Niezapomniane ŚMIERCI superbohaterów
Mało rzeczy boli równie mocno, co odejście kochanego przez nas superbohatera. Choć od wydania niektórych z poniższych filmów minęło nawet kilkanaście lat, takie sceny wciąż siedzą w głowie i co jakiś czas przypominają nam o przeżywanych wtedy emocjach. Przyjrzyjmy się śmierciom superherosów, które najbardziej zapadły nam w pamięć.
I ostrzegam – będą spoilery!
Wolverine (Logan)
Zaczynamy od wyjątkowo mocnego uderzenia. Wolverine był z nami przez wiele lat, regularnie zbierając publikę w kinach zarówno przy okazji starszych filmów z X-Men, jak i nowszych, a także poświęconych mu osobnych produkcji. Jedną z tych ostatnich jest Logan – można powiedzieć, że ostateczne pożegnanie z wersją postaci graną przez Hugh Jackmana. Pożegnanie, warto dodać, bardzo udane, wreszcie bowiem oddające sprawiedliwość bohaterowi, nieobniżające przy tym jakości samego filmu. Kochany superbohater co prawda nie odchodzi w świetle reflektorów i w akompaniamencie szlochu mieszkańców świata, jednak zostaje opłakany i pogrzebany przez najbliższą mu wtedy osobę – podopieczną oraz spadkobierczynię Laurę. Co zaś najważniejsze – rozstaje się ze światem w spokoju i spełnieniu po długich latach powolnego wyniszczania psychicznego i fizycznego.
V (V jak Vendetta)
Mimo że wielu superbohaterów angażuje się społecznie, pokuszę się o stwierdzenie, że żaden nie jest z polityką równie mocno związany, co właśnie V. Wszak postać z kultowego komiksu Alana Moore’a, w filmie z 2005 roku odgrywana przez Hugo Weavinga, całą swoją działalność opiera na chęci wszczęcia rebelii i postulatach wolnościowych. V jest jednocześnie wyjątkowo skuteczny, gdyż pomimo ostatecznej śmierci w wyniku odniesionych ran udaje mu się wysadzić budynek rządowy, tym samym symbolicznie uwalniając obywateli totalitarnego państwa. I zanim uronimy łzy nad jego losem, warto sobie przypomnieć słynne słowa superbohatera: „Ideas are bulletproof” („Idee są kuloodporne”). Śmierci w ich obronie V z pewnością nie żałuje.
Quicksilver (Avengers: Czas Ultrona)
O tym, że uniwersum Marvela nie jest skore do uśmiercania swoich bohaterów, wiedzą wszyscy jego fani. Tym większe zdziwienie, że Quicksilver (Aaron Taylor-Johnson) nie tylko dokonał żywota, ale i zrobił to w swoim debiutanckim filmie. Można by się spierać co do tego, czy jego śmierć była konieczna dla historii (z pewnością była konieczna dla przemiany psychologicznej Wandy), jednak trudno odmówić jej emocjonalnego znaczenia – szczególnie dla tych, którzy zdążyli polubić wyszczekanego speedstera. Ten ginie, ratując Hawkeye’a i trzymanego przez niego małego chłopca przed salwą pocisków, przez co sam zostaje podziurawiony. Przed śmiercią z uśmiechem mówi do łucznika: „You didn’t see that coming” („Tego się nie spodziewałeś”), wieńcząc ich krótką, opartą na wymianie uszczypliwości relację.
Loki (Avengers: Wojna bez granic)
Jestem świadom, że Loki dopiero co powrócił w poświęconym mu serialu, jednak – będąc drobiazgowym – jest to zupełnie inny bohater, z inną drogą i doświadczeniami niż ten, który towarzyszył nam przez kilkadziesiąt filmów z MCU. W związku z tym śmierć z rąk Thanosa była jak najbardziej prawdziwa i brat Thora zginął, próbując zrobić coś bezdyskusyjnie szlachetnego. Wykreowana przez Toma Hiddlestone’a postać była jednym z bardziej dynamicznie zmieniających się bohaterów w uniwersum. Loki startował z pozycji typowego villaina, w międzyczasie skręcił w stronę kogoś, kogo fani RPG-ów określiliby mianem chaotyczny-neutralny, by ostatecznie pogodzić się z sytuacją rodzinną i oddać się dobrej sprawie. Niestety w tym samym momencie przyszedł koniec jego drogi, co poskutkowało emocjonalnie uderzającą sceną otwarcia w Avengers: Wojnie bez granic. Na całe szczęście, jak pokazał niedawno zakończony pierwszy sezon serialu, warianty są nieskończone!