Te ostatnie lata rozumiem jako maksymalnie dekadę. To okres, który w filmie widzowie zwykle dobrze pamiętają, a w polskim kinie szczególnie, bo aż tak się u nas wiele nie dzieje. Tym bardziej o poniższych filmach wciąż powinno być głośno. Tak jednak nie jest. Miały swoje 5 minut, mniej lub bardziej spektakularne, a teraz raczej już się o nich nie wspomina, przynajmniej w takim stopniu, jak powinno i faktycznie się robi chociażby w przypadkach komedii romantycznych. Jest tak dlatego, że poniższe filmy są raczej trudniejsze w odbiorze, ale za to dopracowane montażowo, narracyjnie, wizualnie, aktorsko i… dźwiękowo. A ten temat ostatnio rozgrzewa widzów i krytyków. Tak więc, jeśli szukacie na wieczór ciekawych filmów, a na dodatek polskich, przy których nie zrobi wam się wstyd za naszą rodziną sztukę wizualną, wybierzcie poniższe tytuły.
Zadam najpierw nieco zaczepne pytanie, czy ktoś w ogóle słyszał o tym filmie? Wtedy jeszcze Bartosz Konopka nie był tak znany, jak dzisiaj, a to dzięki Lady Love, niemniej już pokazał swój kunszt realizatorski oraz dbałość o nadanie produkcji bardzo zindywidualizowanego charakteru. Dzięki temu Krwi Boga nie da się porównać z żadnym innym, stylizowanym historycznie filmem, który polscy twórcy nakręcili w XXI wieku. Tylko więc dlaczego jest on tak mało znany?
Ciekawa fabuła nie tylko „jak na polski horror”. Film opowiada historię Piotra, młodego mężczyzny, który przyjeżdża z Anglii do Polski, aby poślubić swoją narzeczoną. Ceremonia ma się odbyć w wiejskim domu, który para otrzymała w prezencie ślubnym. Podczas przygotowań do wesela Piotr odkrywa na terenie posiadłości ludzkie szczątki, a od tego momentu zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Podczas wesela Piotr zostaje opętany przez ducha młodej kobiety, która zginęła w tajemniczych okolicznościach. Jego zachowanie staje się coraz bardziej nieprzewidywalne i niepokojące, co wprawia gości weselnych w konsternację. Film w mistrzowski sposób łączy elementy horroru i dramatu, tworząc atmosferę napięcia i niepewności, a jednocześnie porusza tematy związane z historią i pamięcią zbiorową. Tak więc horror, ale z głęboką refleksją nad naszą polskością.
Film naprawdę obrazowy, stawiający widza w pozycji zupełnego zdziwienia, niedoświadczonego uczniaka, który nie jest w stanie połapać się, o co chodzi z montażem, narracją, i dlaczego te sceny są tak kontrowersyjne. Ale najlepiej będzie, gdy widzowie będą faktycznie oceniać kontrowersyjność Baby Bump, pamiętając o swoim dojrzewaniu. Jak świat się wtedy przepoczwarzał na ich oczach w coś, co może być zupełnie inaczej pojmowane niż na sposób wczesnodziecięcy, ze wszystkimi tego konsekwencjami, w tym i tymi obrzydliwymi…
Wadą filmu jest chyba tylko jego zakończenie, chociaż całość została tak emotywnie poprowadzona, że jestem w stanie wybaczyć Maciejowi Pieprzycy zbyt łopatologiczny, dosłowny, dopowiedziany etc. finał. To oczywiste, że Arkadiusz Jakubik sprawdza się w tego typu kreacjach, ale zadziwił mnie Mirosław Haniszewski, jak poprowadził swojego bohatera, jak wiele twarzy widzom pokazał, zwłaszcza w perspektywie relacji policjanta z przestępcą.
Film Agnieszki Smoczyńskiej zadziwia nie tyle na poziomie treściowym, bo polscy twórcy mieli już wiele abstrakcyjnych pomysłów w historii, co wizualnym. To niezwykłe dzieło wpisuje się w konwencję musicalu z elementami horroru i baśni. Opowiada historię dwóch syren – Srebrnej i Złotej, które trafiają do nocnego klubu w Warszawie… uwaga… z lat 80. XX wieku. Tam odkrywają świat ludzi, pełen muzyki, miłości, ale także mroku i niebezpieczeństw, w tym tych tak charakterystycznych dla naszej poprzednioustrojowej historii. Film naprawdę zachwyca oryginalnym podejściem do tematu, nietuzinkowym scenariuszem i wyrazistymi kreacjami aktorskimi. Córki dancingu to opowieść o dorastaniu, przemijaniu i poszukiwaniu własnej tożsamości, która zostaje w pamięci widza na długo po seansie.
Można powiedzieć, iż to niespotykane, że się udało. Fabuła produkcji to zgrabne połączenie klasycznego horroru oraz thrillera psychologicznego. A niewątpliwą ozdobą produkcji jest Olaf Lubaszenko. Kowalski mistrzowsko buduje napięcie, wplatając w historię zarówno momenty ciszy, jak i dynamiczne, konfrontacyjne sceny. Aż się prosi, żeby fabuła miała jakiś dalszy ciąg, a milicjant Marek pojawił się w kolejnej części serii, niekoniecznie związanej z fabułą Ostatniej wieczerzy, ale z serią spraw, które rozwiązał, oczywiście w klimacie gotyckiego horroru.
Sugestywny tytuł, doskonale obrazujący, jak głęboko tkwi w naszym społeczeństwie problem z akceptacją. Rola Daniela Rycharskiego idealnie skrojona pod Dawida Ogrodnika, z tym jednym zastrzeżeniem, że scenariusz włożył mu w usta zbyt wiele dosłowności w edukowaniu przeciwników równości. Nie jest to może przyczyna, z powodu której wśród ról Ogrodnika nie jest ona najsławniejsza, lecz warto i tak się z nią zapoznać. Pomysł na skonfrontowanie katolicyzmu z homoseksualizmem jest ze swojej natury bardzo ciekawy, wręcz lawendowy.