One-hit wonders, czyli reżyserzy jednego udanego filmu
Autorem artykułu jest Sebastian Michalak.
Jaki jest twój ulubiony film Martina Scorsese? Taksówkarz? Wściekły byk? Chłopcy z ferajny?
Które dzieło Kubricka cenisz najbardziej? 2001: Odyseję kosmiczną? Mechaniczną pomarańczę? Lśnienie?
Najważniejszy film Tarantino to? Pulp Fiction? Bękarty wojny? A może Nienawistna ósemka?
Każdy fan kina nieraz pokłócił się o to, jaki jest najwybitniejszy obraz danego mistrza reżyserii. Ja sam na przykład uważam, że nie ma lepszego filmu Stevena Spielberga niż Szczęki, ale gotów jestem zrozumieć, że ktoś inny bardziej ceni E.T. czy Bliskie spotkania trzeciego stopnia. To po prostu rzecz gustu, a więc nic innego jak osobista, subiektywna ocena, recenzja, która, jak mawiał Oscar Wilde, więcej mówi o osobie wydającej osąd niż o tym, co zaopiniowane. Dyskusja jednak rozwija, a wzajemne wymienianie się poglądami jest doświadczeniem niebywale zajmującym. Bywają jednak twórcy tzw. one-hit wonders, których kojarzymy tylko z jednym dziełem.
Film nie jest tutaj wyjątkiem, a niespełnionych reżyserów, którzy „zrobili” jeden udany obraz, jest wielu.
Na wstępie muszę jednak zaznaczyć, że gdy mówię o obrazie udanym, chodzi mi przede wszystkim o poziom artystyczny, nie o sukces kasowy. Po drugie, przy okazji, tak, Obywatel Kane to nie jedyny świetny film Orsona Wellesa. Dotyk zła, Proces, Intruz, Wspaniałość Ambersonów, Chimes at Minight, Othello, Macbeth, Dama z Szanghaju – każdy wart zobaczenia. Po trzecie i ostatnie, ale nie najmniej ważne, Michael Cimino to nie tylko Łowca jeleni. Michael Cimino to Łowca jeleni, a także Piorun i Lekka stopa (a i Rok smoka ma dobre momenty). Kto nie widział, niech sprawdzi, nie pożałuje. Tymczasem lista.
Charles Laughton – Noc myśliwego (1955)
Od razu zaznaczam, że Laughton w tym zestawieniu to wybór inny od pozostałych. Angielski reżyser to bowiem twórca jednego filmu w dosłownym tego słowa znaczeniu. Ani wcześniej, ani później nie zrealizował już żadnego obrazu jako jego „architekt”. Noc myśliwego to znakomity, mroczny thriller, z perfekcyjną rolą Roberta Mitchuma jako oszusta pragnącego dorobić się na nieszczęściu innych. To, co w filmie najwybitniejsze, to zdjęcia. Laughton wraz z operatorem Stanleyem Cortezem stworzyli jeden z najpiękniejszych wizualnie obrazów w dziejach. I nie ma w tych słowach grama przesady. To po prostu trzeba ZOBACZYĆ.
Robin Hardy – Kult (1973)
Hardy wyreżyserował w swojej karierze trzy filmy. O dwóch z nich nikt nie pamięta. Ten trzeci, a zarazem pierwszy zrealizowany, przeszedł do historii kina. Kult, czy jak kto woli, The Wicker Man, to obraz, który po obejrzeniu na zawsze pozostaje w świadomości widza. Nie może być jednak inaczej. Dzieło z lat siedemdziesiątych to i horror, i musical. Rzadkie, lecz intrygujące połączenie. A na dodatek działa i inspiruje do dziś. Nie wierzycie? Sprawdźcie: Radiohead – Burn the Witch – teledysk. Przeczytajcie recenzję filmu.
Irvin Kershner – Imperium kontratakuje (1980)
Najlepsza część Gwiezdnych wojen? Odpowiedź może być tylko jedna – Imperium kontratakuje. Irvin Kershner wyreżyserował w swojej karierze wiele filmów. Znany jest jednak z jednego – z tego, którego nie chciał robić. Na jego obronę trzeba przypomnieć po raz enty: Epizod V to najbardziej wysublimowany, najdojrzalszy, najmroczniejszy film z całej sagi. W porównaniu z nim Robocop 2 czy Nigdy nie mów nigdy to (oba Kershnera)… A, szkoda gadać.
Hugh Hudson – Rydwany ognia (1981)
Rydwany ognia były debiutem fabularnym Hudsona. Zgarnęły cztery Oscary, w tym za najlepszy scenariusz i dla najlepszego filmu. Dzisiaj jednak bardziej z tego okresu (roku) pamiętamy Poszukiwaczy zaginionej arki Spielberga. Nie oznacza to wszakże, że Rydwany są filmem złym. Wręcz przeciwnie, a ich soundtrack jest bytem kulturowym samym w sobie. Kariera Hudsona nie przejdzie jednak do historii. O ile jego następny obraz Greystoke: legenda Tarzana władcy małp ma pewne atuty, o tyle kolejne filmy, z Rewolucją (1985) na czele, to pasmo porażek. Szkoda.
George Sluizer – Zniknięcie (1988)
Stanley Kubrick miał kiedyś powiedzieć o filmie Zniknięcie, że to najbardziej przerażający obraz, jaki widział. I choć lepszej rekomendacji chyba nie potrzeba, wypadałoby dodać, że dzieło holenderskiego reżysera po dziś dzień pozostaje najlepszym filmem mówiącym o naturze mordercy. I o ile czas dobrze obszedł się z europejskim majstersztykiem, o tyle ukazał również przeciętność dalszej, filmowej kariery Sluizera. W jej ratowaniu nie pomógł również amerykański remake Zniknięcia z lat dziewięćdziesiątych. Jak pokazuje zresztą ten i inne przykłady (remake Funny Games), nie jest to właściwa droga powrotu na szczyt.
Jan de Bont – Speed: Niebezpieczna prędkość (1994)
Zanim został reżyserem, de Bont był operatorem u Paula Verhoevena i Johna McTiernana. Niestety nie poszedł jednak do końca w ich ślady, gdyż poza debiutanckim filmem nie zrobił już później niczego wartego większej kontemplacji. Wręcz przeciwnie. Uwaga! Jego następne filmy to Twister, Speed 2: Wyścig z czasem, Nawiedzony, Tomb Raider: Kolebka życia. Tytuły mówią same za siebie. Słabo jak na następcę twórców Predatora i Pamięci absolutnej. Bardzo słabo.
Tony Kaye – Więzień nienawiści (1998)
Gdy spojrzy się na Kaye’a, widzi się twarz szalonego geniusza. Geniusz ten przejawił się na razie tylko raz, ale za to w swojej najczystszej formie. Więzień nienawiści to przecież filmowy majstersztyk, który, choć nie dostał Oscara, zyskał coś ważniejszego. Pamięć. Miejsce Kaye’a na tejże liście jest zresztą nieco dyskusyjne. Tak, tak, brytyjski reżyser nie zrobił później niczego równie szeroko omawianego, ale umówmy się, być może jeszcze zrobi. W tym przypadku jest to bardzo możliwe. Trzymam kciuki.
Daniel Myrick, Eduardo Sanchez – The Blair Witch Project (1999)
Cóż, łatwo dzisiaj z perspektywy czasu obśmiewać i szydzić z techniki found footage. The Blair Witch Project może i przyczynił się do powstania wielu nieudanych filmów z tego podgatunku, ale sam w sobie nadal straszy. Straszy niestety również filmografia jego twórców. I to podwójnie. Ani Myrick, ani Sanchez od czasu premiery słynnego horroru nie zrobili ani jednej wartej odnotowania rzeczy. Można powiedzieć, że słuch po nich zaginął. Zupełnie jak po bohaterach ich debiutu.
Richard Kelly – Donnie Darko (2001)
Donnie Darko to jeden z najbardziej cenionych i popularnych filmów niezależnych w całej historii dziesiątej muzy. Z perspektywy czasu popularniejszy wydaje się pod tym względem jedynie debiut Tarantino – Wściekłe psy. Obaj reżyserzy zresztą szybko stali się równie rozchwytywani, ale na tym podobieństwa się kończą. Kelly ma na swoim koncie oprócz Donniego Darko dwa filmy: Southland Tales i The Box. I choć wszystkie trzy łączą wspólne motywy, jak spirytualizm, podróż w czasie i egzystencjalizm, to tylko jeden robi to w sposób właściwy. Ten pierwszy. Przeczytajcie analizę.
Reasumując. Jak wiadomo, jedna jaskółka wiosny nie czyni, a jeden udany film nie robi z ciebie Hitchcocka. Z drugiej jednak strony, hej, niejeden reżyser chciałby przejść do historii kina, zapisać się w annałach kinematografii. Nawet jednym filmem. Bo z drugiej strony: lepszy rydz niż nic.
korekta: Kornelia Farynowska