Oczy węża. Fabularna zabawa
Pierwsze ujęcie – 2’19”
0’18” – ekran TV | 2’37” – Rick Santoro przy monitorach |
Drugie ujęcie – 2’41”
2’37” – Rick zaczyna iść | 4’18” – Rick goni Latynosa |
Trzecie ujęcie – 1’43”
4’18” – Rick zbiega po schodach | 6’01” – Rick wiwatuje na widok Tylera |
Czwarte ujęcie – 1’02”
6’01” – Rick wchodzi na arenę | 7’03” – Rick spotyka Kevina |
Piąte ujęcie – 2’47”
7’03” – Rick wita się z Kevinem | 9’49” – Kevin patrzy na rudą |
Szóste ujęcie – 2’22”
9’49” – Ruda kobieta na arenie | 12’11” – Blondynka rozmawia z sekretarzem |
Siódme ujęcie – 0’18”
12’11” – Rick na widowni | 12’29” – “Here comes the Pain!!” |
Ósme ujęcie – 0’21”
12’29” – Rick na widowni | 12’50” – Rick odbiera telefon od panienki z numerem |
Autor zdjęć, wielki Stephen H. Burum i operator Steadicamu Larry McConkey, wespół z De Palmą dokonali sztuki niezwykłej. Abstrahując od reklamowego szumu wokół rzekomej, trzynastominutowej, nieprzerwanej jazdy Steadicamu, od którego roiło się w premierowych publikacjach prasowych, nawet tak przygotowany prolog jest godny najwyższego podziwu. Pomimo że żadne ujęcie nie przekroczyło trzech minut, nie można nie docenić perfekcji inscenizacyjnej De Palmy, który po mistrzowsku zorkiestrował każdy najdrobniejszy element olbrzymiego planu zdjęciowego z setkami statystów włącznie. Fascynuje także rygorystyczne przestrzeganie tego reżimu, szczególnie podczas akcji na widowni. Operator bowiem przejmuje na siebie rolę montażysty, błyskawicznie i precyzyjnie żonglując kontrplanami i montażem wewnątrzkadrowym. Gdyby rzecz była nakręcona “po bożemu”, za całą dramaturgię odpowiadałby montaż. W prologu “Oczu węża” wszystko jest dziełem Larry’ego McConkeya.
Lecz najdłuższe ujęcie filmu De Palma zostawił na sam koniec. Rozmowa Nicolasa Cage’a z Carlą Gugino jest przeciągnięta w jednym, nieprzerwanym, trwającym 7’40” ujęciu, aż do wybrzmienia napisów końcowych, w rytm piosenki Meredith Brooks “Sin City”. To kolejny depalmowski smaczek, szczególnie dla tych, którzy obejrzą napisy do końca. Kilkadziesiąt minut wcześniej w filmie giną dwie ważne postaci, z których jedna miała na ręce sygnet z wielkim, czerwonym kamieniem. Pod koniec widać ludzi, którzy oba ciała, zawinięte w folię, pakują do formy murarskiej, Przez chwilę na ekranie jest obecna zakrwawiona ręka z tymże sygnetem, wystająca spod folii. Na napisach końcowych widzimy z kolei robotników, którzy w ramach remontu hali w Atlantic City stawiają betonową kolumnę. De Palma tak poprowadził aktorów, by do ostatniej chwili zasłaniali pewien fragment kolumny. Na kilkanaście sekund przed wybrzmieniem napisów końcowych, wreszcie ukrywany fragment zostaje odsłonięty. Jest nim czerwony kamień z sygnetu, kiczowato błyskający purpurą. Po prostu depalmowskie robienie sobie żartów z fabuły na całego. Bo przecież na dobrą sprawę cały motyw z pierścieniem funkcjonuje wyłącznie w sferze inscenizacyjnego prowadzenia widza za nos. Fabularnie epizod ten jest doskonale niepotrzebny, choć trzeba reżyserowi oddać sprawiedliwość, że był to doskonały pretekst do zagospodarowania napisów końcowych, czyli tego fragmentu filmu, na którym barbarzyńscy pożeracze popcornu wychodzą z kina…
W “Oczach węża”, wizualnemu efektowi podporządkowane jest wszystko. Nawet tak finezyjne i nieczęsto spotykane rozwiązanie, jak kolejne retrospekcje świadków zamachu. Podobny zabieg zastosował Akira Kurosawa w “Rashomonie”, Stanley Kubrick w “Zabójstwie”, czy John Carpenter w “Duchach Marsa”. Kluczową sekwencję filmu, czyli walkę na ringu i sam zamach, oglądamy w filmie czterokrotnie, zawsze z innego punktu widzenia. Brianowi De Palmie dało to kolejną okazję do wyrafinowanego wizualnego szaleństwa. Każda retrospekcja jest zrealizowana inną techniką operatorską i montażową. W opisywanym już prologu kamera nie pokazuje walki. Słychać tylko dźwięki mordobicia, zaś w obrazie mamy Ricka i jego reakcje. Początek może widza zbić z pantałyku, gdyż zachodzi obawa, że Da Palma zapomniał o walce, skupiając się wyłącznie na widowni. Sam pojedynek pięściarski widać najpierw na taśmach oglądanych przez Ricka w reżyserce i zaraz potem w retrospekcji boksera Tylera. Tu reżyser zastosował kamerę subiektywną i podwójną ogniskową, sprawiającą wrażenie podzielonego ekranu. Wspomnienia szefa ochrony Kevina Dunne’a to już niemal stuprocentowa kamera subiektywna, gdzie aktorzy mówią wprost w obiektyw. Jedynym wyjątkiem jest szeroki plan widowni, gdzie widać przebraną za blondynkę Julię Costello (Carla Gugino). Jej postać snuje czwartą retrospekcję, gdzie Brian De Palma zastosował chyba najgenialniejszy w swojej karierze (obok “Carrie”) efekt podzielonego ekranu. Maestria, z jaką reżyser zainscenizował to pokazanie zamachu, jest porażająca. Dialog Julii z Kirklandem kręciły dwie kamery równolegle. Montażysta Bill Pankov fenomenalnie pobawił się w żonglowanie ujęciami, wykorzystanymi we wszystkich poprzednich retrospekcjach. Całość jest tak dynamiczna i wręcz paradokumentalnie precyzyjna, jak nie mógłby tego oddać żaden klasyczny sposób montażu.
Mimo że fabuła jest zdeterminowana przez warsztat, De Palma podszedł do swoich aktorów z dużo większym sercem, niż w “Mission: Impossible”. Przeciwwagą dla zimnego Toma Cruise’a jest tu szalejący Nicolas Cage, który zgrywa się na całego, udaje macho, a w końcówce robi to, co wychodzi mu najlepiej, czyli wygrywa minę skrzywdzonego pieska. Kolejnym zwrotom akcji towarzyszy znakomita muzyka orkiestrowa Ryuichiego Sakamoto. W filmie pojawiają się dwa niemal identyczne nazwiska. Kevin Dunne to postać grana przez Gary’ego Sinise (pierwotnie rolę oferowano Willowi Smithowi), natomiast telewizyjnego reportera gra aktor Kevin Dunn. Oryginalne zakończenie filmu miało zawierać gigantyczną falę, wlewającą się do kasyna w Atlantic City. Industrial Light & Magic cyfrowo wykonało nawet tę scenę, lecz Brian De Palma z niej zrezygnował. Mimo to wielką falę widać przez moment w ujęciu dojeżdżania policjantów do hali, choć później po wzburzonej wodzie nie ma ani śladu, a Rick Santoro w ostatnim ujęciu wspomina topienie się w niej. Trochę dziwna niekonsekwencja.
O czym więc są “Oczy węża”? Mimo całego technicznego cyrku, nie jest to tylko przegląd sprawności filmowców. To znakomite kino sensacyjne, skonstruowane wg najlepszych wzorców budowania napięcia. Zawężenie miejsca akcji do hali, kasyna i hotelu, dość osobliwe potraktowanie dekoracji, powracający w retrospekcjach zamach stanu oraz spowijająca całość wyraźna, konsekwentna i elegancka stylizacja opowieści, czynią z “Oczu węża” film dość niezwykły. W rękach innego reżysera obraz ten z pewnością wyglądałby zupełnie inaczej, chyba że miałby być to w założeniu hołd złożony… stylowi Briana De Palmy. Jego mistrz, sir Alfred Hitchcock, byłby z pewnością zadowolony, choć taki reżyser jak De Palma powinien kręcić takie filmy dopiero u schyłku twórczości, gdy nie pozostanie nic innego, niż efektowne zjadanie własnego ogona. Zabawianie się sam ze sobą wyszło co prawda Da Palmie na bardzo wysokim, nieosiągalnym dla wielu reżyserów poziomie, ale ostatecznie wygląda to jak podsumowanie własnej twórczości, swoiste “The Best of De Palma”, na które, być może, jeszcze trochę poczekamy. Oby tylko podczas tego czekania reżyser nie serwował nam pretensjonalnych pasztetów typu “Femme fatale”, gdzie oprócz sprawdzonych trików inscenizacyjnych film zionie absolutną pustką. Na szczęście przy “Oczach węża” nie ma co grymasić.