ONI RZĄDZĄ UMYSŁAMI WIDZÓW. Najważniejsi twórcy seriali.
Wszyscy kojarzymy takie osobistości jak Charlie Sheen, Bryan Cranston, James Gandolfini, David Duchovny albo Steve Buscemi. Ale czy wiemy kim jest David Chase? Steven Moffat? Mówi nam coś nazwisko Lorre albo Schur? Pewnie dla większości z osób oglądających seriale – nie, bo zazwyczaj patrzymy na tych co występują przed kamerą i są w blasku reflektorów. Skupiamy się na intrygującej fabule, wrażeniach, które produkcje telewizyjne generują, magnetyzmie, który ściąga regularnie przez ekran, często przez wiele lat. Ale pomysłodawcy seriali, choć widoczni w czołówkach każdego odcinka pod tekstem “Created by”, skupiają na sobie uwagę tylko wytrawnych wielbicieli telewizyjnych produkcji. Dla całej reszty są – najczęściej – anonimowi.
Warto więc przybliżyć sylwetki ojców wielkich telewizyjnych hitów. Oczywiście niektórzy z nich zaznaczyli swą obecność w kinie, są powszechnie kojarzeni, znani, jednak źródło ich twórczości wypływa z telewizji właśnie, gdzie ich pomysły – często rewolucyjne, wywracające do góry nogami oczekiwania widzów – przybrały konkretną formę i treść.
Oto nasz subiektywny wybór 17 nazwisk. Najważniejszych, najwięcej znaczących i których każda kolejna produkcja jest (i będzie) wydarzeniem.
Którego z nich cenicie najbardziej? A może na liście nie ma jakiegoś ważnego nazwiska? Wpisujcie w komentarzach!
1. J.J. Abrams
A właściwie Jeffrey Jacob Abrams to jedno z najgorętszych nazwisk wśród scenarzystów i reżyserów. Twórca najnowszych dwóch części „Star Treka”, a od niedawna wiadomo, że to właśnie on ma być reżyserem nowych Gwiezdnych Wojen. Ale zanim stał się znaną marką w Hollywood najpierw zabłysnął kilkoma świetnymi produkcjami telewizyjnymi.
Czy serialomaniacy wyobrażają sobie życie bez „Zagubionych”? Ja też nie. Można się czepiać, że ten serial „skończył się” na trzecim sezonie, a zakończenie było nijakie ale prawda jest taka, że „Zagubieni” to już klasyk. Wciągająca fabuła, która pochłania widza. Do dziś pamiętam jak przez całe dnie nie wychodziłem z łóżka i tylko włączałem następne odcinki z przygodami rozbitków na tajemniczej wyspie. W swojej karierze Abrams stworzył aż pięć seriali. Pierwszy z nich ujrzał światło dzienne w 1998 r. „Felicity” było opowieścią o dziewczynie, która wyjeżdża wraz z chłopakiem do Nowego Jorku i tam stara się odnieść sukces. Wraz z Abramsem serial tworzył Matt Reeves („Projekt Monster”). Pierwszy samodzielny projektem Abramsa były „Agentki o stu twarzach”. To w nim pokazał pełnię swojego talentu: umiejętność budowania odpowiedniego napięcia, niespodziewanych zwrotów akcji i dobrze rozpisanych postaci. Serial przetrwał pięć sezonów i zdobył mnóstwo nagród, w tym Złotego Globa dla najlepszej aktorki (Jennifer Garner) w 2002 r. Jeszcze w czasie gdy emitowane były „Agentki…” na kanale ABC pojawiło się najsłynniejsze dzieło młode scenarzysty – „Zagubieni”. 170 nominacji do każdej możliwej statuetki mówi samo za siebie. Dla wielu fanów jeszcze lepszym serialem od „Lost” był „Fringe: Na granicy światów”. Często porównywany z kultowym „Z archiwum X” miał w sobie wszystko to, czego oczekują widzowie od dobrego thrillera science-fiction. Abrams wraz z Alexem Kurtzmanem i Robertem Orcim stworzyli pełną grozy, spójną mitologicznie i inteligentnie rozpisaną opowieść. Jedyną porażką J.J. Abramsa zdaje się być serial “Undercovers”, który został anulowany po jednym sezonie ze względu na niskie wyniki oglądalności i słabe oceny widzów. Obecnie możemy oglądać trzy produkcje, przy których J.J. Abrams pracuje w roli producenta: „Person of Interest”, „Revolution” i „Almost Human”. W marcu pojawi się kolejny serial SF, czyli „Believe”, którego jest producentem wykonawczym (a pomysłodawcą sam Alfonso Cuaron). A i tak wszyscy czekają na VII gwiezdnowojenny epizod. Kina w 2015 roku będą należały do J.J. Abramsa. [Marcin Cedro]
2. Alan Ball
O tym panu wystarczyłoby napisać, że stworzył „Sześć stóp pod ziemią” i „Czystą krew”. Dwa znakomite seriale, docenione mnóstwem statuetek, z milionami widzów przed telewizorami. Ten pierwszy na światowym portalu IMDb ma notę 8,9, a drugi 8,2. Ale czy może to dziwić, skoro Ball potwierdził swą klasę na dużym ekranie taką perełką, jak „American Beauty”? W telewizji zaczął jednak dużo wcześniej, współpracując przy kilku sitcomach. „Grace w opałach”, „Cybill”, „Oh grow up”, to typowe komedie, które zapomina się zaraz po ich zakończeniu. Seriale komediowe to chyba nie jest gatunek, w którym Ball czuje się dobrze. Jego pierwszy autorski projekt, „Sześć stóp po ziemią”, miał w sobie dozę humoru ale więcej w nim było ciężkiego dramatu, nie zawsze łatwego w odbiorze. Na liście 101 najlepszych seriali w historii telewizji, produkcja Balla znalazła się na znakomitym 18. miejscu, choć bardziej adekwatne jest trzecie miejsce w naszym plebiscycie.
Ciągle można podziwiać drugi bardzo dobry twór tego reżysera pt. „Czysta krew”. Scenariusz do niego napisał na podstawie powieści Charlaine Harris „The southern vampires mysteries”. Zupełnie nowe podejście do tematyki wampirów sprawdziło się w telewizyjnych realiach. Wcześniej nikt sobie nie wyobrażał, że wampir może kandydować w wyborach albo kupować dla siebie krew w zwykłym sklepie. To tylko jeden z elementów tego świetnego serialu HBO. Jak już wiadomo, że serial skończy się w 2014 na siódmym sezonie. Na razie nie wiadomo co kolejnego szykuje Ball na małym ekranie. Zaangażował się jako producent w „Banshee”, a na 2014 zaplanowana jest premiera filmu spod jego pióra, „What’s the matter with Margie”. [MC]
3. Charlie Brooker
Strzeżcie się Charliego Brookera, najbystrzejszego obserwatora codzienności za oknem. Wielu z Was może kojarzyć przede wszystkim „Black Mirror”, dla mnie osobiście najlepszy serial ostatnich lat – błyskotliwy, znakomicie wykonany i pozostawiający w stanie intelektualnego uniesienia długo po zakończeniu każdego z sześciu godzinnych odcinków (które składają się na dwa równe sezony, w tym roku przygotowywany jest trzeci). W nim właśnie efektowność formy i sztafaż SF spotkały się z nieprzeciętną treścią, która, miast oceniać rzeczywistość, raczej diagnozuje stan dzisiejszego świata rozwijającego się w rytm najnowszych technologii. Sam koncept „Black Mirror” nie jest niczym nowym – to tylko stuningowana wersja klasycznej „Strefy mroku”, choć pozbawiona elementów fantastycznych, a raczej skupiona na tu i teraz, tylko lekko wykraczająca w przyszłość (prawdopodobnie większość widzów widzi w przedstawionym świecie całkiem realną wizję, która może ziścić się za moment). Charlie Brooker to jednak nie tylko autor tego jednego serialu, ale też twórca „Dead set”, świetnie ocenianego 5-odcinkowego mini-serialu o zombie… w domu Wielkiego Brata. Masakra na planie telewizyjnego show wypełniona jest ironicznym komentarzem wymierzonym ostrzem w telewizyjne marzenia uczestników i widzów tego typu programów – jucha się leje, a świat się śmieje. Uważajcie więc na Brookera. On lubi się z nas śmiać. Jego diagnozy są trafne, ale leków musimy poszukać sobie sami. Taki to nietypowy znachor. [Rafał Oświeciński]
4. Chris Carter
Jeden z klasyków serialowej karuzeli. Lata 90. wywindowały go na sam telewizyjny szczyt – oczywiście dzięki spektakularnemu sukcesowi „Z archiwum X”, czyli czołowej produkcji telewizyjnej końca XX wieku. Powiedzieć o „X-files”, że to serial kultowy, to niewiele powiedzieć. Przede wszystkim Carter stworzył ikoniczne postaci – powściągliwej i sceptycznej agentki Scully oraz żyjącego w swoim świecie, tropiącego spiski agenta Muldera. Wrzucił ich w tajemniczy świat intryg, niedopowiedzeń i polityki skąpany w sztafażu SF; świat, który rozwija się w każdym sezonie, otwiera zamknięte dotychczas drzwi, buduje koherentną mitologię. Niewiele było (i jest) tego typu produkcji, dlatego status dzieła Cartera jest absolutnie niepodważalny – w naszym rankingu najlepszych seriali zajął 2. miejsce, tuż za „Twin Peaks”. Ale Carter odpowiada również za „Millenium”, wyjątkowy thriller niesłusznie anulowany po 3. sezonie. Pecha mieli także „The Lone Gunmen”, spin-off „Z archiwum X” z geekami, Samotnymi Strzelcami, których przygody mogliśmy niestety obserwować tylko przez jeden sezon. Chris Carter w XXI wieku ustąpił miejsca twórcom szczególnie z HBO, niemniej po całkiem udanych kinowych wersjach „X-files”, wraca w 2014 roku do telewizji. A właściwie, miejmy nadzieję, że wróci, bowiem postapokaliptyczny thriller „The After” ma zostać oceniony przez widzów VOD Amazonu (który jest producentem) i jeśli okaże się dobry, to latem tego roku możemy spodziewać się pełnej serii. Czy sprosta oczekiwaniom? Carter ma dopiero 56 lat i zdecydowanie nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. [RO]
5. David Chase
Twórca najlepszego serialu w historii, który zmienił nasze spojrzenie na mały ekran, a z HBO stworzył giganta na rynku produkcji fabularnych. Amerykański scenarzysta mógłby spokojnie znaleźć się w zestawieniu „gwiazda jednego przeboju”. Mowa oczywiście o „Rodzinie Soprano”. Genialna opowieść o mafii z New Jersey, która zachwyciła cały świat. To również pełnokrwisty dramat ze świetną grą aktorską, ze szczególnym wyróżnieniem Jamesa Gandolfiniego, który wciela się w głowę rodziny Soprano. I to wszystko zasługa Davida Chase’a, w którego głowie zrodził się pomysł na spisanie całej opowieści. Wcześniej był współscenarzystą przy takich serialach jak „Przystanek Alaska” czy „I’ll fly away” oraz stworzył 10-odcinkowy serial “Almost Grown” pod koniec lat 80. „Rodzina Soprano” to de facto jedyne jego dzieło, które podbiło serca krytyków i widzów. Jego drugi serial dla HBO, który zakończył swój żywot na pilocie, nosił nazwę „A Ribbon of Dreams” i opowiadał o historii Hollywood i filmu bardziej od strony produkcyjnej. Projekt jednak upadł. W 2012 roku Chase zadebiutował w kinie filmem “Not Fade Away”, o którym mało kto słyszał (choć z Gandolfinim w obsadzie). Obecnie Chase pracuje nad filmem „Little Black Dress”, do którego sam napisał scenariusz. Będzie to dramatyczna opowieść o kobiecie, która wróciła z wojny w Afganistanie z problemami psychicznymi, niepozwalającymi jej się zaadoptować do normalnego życia. Pomimo tego, że oprócz „Rodziny Soprano” Chase nie stworzy nic wiekopomnego, to i tak należy mu się wielki szacunek. [MC]
6. Julian Fellowes
64-latek zadebiutował z grubej rury scenariuszem do „Gosford Park” Roberta Altmana, za który zdobył całkowicie zasłużonego Oscara. Ale dopiero prawie dekadę później stworzył dzieło, z którym na zawsze już będzie kojarzony. „Downton Abbey” to zjawisko. Niby nic nowego, bo mieliśmy w końcu w latach 70. podobną historię („Upstairs, downstairs”), a i literatura anglosaska wypełniona jest dramatycznymi losami arystokratycznych rodów przedwojennej Anglii (na myśl pierwsza przychodzi „Saga rodu Forsyte’ów”). Jednak serial, którego twórcą jest Julian Fellowes, szybko zdobył uznanie zarówno krytyków, którzy nie szczędzili mu pochwał od pierwszego sezonu, ale i publiczności. Co ważne, nie tylko tej angielskiej, co jest prostym skojarzeniem, a również jankeskiej oraz światowej spragnionej sentymentalnych powrotów do obyczajowości sprzed 100 lat. Tradycja, konwenanse, mody – to wszystko obserwujemy w „Downton Abbey”; widzimy starcia starego i nowego, klasy wyższej i niższej. Na pierwszy rzut oka dominujące wątki melodramatyczne mogą spodobać się głównie płci pięknej wzdychającej do wielkich, salonowych romansów, jednak mężczyźni też znajdą wiele dobrego, choćby w sposobie obrazowania tego, czym jest męstwo właśnie, honor, dziedzictwo i odpowiedzialność. Julian Fellowes igra z historycznymi powinnościami kobiet i mężczyzn niezwykle zgrabnie, przywołując ówczesne wartości, język, ubiór, które podlegały nie raz drastycznym zmianom. Fascynujące! Skrupulatność, wrażenie autentyczności nie powinny dziwić, wszak Fellowes pochodzi właśnie z podobnego typu zamku, jego rodzina kultywowała podobne wartości, a on sam siebie określa jako spadkobiercę pamięci. [RO]
CZYTAJ DALEJ (Gilligan, Lorre, Milch, Moffat, Murphy, Schur)