PARKS AND RECREATION. Niczym domowe ognisko
Pawnee jawi się jako magiczne miejsce, do którego chcemy pojechać, choć samo w sobie jest tak przeraźliwie nudne. To tutaj na przestrzeni siedmiu sezonów ma miejsce jedna z tych niesamowicie ciepłych historii okraszonych amerykańskim humorem. Twórcy opowiadają o relacjach pracowników przyziemnego Działu Parków i Rekreacji, i chociaż ta otoczka wydawać się może z góry nieciekawa, okazuje się wyjątkowo urzekająca.
Poznajcie Leslie Knope. Zapytacie pewnie: „a kim ona jest?”. Cóż, to główna bohaterka Parks and Recreation, najzdrowszego serialu pod słońcem. To właśnie Leslie stara się utrzymać dział w ryzach i wychodzi na to, że tylko jej jednej z całego zespołu zależy na tej deprymującej pracy. Leslie jest osobą, która zazwyczaj buja w obłokach, ale jej intuicyjne myślenie nie raz wybawia drużynę z kłopotów. Jest najlepszą pracowniczką, marzy o zostaniu burmistrzem Pawnee, pragnie znaleźć mężczyznę ze snów, troszczy się o wszystkich przyjaciół i choć potrafi być nadpobudliwa, uwierzcie mi, że chcielibyście się z nią kumplować. Towarzyszy jej gromada zróżnicowanych, nieco przerysowanych postaci, a wspólnie tworzą jeden z najciekawszych zespołów aktorskich ostatnich lat.
Zależało mi na przedstawieniu wam bohaterki granej przez Amy Poehler, bowiem to na niej najczęściej skupia się akcja serialu. Jej postać, zagrana z niesłychaną werwą, potrafi skraść serce każdego widza. To Leslie poznaje nas kolejno z resztą pracowników działu, budując zarazem całą otoczkę serialu. Ale właśnie, o czym dokładnie jest Parks and Rec? To przede wszystkim serial o przyjaźni i aspektach, które wnosi ona do naszego życia. Ta przepiękna opowieść stara się pokazać, jak ważne potrafią być relacje międzyludzkie i jak wiele w naszym życiu zależy od zdrowych i szczerych przyjaźni. Serial porusza również inne wątki, jak relacje mentor-uczeń czy szef-pracownik. Poznając osobliwości Pawnee, zaczynamy przeżywać to, co bohaterowie, przedstawiony świat traktujemy z namacalną czułością, a im bliżej końca, tak tym bardziej nie mamy ochoty żegnać się z jego cudacznymi urokami.
Są takie seriale, które można nazwać przytulnymi. Kiedy je oglądamy, zaczynamy czuć ciepło domowego ogniska. Wprawiają nas w dobrotliwy nastrój, poprawiają nam humor, nie starając się go na siłę zepsuć, bywają całkiem ckliwe, ale zawsze rehabilitują się w najmniej oczekiwanym momencie. Mowa tu przykładowo o Dobrym miejscu, Biurze, Brooklyn 9-9 czy nawet Specjaliście od niczego. Do tej grupy musimy zaliczyć Parks and Recreation. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że opisywana przeze mnie komedia przoduje w tej całej „przytulności”. A tworzył ją przecież Michael Schur, człowiek, który maczał palce praktycznie w każdym z wymienionych przeze mnie tytułów; czuć w Parkach jego rękę i humor.
Siła Parks and Recreation tkwi w paru znaczących kwestiach. Pierwszą będą, rzecz jasna, wybitnie napisane postaci; to w nich scenariusz znajduje swoje oparcie i dzięki nim odcinki chwytają widza za serducho i wcale nie zamierzają puścić. Sercem brygady jest Leslie, natomiast „głównodowodzącym szefem” – Ron Swanson, prawdziwy Amerykanin z krwi i kości, o którym tekst pisałem już jakiś czas temu. Ten wąsaty jegomość o tubalnym głosie okazuje się zupełnym przeciwieństwem Knope, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by prędko zostali najlepszymi przyjaciółmi.
Nie zapominajmy jednak o całej reszcie plejady gwiazd, bo przecież tutaj swoje skrzydła rozwijali Chris Pratt oraz Aziz Ansari, a amerykańskiego odkupienia szukał Rob Lowe. Przyjaciółkę Leslie gra Rashida Jones, całkiem charakterystyczna aktorka o sympatycznym uśmiechu. Jej postać jest pewnym kontrastem dla postaci Knope, co tylko dodaje wyrazistości ich pokrętnym perypetiom. Natomiast Pratt z Aubrey Plazą kreują nieco niekonwencjonalny duet – on wciela się w rozweselonego błazna, ona zdaje się być personifikacją zła, dość dziwaczną i złowieszczą dziewczyną, gnębiącą innych, ale przy tym ukrywającą własne problemy. Na uwagę zasługują jeszcze dwie postaci, które dołączają do serialu później: Ben Wyatt (Adam Scott) i Chris Traeger (Rob Lowe). Zostają oni wysłani „z góry”, by doprowadzić do porządku tytułowy dział i wszystkie mu podległe, a sami wnoszą do serialu wiele, oj, wiele. Twórcy czerpią z biografii Scotta i w Parks and Recreation znajdziemy jego neurotyczną pedantyczność połączoną z miłością do zespołu R.E.M., a Rob Lowe, aktor napiętnowany skandalem w Hollywood, gra tutaj jakby człowieka na autoterapii. Jego postaci nie da się nie lubić – zafiksowany na punkcie swoich „zbyt pozytywnych” wymysłów wywołuje u widza ciągły uśmiech na twarzy. Lowe to utalentowany aktor; świadomie prowadzi bohatera i z łatwością robi z niego mojego ulubieńca.
Pozostaje humor, momentami do bólu infantylny, w większości przypadków przemyślany i nieprzekraczający granic dobrego smaku. Scenarzyści umieją rozbawić widza, fundując mu nienaganną, lekko głupkowatą rozrywkę. Nie zmienia to faktu, że jest to serial cholernie rozluźniający – potrafi usadowić człowieka na fotelu, dostarczyć zabawy na cały wieczór i krzyknąć do niego: „zostajesz, odpalaj kolejny sezon!”. Najważniejsze w tym wszystkim jest poczucie bliskości oraz osobliwość i urokliwość samego Pawnee, co w połączeniu z gagami i komicznymi sytuacjami tworzy niepowtarzalną atmosferę.
Zapraszam do Pawnee. To miasteczko bez kompleksów, z pomysłem na siebie od początku do końca, z gromadą pierwszorzędnych postaci i unikatową, przyjemną historią. Miłe miejsce, idealne do odwiedzenia w upalny letni wieczór.