PLEMIONA EUROPY. Europa bez Unii jest skazana na APOKALIPSĘ
Wieść gminna (albo promocyjna) niesie, że scenarzysta Philip Koch tak bardzo przeraził się skutkami nadciągającego brexitu, że musiał przemienić ów lęk w artystyczną wizję końca Europy, jaką znamy. Pytanie, czy aby na pewno tą wizją musiał dzielić się z subskrybentami Netfliksa.
Podobne wpisy
Rok 2074, apokaliptycznie przeorany Stary Kontynent. Po „czarnym grudniu”, czyli blackoucie z 2029 roku, Europa pogrążyła się w chaosie, a zamiast kontynentalnej integracji doszło do głębokich i nieodwracalnych podziałów, na mocy których powstało kilkadziesiąt/kilkaset plemion walczących między sobą o władzę. Jedni (Szkarłatni), prowadzeni przez Ojca, pragną odbudować ład sprzed katastrofy, inni (Wrony) dążą do militarnej dominacji bez względu na poniesione konsekwencje. W epicentrum wojny trafiają zaś Źródlanie, ukrywający się w lasach lud pragnący spokoju i egzystencji zgodnej z rytmem przyrody. Trójka jego przedstawicieli – rodzeństwo Liv (Henriette Confurius), Kiano (Emilio Sakraya) i Elja (David Ali Rashed) – zostaje rozdzielona i trafia do różnych ośrodków władzy. Zarzewiem konfliktu, oprócz rzecz jasna rozbuchanych ambicji, jest pojawienie się tajemniczego statku Atlantów z sześcianem na pokładzie, którego moc może diametralnie zmienić oblicze rywalizacji i przechylić szalę na jedną ze stron.
Wystarczy seans pierwszego odcinka Plemion Europy, by w głowie pojawiły się odniesienia do The 100 oraz Gry o tron. Z serialem stacji CW łączy niemiecką produkcję przede wszystkim przedstawienie zdegradowanej rzeczywistości, w której obok siebie mogą istnieć zniszczone budynki, rozwinięta technologia oraz miecze jako podstawowe narzędzia walki. Mariaż elementów trybalnych ze średniowiecznymi oraz postnowoczesnymi, przy jednoczesnym postawieniu w centrum wydarzeń młodych bohaterów, jest już mało zaskakujący, zwłaszcza gdy przypomni się jeszcze o See zrealizowanym przez Apple TV+. Z kolei same perypetie niemieckiego rodzeństwa przypominają losy najmłodszych latorośli rozbitego domu Starków. Zresztą, w obu produkcjach, raz z Północy, a raz z Dalekiego Wschodu, nadciąga nikomu nieznane niebezpieczeństwo, przeciwko któremu zapewne powstanie konieczność zawiązania wielowektorowego aliansu.
Fundamenty serialu Netfliksa są oczywiste: niezgoda rujnuje, gdy w miejscu altruistycznej integracji pojawiają się narodowe, lub w tym przypadku plemienne, partykularyzmy. Polityczność Plemion Europy da się wyraźnie odczytać przez pryzmat ruchów tektonicznych zachodzących na płaszczyźnie społecznej, gdy spada zaufanie do struktur unijnych. To dlatego bohaterowie pochodzący z ludu wyznającego izolacjonizm zostają wciągnięci w wir wydarzeń. Zmiany są tak potężne, że nie da się przed nimi uciec. Zanik prawnych mechanizmów odpowiedzialnych za utrzymanie bezpieczeństwa prowadzi do anarchii.
Sęk w tym, że zaprezentowana historia nie jest w jakikolwiek sposób poruszająca, skoro na ekranie przewijają się głównie tekturowe postaci zamiast pełnokrwistych bohaterów. Motywacje są czytelne od samego początku, mnóstwo dialogów dotyka tych samych zagadnień, a na dodatek scenarzyści nie starają się zniuansować głównego przesłania serialu. Wszystko odgrywa się jak gdyby automatycznie, zgodnie z wielorazowo wykorzystywanymi prawidłami, przez co ani przez moment nie pojawia się przestrzeń na zaskoczenie. Owszem, sześć około czterdziestopięciominutowych odcinków mija niepostrzeżenie, akcja prze do przodu na złamanie karku, ale cóż z tego, skoro oprócz krótkotrwałej radochy Koch et consortes nie proponują niczego, co mogłoby wzruszyć, zaszokować, ewentualnie skłonić do zderzenia serialowej rzeczywistości z własnymi przekonaniami. Kto wierzy w sens Unii Europejskiej, ten po seansie Plemion Europy pocmoka z aprobatą, kto zaś jest eurosceptykiem, temu przypadnie dezaprobata wobec oglądanej historii.
Nie da się ukryć, że pierwszy sezon niemieckiej produkcji jest zaledwie prologiem do opowieści zakrojonej na znacznie szerszą skalę. Być może jest tak, że scenarzyści dostaną więcej pieniędzy na zrealizowanie swoich wizji, gdy tylko publiczność zaufa im po premierze sześciu odcinków, dzięki czemu serial stanie się znacznie bardziej widowiskowy. Na razie Plemiona Europy można potraktować jako cichego pogrobowca Gry o tron.
Osobny akapit należy się dwóm aktorom znacząco wybijającym się ponad ogólną, bardzo przeciętną tendencję. Melika Foroutan i Oliver Masucci, bo o nich mowa, bawią się swoimi rolami, kradną każdą scenę z ich udziałem i wprost nie mogę się doczekać ich konfrontacji, do której być może kiedyś dojdzie. Ona gra odrobinę, acz świadomie przerysowaną femme fatale zawiadującą dużym oddziałem Wron, wojowniczkę walczącą o władzę i posiadającą męski harem, on zaś jest szekspirowskim błaznem w postapokaliptycznym świecie. Rusza wąsem à la Michał Wołodyjowski, jest po Mefistofelesowsku uroczy, a na dodatek potrafi w odpowiednim momencie przekłuć pompowany balonik powagi.
Więcej w Plemionach Europy powodów do rozczarowań aniżeli zachwytów, niemniej jednak tkwi w tym serialu ogromny potencjał, który przy odrobinie szczęścia może zostać wykorzystany do stworzenia naprawdę pasjonującego widowiska.