search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Polskie Nagrody Filmowe, WTF?

Rafał Oświeciński

5 marca 2013

REKLAMA

Oscary Oscarami, ale Orły, to dopiero nagrody! No, gwoli sprawiedliwości, ustępują naszym Złotym Krabom, niemniej to wydarzenie niebłahe w polskim światku filmowym. Spęd rodzimych celebrytów to prawie jak rewia mody na hollywoodzkim czerwonym dywanie, a uroczysta gala prawie przyćmiewa najbardziej olśniewające uroczystości Oscarów, Cezarów, Globów i Baftów. Prawie, wszystko prawie.

Prawie fajne są wyniki. Już niektóre nominacje budziły konsternację u obserwatorów ojczystej kinematografii – Szaflarska z szansą na wygranie Orła za najlepszą pierwszoplanową rolę kobiecą w „Pokłosiu” (serio, pamiętacie tam pierwszoplanową rolę kobiecą pani Szaflarskiej??), Polański ze swoją „Rzezią” (prawdziwie polski film fabularny), ogrom nominacji dla bardzo przeciętnego „Mojego roweru” i dołączenie „Drogówki” Smarzowskiego do tego peletonu najlepszych w 2012 roku, choć film miał premierę 1 lutego 2013, a wcześniej być może i był gdzieś grany, ale… gdzie?

Na nieśmiało zadane pytanie odpowiada Wikipedia:

Kandydatami do Polskich Nagród Filmowych mogą być wszystkie polskie filmy fabularne (oraz ich twórcy i aktorzy), które były wyświetlane po raz pierwszy w Polsce przez co najmniej tydzień na ogólnodostępnych płatnych pokazach, w okresie od 1 stycznia do 31 grudnia. Nominacje uzyskują kandydaci, którzy osiągną pięć najlepszych rezultatów w każdej kategorii. Grupę, ponad 500 członków Polskiej Akademii Filmowej, stanowią profesjonaliści dziewięciu zawodów filmowych, którzy w swoim dorobku mają przynajmniej jeden film fabularny, rozpowszechniany w Polsce po 1989 roku.

Ok, przyjrzyjmy się, kto wygrał.

Najlepszy film to „Obława”. Nie mam wątpliwości, że to najlepszy film polski zeszłego roku – trochę w cieniu „Pokłosia”, o którym dyskutowano, o które się spierano, ale to film Krzyształowicza będzie klasykiem za lat kilka – bardzo odważny w treści, znakomicie zagrany i do tego zrealizowany wybornie –  Orły powędrowały do autora zdjęć (coraz lepszy Arkadiusz Tomiak), dźwięku, kostiumów.

Najlepszy aktor to Maciej Stuhr, który nareszcie zrywa z kabareciarskim emploi i w „Pokłosiu” oraz w „Obławie” zagrał znakomicie.

Najlepsza aktorka to Agnieszka Grochowska. „Bez wstydu” nie widziałem, zresztą chyba mało kto widział, a jeszcze mniej było zainteresowanych jakimkolwiek protestowaniem, co było zaskakujące, wszak to film o rasowym kazirodztwie. Niemniej Grochowska to jedna z najbardziej utalentowanych polskich aktorek i do tego jedna z niewielu, która opiera się tvn-owskiej komromowej mamonie. Brawo!

Najlepsi drugoplanowi to Jakubik w „Drogówce” i Kulig w „Sponsoringu” (rola ok, film mniej ok).

Najlepszy scenariusz to „Drogówka” Smarzowskiego. OK, scenariusz jest świetny, ale wciąż mam kłopot z wyobrażeniem sobie tego filmu w kalendarzu 2012. Nie wiem, co takiego kierowało szanowną Akademią, żeby ten film umieścić pośród zeszłorocznych filmów, tym bardziej, że – uwaga – ani Smarzowski jako reżyser nie dostał nominacji, ani sama „Drogówka” nie została nominowana do najlepszego filmu, co już zakrawa na jakąś kpinę.

 

Największe WTF zostawiam na koniec.

Roman Polański został najlepszym reżyserem filmu polskiego. Wiecie, tego z Kate Winslet, Jodie Foster, Christopherem Waltzem i Johnem C. Reillym. Rozumiem, że PISF wsparł (2mln zł na 25mln $ budżet), ale proszę, podpowiedzcie, gdzie tu czai się cokolwiek związanego z kinem polskim, oprócz osoby reżysera i symbolicznej ściepy na produkcję? Już nawet abstrahując od pochodzenia „Rzezi” to Polański nie nakręcił niczego niezwykłego – psychodrama w apartamencie to nie żaden reżyserski popis a raczej aktorski samograj, którego siłą jest talent każdej z gwiazd na planie oraz słowa ze sztuki Yasminy Rezy. Jasne, dobrze to wszystko ze sobą gra, emocjonalne napięcie jest umiejętnie dawkowane, niemniej gdzie tu do Krzyształowicza i jego wizji świata powojennego? Gdzież do odwagi Pasikowskiego? Gdzież do pomysłowości Smarzowskiego, wyczucia Leszka Dawida?

Drugi WTF poszedł w ręce Michała Urbaniaka, który – za rolę w „Moim rowerze” – został uznany za aktorskie odkrycie roku. Być może tylko ja miałem problem z tą rolą, ale widziałem w niej więcej drewna niż gdziekolwiek, nawet jeśli przypudrowanego od czasu do czasu naturalnym luzem. Urbaniak to dobry muzyk, gdzieniegdzie nazywany wielkim artystą, jednak przy takim Marcinie Kowalczyku zwyczajnie blednie. Kowalczyk w roli Magika zaskoczył wszystkich – tych, którzy nie wierzyli, że można oddać emocjonalną złożoność pierwszych skrzypiec Paktofoniki, oraz tych, którzy nie spodziewali się niczego dobrego po ekranizacji życia jakiegoś rapującego blokersa. Kowalczyk pozamiatał i stworzył rolę-ikonę. To było wejście smoka, zasłużenie oklaskane nawet przez tych, którzy do „Jesteś Bogiem” nie pałają miłością. To on był największym odkryciem roku 2012 i basta. Trzeba być wyjątkowo ślepym, żeby tego nie zauważyć.

Taki wyborami Polska Akademia Filmowa nie zyska ani poklasku, ani większego szacunku.

Avatar

Rafał Oświeciński

Celuloidowy fetyszysta niegardzący żadnym rodzajem kina. Nie ogląda wszystkiego, bo to nie ma sensu, tylko ogląda to, co może mieć sens.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA