Nie tylko Star Wars. 6 filmów SCIENCE FICTION (i fantasy) idealnych dla fanów ekranowej DIUNY
Gdy spektakularny sukces drugiej odsłony Diuny stał się faktem, przyjemność z obcowania z fantastycznym światem można kontynuować. Czytając Franka Herberta. Zapoznając się z innymi adaptacjami jego dzieło. Grając w gry na podstawie jego twórczości. Lub… po prostu oglądając filmy podobne do Diuny. Zaznaczam jednak – ta historia jest na tle gatunku tak źródłowa, że stała się inspirująca i jej elementy zdołaliśmy już zobaczyć np. w Gwiezdnych wojnach. To zestawienie to zbiór mniej oczywistych przykładów, choć kosmosu raczej nim nie odkrywam.
„Kroniki Riddicka”
Seria o przygodach Richarda B. Riddicka o twarzy Vina Diesla to według mnie jedna z lepszych, a zarazem najmniej docenianych serii SF w kinie. Jasne, nie da się ukryć, że charakteryzuje się b-klasowym sznytem, ale w ogólnym rozrachunku ma to swój urok. Otwierający serię Pitch Black dziś cieszy się statusem dzieła kultowego, a nakręcona kilka lat później kontynuacja – Kroniki Riddicka to raczej twór osławiony. Wszystko dlatego, że zdecydowano się tam otworzyć świat, wnieść trochę oddechu do tej klaustrofobicznej historii, jednocześnie kreśląc polityczne intrygi. Nie spodobało się to widowni, która pokochała Riddicka właśnie za prostą formułę, do której notabene zdecydowano się wrócić w części trzeciej. Dla mnie, fana serii, „dwójka” to zdecydowanie film, przy którym warto się ponownie pochylić. Zwłaszcza że to film ewidentnie inspirowany książkowym światem Diuny, choć wypada jak jego wersja soft.
„Dzika planeta”
To chyba jedna z, nomen omen, najdzikszych animacji, jakie w życiu widziałem. I z pewnością jedna z najbardziej niepokojących. Ten francusko-czechosłowacki twór z 1973 przenosi nas na planetę zamieszkałą przez tajemniczą rasę Draagów. Wraz z nimi na planecie bytują także ludzie podzieleni na tych oswojonych, podległych Draagom, i tych, którzy żyją w dziczy, jawnie się (znacznie większym od siebie) władcom przeciwstawiając. Film skupia w sobie cechy, za które pokochałem sciene fiction. Jest paraboliczną opowieścią o społecznych formach nacisku, nie podaną wprost, ale zachęcającą do krytycznego myślenia z udziałem fantazyjnej kompozycji. Unikat na skalę światową, jak dla mnie.
„Mad Max pod Kopułą Gromu”
Jeśli Diuna to piasek i pustynia. Jeśli piasek i pustynia to kino postapokaliptyczne. Jeśli kino postapokaliptyczne to Mad Max. Tak pokrótce można nakreślić przewód myślowy, jaki uruchamia się, gdy zauważymy, że Diuna to kolejny film science ficiton, który osadzono w piaszczystej lokacji, czyniąc z tego atrybut. Wcześniejszego tego rodzaju doświadczenia odsyłają nas do kina postkatastroficznego, a w nim najsłynniejsze są właśnie przygody pewnego wściekłego Maxa. Nie jestem fanem filmu Na drodze gniewu, który jest szeroko wychwalany. Wolę Maxa o twarzy Mela Gibsona. Ze starej trylogii bodaj najmniej doceniana jest część trzecia, z Tiną Turner w roli Cioteczki Entity. Warto zwrócić na ten film uwagę w kontekście wątku mesjanistycznego – Melowi Gibsonowi w pewnym momencie przypisywane są cechy wybrańca, a czyni to lud ukrywający się gdzieś na pustyni. Brzmi znajomo, prawda?
„Krull”
To w dużej mierze space fantasy, ale można na niego spojrzeć także przez pryzmat przygodowego science fiction. Abstrahując jednak od gatunkowej przynależności, Krull to film osadzony na odległej planecie, z tą różnicą, że przypomina opowieść z nurtu magii i miecza, bo posiada rycerzy, księżniczki i magię. Gdy się lepiej zastanowić, Diuna też posiada te elementy. Krull może okazać się szczególnie cennym doświadczeniem dla fanów zapomnianych i obrosłych kultem, acz nieco kiczowatych widowisk z lat 80. Ciekawe, czy w dobie mody na remaki ktoś kiedyś sięgnie po ten niezwykle oryginalny twór z 1983.
„Gwiezdne wrota”
Roland Emmerich dziś jest twórcą przebrzmiałym, choć swego czasu tworzył głośne i widowiskowego filmy science fiction. Jednym z jego najlepszych dokonań są Gwiezdne wrota. Historia wyraźnie inspirowana Dänikenem osadza nas w rzeczywistości równoległej, do której bohaterowie przenoszą się za pomocą tytułowego portalu. Tam z kolei, a jakże, mamy do czynienia z planetą pustynną i cywilizacją przywodząca na myśl starożytny Egipt. Szkopuł w tym, że bogowie nie występują tu jedynie w sferze wierzeń, ale są cielesnymi bytami. Nic dziwnego, że ten wdzięczny koncept był kontynuowany w serialach – odkrywanie tego uniwersum jest fascynujące.
„Flash Gordon”
Mamy tu szalonego Imperatora, odległą planetę i bohatera, który bierze na swoje barki wykonanie misji niemożliwej – przeciwstawienie się złu znacznie większemu od niego, skromnego futbolisty. Flash Gordon to klasyk. W popkulturze zapisał się najpierw komiksami, potem filmowymi adaptacjami. Nie ma akurat w tym wypadku mowy o tym, by wspominany film powstał na podstawie prozy Franka Herberta – jeśli już, było dokładnie odwrotnie. Niemniej, zarówno Diuna, jak i Flash Gordon mają kilka wspólnych elementów, w myśl zasady, że im dalej w kosmos, tym mniej liczy się technologia, a więcej relacje zachodzące między przedstawicielami gatunku ludzkiego. Tu bez zmian – dla bohatera niezmiennie natchnieniem pozostaje kobieta.
BONUS „Wstrząsy”
Kevin Bacon zamiast tańczyć jak zagra mu Footloose, mierzy się tu ze śmiercionośnym i tajemniczym zagrożeniem. W podziemiach ukrywają się potwory, które są wiecznie głodne i wykorzystają każdą naszą nieuwagę, by napełnić swoje brzuchy, wysuwając szczęki z piasku. Nie wiem, na ile twórcy Wstrząsów inspirowali się czerwiami z Diuny, nie wiem, czy w ogóle mieli w rękach książkę Herberta, ale wiem, że zabawy przy oglądaniu tego filmu jest co niemiara.