Next of Kin (1982)
Australijska kinematografia jest bardzo młodym tworem, który dopiero w latach siedemdziesiątych poprzedniego wieku zaznaczył swoją obecność na mapie światowego kina. Początki grozy z Antypodów kojarzone są głównie z pierwszymi filmami Petera Weira, groteskowymi Samochodami, które pożarły Paryż oraz – być może zaskakująco – Piknikiem pod Wiszącą Skałą, arcydziełem atmosfery i metafizycznej tajemnicy. Później tamtejszy horror był dosadniejszy i efektowniejszy, by wymienić choćby Patricka Richarda Franklina, w którym tytułowy pacjent będący w śpiączce terroryzuje szpitalny personel za pomocą telekinezy, Długi weekend Colina Egglestona o zemście natury na zepsutym małżeństwie czy też kultowego Razorbacka Russella Mulcahy, gdzie na ekranie szalał monstrualny dzik. Aż do końca lat osiemdziesiątych to tanie i często bardzo brutalne australijskie kino miało się na tyle dobrze, że doczekało się własnej nazwy – Ozploitation. Pod tym szyldem znaleźć można było zarówno krwawe horrory, erotyczne komedie oraz szalone filmy akcji. Obecnie większość ówczesnej radosnej twórczości ma wartość głównie sentymentalną, choć zdarzają się również prawdziwe perły. Jedną z nich jest Next of Kin Tony’ego Williamsa.
Po śmierci matki Linda (Jacki Kerin) wraca do Montclare, rodzinnej posiadłości, którą odziedziczyła. Obecnie znajduje się tam dom spokojnej starości, mało rentowny, co każe dziewczynie zastanowić się nad jego sprzedażą; jednak fakt, że spędziła tam swoje dzieciństwo, zaś budynek od lat należy do rodziny, również jest nie bez znaczenia. Wkrótce Linda doświadcza dziwnych sytuacji – jest obserwowana przez tajemniczą postać, a sny mieszają się ze wspomnieniami. Dodatkowo pamiętniki matki sprzed wielu lat sugerują tajemnicę, której rozwiązanie może ustalić, czy główna bohaterka rzeczywiście jest w niebezpieczeństwie.
Największą zaletą Next of Kin jest właśnie ta niepewność dotycząca źródła i natury zagrożenia. Zewsząd otrzymujemy sprzeczne ze sobą sygnały – a to wiadomość w telewizji o mordercy na wolności, a to oniryczne wizje bohaterki mogące świadczyć o nadnaturalnym niebezpieczeństwie, ale również sugestię, że cokolwiek dzieje się z Lindą, może mieć podłoże psychologiczne. Później w filmie pamiętniki matki służą prezentacji jeszcze jednej teorii, być może najciekawszej, traktującej obecne wydarzenia jako samospełniającą się przeszłość. Historia zaczyna się powtarzać, lecz powód takiego stanu rzeczy wydaje się przypadkowy. Liczy się tylko stworzenie kolejnej przeszkody na drodze Lindy, która nie może zrozumieć sytuacji, w jakiej się znalazła.
Pochodzący z Nowej Zelandii Williams, który po Next of Kin nie nakręcił już żadnej fabuły, świetnie wyzyskuje leniwą atmosferę miejsca, gdzie praktycznie nic się nie dzieje. Pobliskie miasto trwa w marazmie (sensacją jest informacja o postawieniu nowej publicznej toalety), dzięki czemu na nowo odżywa związek Lindy z dawnym chłopakiem. Również w Montclare czas już dawno temu się zatrzymał – gotycko wyglądający budynek, w którym rezydentami są starzy ludzie, stoi twardo i przeżyje pewnie ich wszystkich. Młodość głównej bohaterki ciekawie kontrastuje z otoczeniem, zabytkowością miejsca i wiekowością osób zamieszkujących dom. Kiedy jeden z nich umiera w wannie, jego napuchłe, blade ciało sprawia wrażenie, jakby zaraz miało się rozlecieć; chwilę później zaś widzimy, jak Linda kąpie się w jeziorze, a później kocha się ze swoim chłopakiem (którego gra znany z późniejszego Wolf Creek John Jarratt). Ich spocone, ochocze ciała dopiero czeka nieuchronny proces starzenia się, o czym Montclare wydaje się cały czas przypominać.