półświatku Baltimore wciąż krążą historie o jego śmierci w spektakularnej strzelaninie – nieważne, że w rzeczywistości Omar zginął podczas zwykłego kupowania fajek, na dodatek z ręki dziecka.
„Nikt nie wygrywa. Jedna strona przegrywa wolniej” – Prez
Zwieńczenie wątku Marlo okazuje się symptomatyczne dla całego Prawa ulicy. W finałowym odcinku serialu Simon pokazuje, jak kolejne postaci szukają dla siebie nowych miejsc w społecznej strukturze. Jedni (jak Carcetti) awansują na wyższe stanowiska, inni (jak Marlo) całkiem zmieniają swoje pole działania. Prawdziwych „zwycięzców” można tu jednak policzyć na palcach jednej ręki. Jednym z nich jest niewątpliwie Slim Charles – gangster, który zaczynał od roli doradcy kolejnych lokalnych bossów, a niespodziewanie skończył na szczycie przestępczej hierarchii. Istotna jest też ścieżka, jaką przechodzi Bubbles – narkoman z ulicy, regularnie dorabiający jako policyjny informator. Przez bite pięć sezonów obserwowaliśmy jego próby zerwania z nałogiem, jednak dopiero w finale bohaterowi udaje się zostawić dawne życie za sobą i zamieszkać z siostrą.
Jego wątek to jeden z nielicznych jasnych punktów odcinka. Całościowy wydźwięk Prawa ulicy jest jednak nieszczególnie krzepiący. Przez cały serial twórcy pokazywali zmagania jednostek z bezduszną instytucjonalną machiną, tropili systemowe patologie w mikro- i w makroskali. W zamykającej serial sekwencji montażowej Simon cofa kamerę, pokazując pełną skalę funkcjonowania społecznego mechanizmu – kolejne postaci wychodzą ze swoich starych ról, jednak ich miejsce zajmują kolejni bohaterowie. Wprawdzie McNulty odszedł ze służby, ale rolę „niepokornego gliny” przejmuje jego kolega z wydziału Sydnor. Miejsce Omara na ulicy przejmuje nastoletni Michael Lee, miejsce Bubblesa – inny nastolatek: Dukie. Poszczególne trybiki wymieniają się, jednak cały mechanizm działa dalej w ten sam sposób.
David Simon nie pozostawia zatem zbyt dużej nadziei na zmianę tego obrazu. Najważniejszą lekcją, jaką możemy wyciągnąć z seansu Prawa ulicy, jest większa świadomość funkcjonowania poszczególnych społecznych mechanizmów. Szczególnie wymowne jest w tym kontekście finałowe ujęcie odcinka (i całego serialu), w którym po raz ostatni widzimy panoramę Baltimore – prawdopodobnie najważniejszego protagonisty serii.