search
REKLAMA
Kino klasy Z

PAN „WYPADEK”. VHS-owe mordobicie na podstawie komiksu

Jarosław Kowal

12 czerwca 2018

REKLAMA

Już pierwsza walka w pubie przyćmiewa niemal wszystko, co zobaczycie dzisiaj w Hollywood. Adkins – jako współautor scenariusza i jeden z producentów – doskonale wiedział, jak trudno nakręcić dobrą scenę walki. Wyznaje zasadę naturalności i nawet jeżeli ma świadomość, że dałoby się któryś z pojedynków odegrać jeszcze lepiej, woli postawić na jedno ujęcie, niż ciąć i wstawiać dodatkowe ciosy przy montażu. Pretekstem dla pierwszego starcia jest PMT (Post Murder Tension), syndrom napięcia po dokonaniu morderstwa, który dodatkowo umotywowany jest wyznaniem: „Nie walczę już z ludźmi, niszczę ich”. Proste, banalne, ordynarne i… niesłychanie skuteczne w przywoływaniu ducha kaset magnetowidowych. W jednym z wywiadów Adkins wyznał zresztą, że inspirację stanowi dla niego między innymi Richard Norton, któremu w innej walce bezpośrednio oddaje hołd, ironicznie pytając przeciwnika: „Bolało?”. To niemalże wierne odtworzenie sceny z Na celowniku, gdzie Norton wymieniał ciosy z Sammo Hungiem.

Jedną z trudności przy tworzeniu niezależnego filmu ze skromnym budżetem jest brak możliwości spotykania się wszystkich aktorów w tym samym czasie i podejmowania wspólnej pracy nad choreografią. Nieocenione jest więc wsparcie Tima Mana (na ekranie walczy jako motocyklista z kaskiem wzorowanym na stroju Bruce’a Lee z Gry śmierci), który zawsze najpierw ćwiczy walki w rodzimej Szwecji wraz ze swoją drużyną. Dzięki temu czas spędzony na planie można maksymalnie skrócić i chociaż nie jest to rozwiązanie idealne (znacznie większy komfort daje wysiłkowy trening, jakiemu poddaje się Keanu Reeves, gdy wciela się w postać Johna Wicka), pozwala widzowi patrzeć na umiejętności wytrenowanego ciała, a nie na sprytny kamuflaż montażysty.

Kadr z filmu "Pan Wypadek"

Walka, nad którą pracowano najdłużej (cztery dni) i która wypada zdecydowanie najlepiej to starcie z tytanami, którzy nigdy nie dostali szansy, by w pełni dowieść swoich umiejętności. Adkins staje do boju ze znakomitymi wojownikami – Michaelem Jai Whitem, czyli Spawnem, o którym wolelibyśmy zapomnieć, ale też odtwórcą głównych ról w Champion 2 czy Black Dynamite, oraz Rayem Parkiem vel Darth Maulem lub Snake Eyesem z G.I. Joe. Panowie nie mają już tej prędkości co dekadę temu, ale wciąż posiadają umiejętności, których oglądanie na ekranie to czysta przyjemność, a w dodatku oświetlenie w tym starciu umieszczono ponad ich głowami, co pozwoliło uniknąć ograniczenia ruchów i filmować pod dowolnym kątem.

Obok gatunkowych wyjadaczy najciekawiej wypada Amy Johnston – aktorka, która występuje głównie w filmach podobnego kalibru, a także w fanowskim Dragon Ball Z: Light of Hope, gdzie wcieliła się w postać Androida 18. Ma na koncie także wyczyny kaskaderskie na planie Deadpool 2, Legionu samobójców czy Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz, w którym była dublerką Scarlett Johansson. Szkoda, że nie dostała więcej czasu ekranowego i chociaż w nadchodzących projektach czekają ją główne role, to żadna z nich nie zanosi się na dzieło przełomowe, które pozwoliłoby jej stać się nową „atomową blondynką„.

Scott Adkins wyraził nadzieje na stworzenie sequela, a jak wiele jego filmów pokazuje (chociażby Champion czy Ninja), dopiero w kontynuacjach w pełni rozwija skrzydła. Oby tylko znalazł się ktoś, kto uzupełni akcję o historię i będziemy mieli przebój na miarę VHS-owych klasyków.

REKLAMA