Niezależne filmy na NETFLIXIE, które WARTO ZNAĆ
Sześć dni z życia
Film Sześć dni z życia ogląda się ciężko. Niezwykle ciężko. I wcale nie dlatego, że coś z nim nie tak. Wręcz przeciwnie. Trudno natomiast oglądać te sześć drastycznych dni z życia Stefano Cucchiego, tym bardziej wiedząc, że historia ta oparta jest na faktach. Cucchi, włoski geodeta, jednej nocy zostaje przyłapany na posiadaniu pewnej ilością haszu i kokainy. Przy zatrzymaniu nie stawia oporu, jednak nie stara się być też miły. To właśnie podczas przesłuchania dochodzi do tragicznego incydentu. Stefano zostaje skatowany przez karabinierów. Mężczyzna początkowo nie chce udać się do szpitala ani powiedzieć nikomu prawdy, obawiając się, że wpłynie to negatywnie na jego wyrok. Z godziny na godzinę ból jest jednak coraz silniejszy, Stefano zaczyna mieć halucynacje, a na jaw wychodzą kolejne przerażające obrażenia. Film Sześć dni z życia to niezwykle mocna pozycja. Uwagę zwrócić należy na pracę kamery oraz wiele bardzo ciekawych kadrów, w których do podkreślenia olbrzymiego cierpienia mężczyzny zastosowano minimalizm. W jednym z kadrów widzimy chociażby twardą, drewnianą deskę położoną w centralnym punkcie celi więziennej i leżącego na niej powyginanego z bólu Stefano. I chociaż mężczyzna do świętych nie należał, widząc krzywdę, jaka go dotknęła, czujemy narastającą frustrację i bezsilność. Reżyser filmu, Alessio Cremonini, nie zapomniał także o pokazaniu tego, jak sytuacja Stefano wpłynęła na jego rodziców (Massimiliano Tortora i Milvia Marigiliano). Ojciec przekonany jest, że za pobiciem jego syna stoją współwięźniowie, trudno mu przyjąć do wiadomości, że za ten niechlubny czyn odpowiadają karabinierzy. Jest w nich jakaś wewnętrzna niezgoda na bezprawie, którego zaczynają być świadkami, i trudno im się dziwić.
Jesteśmy obserwatorami sześciu drastycznych i przepełnionym bólem dni, w których główny bohater filmu gaśnie z każdą kolejną chwilą. Jesteśmy świadkami ludzkiej podłości i znieczulicy. Jesteśmy też świadkami frustracji i bezsilności.
To zdecydowanie pozycja obowiązkowa.
Mój brat
Podobne wpisy
Bohaterem francuskiego filmu Mój brat jest czarnoskóry nastolatek Teddy (w tej roli paryski raper Mohmed MHD Sylla), który za zabójstwo ojca trafia do ośrodka poprawczego. Opiekę nad jego bratem Andym (Youssouf Gueye) sprawuje aktualnie babcia chłopców (Lisette Malidor), ponieważ ich matka uciekła przed przemocą domową do Amsterdamu. Ośrodek, w którym przebywa Teddy, jest najdoskonalszym przykładem kompletnej bezradności państwa wobec małoletnich przestępców. Chłopcy są zbuntowani, gniewni, niezdyscyplinowani, rozjuszeni i rozżaleni. Walczą między sobą, sprawdzają nawzajem swoje granice i możliwości, urządzają pokaz sił. Wychowawcy natomiast kompletnie nie potrafią sobie poradzić z utrzymaniem porządku. Młodzi buntownicy urządzają pyskówki i skutecznie udowadniają swoim wychowawcom, kto rządzi ośrodkiem. Dramat w reżyserii Julien Abraham pokazuje z całą stanowczością, że resocjalizacja nie jest wcale tak łatwą sprawą, jak mogłoby się to wydawać. Ale film ten nie jest tylko krytyką bezskuteczności francuskiego prawa. To przede wszystkim historia życia Teddy’ego. Historia, w której jak bumerang powracają traumatyczne wspomnienia z owego feralnego dnia, w którym doszło do tragedii. Terapia polegająca na przeniesieniu sesji na ring bokserski jest tak samo nieskuteczna jak niemal wszystkie działania podejmowane w tym ośrodku. Teddy nie otwiera się przed swoją psychoterapeutką, nie zwierza z tego, co siedzi w jego głowie. Ale poza terapią jest też życie codzienne, w którym trzeba wiedzieć, jak dopasować się do reszty. Komu lepiej zejść z drogi, a komu pokazać swą siłę. A w tej całej walce z codzienną rzeczywistością, do której wychowawcy nie mają wstępu, czasem okazuje się, że największy z dręczycieli nie jest wcale tak straszny, jakim się wydaje, a wrogość to prosta linia prowadząca do przyjaźni. Mój brat to kolejny Netflixowy film, który nie stara się być subtelny. Który przemawia do nas wprost i zmusza do głębokich przemyśleń. Aby pozostać uczciwym, należy zwrócić uwagę na niezbyt zadowalające zakończenie. Miałam wrażenie, że twórcy zostawiają widzów w połowie nieopowiedzianej historii. Jednak to, czy było to ich zamierzonym celem, czy też scenarzyście zabrakło pomysłu na ciekawe opowiedzenie historii do końca, pozostawiam waszej ocenie.
The Blind Christ
Chilijski film The Blind Christ rozpoczyna się od sceny, w której kilkuletni chłopiec pozwala swojemu przyjacielowi Mauricio przybić swe dłonie do drzewa, by następnie oddać się kilkugodzinnej modlitwie, aby zwrócić na siebie uwagę Boga. Ten jednak nie przemawia. Chłopcem tym był dorosły już mechanik Michael (Michael Silva). Mężczyzna podaje się w swojej wiosce za proroka, który wierzy w Boga, a nie w religię, jednak nikt nie traktuje tego poważnie. Uważany jest raczej za niegroźnego głupka. Dowiedziawszy się o chorobie bliskiego przyjaciela, wbrew sprzeciwom ojca, postanawia udać się w pieszą podróż przez pustynie, w najbardziej religijnym rejonie Chile – Pampa del Tamaruga, której celem ma być uzdrowienie przyjaciela. Michael wierzy w możliwość dokonania cudu. Po drodze spotyka wielu ludzi. Na początku wędrówki przemawia do osób modlących się do świętej figury. Jego alegoryczna przypowieść i tłumaczenia nic jednak nie dają. Mężczyzna zostaje wygnany z miejsca modłów, pobity i związany. Nie trzeba tu chyba nawet pisać, że scena ta przywodzi na myśl biblijną scenę modlitwy ludu wybranego na pustyni do złotego cielca (choć równie dobrze może to tylko moje skojarzenie). Tak czy inaczej film od pierwszych chwil ma mocno biblijny klimat. W dalszej części wędrówki Michaelowi zaczyna towarzyszyć młody chłopak. Ale na swej drodze Michael spotyka kolejnych ludzi: także tych, którzy stracili wiarę w odkupienie. I takich, którzy wbrew logice wierzą w jego moce i proszą go o pomoc. A każde kolejne spotkanie jest powodem do snucia kolejnych przypowieści, z których część dotyczy jego życia prywatnego. Czy wędrującemu boso Michaelowi uda się dotrzeć do celu i dokonać cudu? Spokojnie, nie jest to film przeznaczony tylko dla chrześcijan czy ogólnie osób wierzących, choć niewątpliwie oscyluje on wokół tematu wiary. Ale zapewniam was, nie ma w tym filmie religijnego banału, a to, jak się on potoczy, może bardzo was zaskoczyć. Dodatkowa ciekawostką jest fakt, iż w filmie tym nie wystąpili (poza głównym bohaterem) profesjonalni aktorzy.